Garnek i trzy łyżki cedzakowe jako stacja kosmiczna, czyli mniej znane adaptacje prozy Lema
Dlaczego Niemcy pokochali Ijona Tichy'ego? Jak to możliwe, że autor "Cyberiady" był jednym z najczęściej wystawianych autorów Teatru Telewizji? Wreszcie – co łączyło go z mistrzami światowej animacji? Zapraszamy na kosmiczną wyprawę po znanych i nieco zapomnianych adaptacjach prozy Stanisława Lema.
Nie miał szczęścia do adaptacji. Choć doczekał się kilkudziesięciu prób przeniesienia swojej prozy na małe i duże ekrany oraz teatralne sceny, sam Lem nie był ich fanem. Dość powiedzieć, że o arcydzielnym "Solaris" Tarkowskiego mówił, że bardziej przypomina "Zbrodnię i karę" niż jego własną powieść, a rosyjskiemu reżyserowi zarzucał "amputowanie pejzażu scjentycznego" i wprowadzenie szeregu nieznośnych dziwactw. Skoro więc artystyczna reinterpretacja dokonana przez mistrza kina nie przypadła Lemowi do gustu, aż strach pomyśleć, co powiedziałby o innych, znacznie mniej klasowych ekranizacjach swoich dzieł. Przyjrzyjmy się zatem niektórym spośród nich.
"Ixkarie Xb1", 1963 r. – czechosłowacka klasyka s-f
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Ikarie XB 1", reżyseria: Jindřich Polák, 1963, fot. dzięki uprzejmości Everett Collection/Everett Coll/East News
Czechosłowacka adaptacja "Obłoku Magellana" była jedną z najlepszych lemowskich adaptacji. Jindřich Polák, reżyser filmu, potraktował bowiem literaturę Lema z należną jej powagą, doceniając jej intelektualną głębię, a zarazem rozumiał, że o jej sile przesądza nie tylko filozoficzna głębia, ale i atrakcyjna literacka forma. Na ekranie próbował więc oddać i jedno, i drugie. Skutecznie. "Ixkaria" miała lekkość przygodowej opowiastki, której bohaterowie stawiali czoła piętrzącym się problemom, a zarazem zadawała pytania, które były fundamentalne dla Lema: o granice człowieczeństwa, cel uprawiania nauki i władzę będącą celem i narzędziem ludzkości.
Realizując swój film, Polák stworzył pełnokrwistą opowieść science-fiction, znakomicie wykorzystując istniejące w owym czasie efekty specjalne. Ale to nie one przesądzały o wiarygodności ekranowego świata – ten budowała świetna scenografia, którą twórcy stworzyli w Studiu Filmowym Barrandov w Pradze, a która na ekranie stawała się przestrzenią kosmicznych dramatów.
"Ixkaria" u progu lat 60. była jedną z najbardziej efektownych europejskich produkcji science-fiction i stała się jedną z głównych inspiracji dla Stanleya Kubricka podczas prac nad "2001: Odyseją Kosmiczną".
"Profesor Zazul", 1968 r. – wojna klonów
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Profesor Zazul", reżyseria: Marek Nowicki, Jerzy Stawicki, 1965, fot. Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny/http://fototeka.fn.org.pl
Ta telewizyjna miniatura fabularna powstała w 1965 roku, a na premierę musiała czekać aż trzy lata. Zrealizowana przez Marka Nowickiego i Jerzego Sawickiego w łódzkim Se-ma-forze filmowa nowela przenosiła na ekran opowiadanie "Ze wspomnień Ijona Tichego" i opowiadała historię młodego naukowca, który – niczym bohater romantycznych powieści grozy – szukając schronienia przed burzą, trafiał do domu słynnego profesora Zazula. Spotkanie z ekscentrycznym starszym panem prowadziło młodego podróżnika do przerażającego odkrycia, iż jego rozmówcą jest nie profesor Zazul, lecz wychodowany przez niego klon. Sam Profesor tymczasem przetrzymywany jest w wielkim słoju z formaliną.
Tworząc tę krótką, ledwie dwudziestominutową nowelę filmową, Sawicki i Nowicki postawili na suspens. Ich "Profesorowi…" bliżej jest do klasycznego kina grozy niż filmowego science-fiction. I być może właśnie dlatego "Profesor Zazul" także po latach nieźle się broni i nie wywołuje uśmiechów politowania, które pojawiają się podczas oglądania wielu ówczesnych produkcji fantastycznonaukowych. I jeśli coś budzić może zdziwienie, to szczególna rola, jaką w tej opowieści o zbuntowanym klonie i zagrożeniach wynikających z rozwoju nauki odgrywa… Coca-Cola jawiąca się twórcom jako niemalże przeklęty eliksir.
"Pirx kalandjai", 1973 r. – pilot Pirx po węgiersku
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z serialu "Pirx kalandjai", 1973, Magyar Televízió Müvelödési Föszerkesztöség (MTV) (I), fot. www.youtube.com
Spośród wszystkich adaptacji prozy Lema, ta jest z pewnością najśmieszniejsza. Nie dlatego, że węgierscy twórcy zdecydowali się na komediową konwencję, ale ze względu na kuriozalne efekty specjalne, które wykorzystano podczas realizacji owej pięcioodcinkowej miniserii przenoszącej na telewizyjny ekran "Opowieści o pilocie Pirxie".
Już pierwsza scena serialu nie pozostawia wątpliwości: oto bowiem zielony garnek połączony z trzema łyżkami cedzakowymi udaje… stację kosmiczną. Później jest już tylko gorzej – malutkie ludziki mierzą się z wielkimi elementami scenografii, a latanie w kosmosie z gaśnicą filmowane jest za pomocą cokolwiek nieudolnych zdjęć trickowych.
Serial Istvána Kazana i Andrása Rajnaiego miał być triumfem ducha nad materią i zwycięstwem kreatywności na finansowymi ograniczeniami. Nie udało się. Podczas gdy w czechosłowackiej "Ixkarii" klasyczna scenografia uwiarygadniała ekranowa opowieść, w węgierskiej serii forma budzić mogła jedynie uśmiech politowania. Twórcy znad Balatonu postanowili bowiem nakręcić cały serial na tzw. "zielonym ekranie" i sięgali po zdjęcia trickowe (wykorzystujące m.in. różnicę odległości kamery od filmowanych obiektów), by pokazać rozmach scenografii. Efekt tych prób był komiczny, a oglądane dzisiaj węgierskie przygody Pirxa stanowią niezapomnianą, ale i gorzką lekturę.
"Śledztwo", 1973 r. – Scotland Yard i znikające zwłoki
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Śledztwo", reżyseria: Marek Piestrak, 1973, FOT. Jerzy Troszczyński/Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny/http://fototeka.fn.org.pl
Podczas gdy węgierscy filmowcy próbowali swoich sił w nierównej walce z finansowymi ograniczeniami, ich polscy koledzy lepiej adaptowali się do warunków, w których przyszło im ekranizować literaturę Lema. Przykładem tego jest Marek Piestrak, pionier polskiego science-fiction i twórca rozmiłowany w kinie gatunków. W 1973 roku to właśnie on nakręcił telewizyjną wersję "Śledztwa", opowieści o młodym inspektorze Scotland Yardu, który próbuje rozwiązać zagadkę zwłok znikających z londyńskich cmentarzy i kostnic.
Rozgrywająca się w Wielkiej Brytanii opowieść z racji budżetowych ograniczeń u Piestraka zamknięta została głównie we wnętrzach i sprowadzała się do kryminalnego śledztwa podlanego filozoficznym sosem. Historia znikających zwłok u Lema (i wiernego mu Piestraka) prowadziła do refleksji o istocie wiary i ograniczeniach wiedzy, o ludzkim rozumie i przekraczaniu jego barier.
W niespełna godzinnym filmie reżyser nie silił się na formalne eksperymenty, ale stworzył obraz rozpięty między skromnym telewizyjnym dramatem i efektownym Teatrem Telewizji. I choć produkcyjne ograniczenia z pewnością stanowiły barierę dla twórców, ich świadomość formy sprawia, że także po latach "Śledztwo" przynosi widzowi sporo przyjemności.
Nie jest to zresztą jedyna telewizyjna adaptacja powieści detektywistycznej Lema – w 1997 roku także Waldemar Krzystek przeniósł ją na ekran w spektaklu Teatru Telewizji.
"Test pilota Pirxa", 1978 r. – czy nieliniowce śnią o elektrycznych owcach
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Test Pilota Pirxa", reżyseria: Marek Piestrak, 1978, fot. Zbigniew Doliński/WFDIF /po Studiu Filmowym "Kadr"/ Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny/http://fototeka.fn.org.pl
Pięć lat później Marek Piestrak raz jeszcze zmierzył się z literaturą Lema. Tym razem sięgnął nie po kryminalną powiastkę, ale jedno z klasycznych dzieł science-fiction autora "Solaris", czyli "Opowieści o pilocie Pirxie", a zwłaszcza po pochodzącą z tego tomu "Rozprawę".
W świecie przyszłości wielkie koncerny elektroniczne uruchamiają produkcję "nieliniowców" – robotów do złudzenia przypominających ludzi. Wkrótce humanoidalne maszyny mają zastąpić człowieka i przejąć wiele z jego zadań. Zanim do tego dojdzie, potrzebne są testy, które ujawnią prawdziwe możliwości i ograniczenia "nieliniowców". Aby przeprowadzić niezbędne badania, organizowany jest próbny lot kosmiczny, którego dowódcą zostaje komandor Pirx. Wraz z załogą złożoną z ludzi i robotów ma polecieć w kosmos i odgadnąć, kto jest człowiekiem, a kto jego imitacją.
Zrealizowany dekadę po "2001: Odysei Kosmicznej" Kubricka film Marka Piestraka przenosił na komunistyczny grunt ("Test" był polsko-radziecką koprodukcją, a główną rolę grał Sergiej Desnitski) te same filozoficzne rozterki i pytania, które przesądziły o sukcesie filmu Kubricka. Piestrak za Lemem stawiał pytania o to, gdzie kończy się człowieczeństwo, co naprawdę przesądza o ludzkiej wyjątkowości i czy próba przekraczania granic naszego poznania musi prowadzić do katastrofy.
"Szpital Przemienienia", 1978 r. - moralny niepokój według Lema
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Szpital przemienienia", reżyseria: Żebrowski Edward, 1978, fot. Renata Pajchel/ WFDiF /po Studiu Filmowym "Tor"/Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny/http://fototeka.fn.org.pl
Obok "Przekładańca" Andrzeja Wajdy "Szpital…" jest bodaj najbardziej znaną z polskich adaptacji prozy Stanisława Lema, a zarazem jedną z najbardziej wyjątkowych. Powód jest prosty – powieść przeniesiona na ekran przez Edwarda Żebrowskiego to literatura realistyczna, zupełnie niepodobna do najbardziej znanych dokonań autora "Solaris".
Janusz R. Kowalczyk tak pisał o niej na łamach Culture:
"Szpital Przemienienia" jest pozycją szczególną, choćby dlatego, że próżno w nim szukać jakiejkolwiek fantastyki naukowej. Akcja nie wykracza poza teren naszego kraju, podbitego i zaanektowanego przez niemieckiego okupanta. Wszelkie sprawy świata doczesnego i okolic przybierają wówczas inny, mało oczywisty obrót".
Przenosząc na ekran tę wojenną opowieść o młodym lekarzu, który trafia do okrutnego świata rządzonego przez nadludzi w lekarskich kitlach, Edward Żebrowski opowiadał o przesuwaniu moralnych granic i próbie ratowania własnego człowieczeństwa. Podczas gdy większość polskich filmowców uprawiała kino moralnego niepokoju, opowiadając o peerelowskim "tu i teraz", Żebrowski – wielki outsider rodzimej kinematografii – swój moralny niepokój, głęboko prawdziwy i osobisty, przeniósł w historyczną scenerię. Stworzył w ten sposób kongenialną adaptację Lemowskiej prozy i jedno z arcydzieł polskiego kina. Nieco zapomniane, ale zawsze warte ponownej lektury.
"Ijon Tichy: gwiezdny podróżnik", 2007-2011 – być jak "Rick and Morty"
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Ijon Tichy:Raumpilot", serial TV, Niemcy, 2007-2011, fot. materiały prasowe dystrybutora
Niemieccy twórcy od zawsze mieli słabość do literatury Lema. To właśnie u naszych zachodnich sąsiadów w 1960 Kurt Maetzig przeniósł na ekran "Astronautów", a kilkanaście lat później w telewizji powstały adaptacje "Nocy księżycowej". To w Niemczech Achim Bornhak nakręcił "Marianengraben" według scenariusza Stanisława Lema, a Ray Muller w 1992 zekranizował "Inwazję z Aldebarana". Wszystkie te adaptacje bledną jednak przy serialowym "Ijonie Tichym: gwiezdnym podróżniku", który w 2007 roku trafił na antenę ZDF, a kilka lat później doczekał się nawet drugiego sezonu.
Serial Randy Chahoud, Dennisa Jacobsena i Olivera Jahna to jedna z najbardziej kuriozalnych adaptacji prozy Lema, jaką stworzono gdziekolwiek i kiedykolwiek. Niemieccy twórcy potraktowali bowiem "Dzienniki gwiazdowe" jako punkt wyjścia dla serialowej komedii nonsensu, a akcję serialu osadzili w statku kosmicznym będącym w rzeczywistości starym trzypokojowym mieszkaniem. Gdy po latach ogląda się tę produkcję, nie sposób zgadnąć, co przesądziło o jej względnym sukcesie i zamówieniu drugiego sezonu. "Ijon Tichy…" przypomina bowiem studencki żart, serial kręcony amatorską kamerą w scenografii, która nawet nie udaje kosmicznej przestrzeni. Humor woła o pomstę do nieba, efekty specjalne wyglądają jak twórczość kilkuletniego dziecka bawiącego się na komputerze, a gra aktorska sprawia, że rodzime telenowele jawią się nam niczym scena Royal National Theatre. Bo niemiecki serial to telewizyjne kuriozum, w którym absurd rodem z "Ricka i Morty’ego" spotyka się z estetyką "Świata według Kiepskich", choć próżno tu szukać śladu intelektualnej przenikliwości któregokolwiek z wymienionych wyżej tytułów.
"Maska", 2010 r. – Bracia Quay czytają Lema
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Maska", reż. Stephen Quay i Timothy Quay, fot. Se-ma-for Produkcja Filmowa
Lista telewizyjnych i filmowych adaptacji Lema pełna jest krótkich metraży i seriali, artystycznych triumfów ("Solaris" Tarkowskiego) i komercyjnych porażek ("Solaris" Soderbergha). Nie brak tu spektakli Teatru Telewizji, a także… animacji.
Wśród nich zwłaszcza jedna zasługuje na uwagę – "Maska" zrealizowana przez Stephena i Timothy’ego Quay’ów. Amerykańscy twórcy, którzy na przestrzeni ostatnich dekad stali się żywymi klasykami kina animowanego, są zarazem wielkimi miłośnikami polskiej kultury. To oni stworzyli wspaniałą adaptację "Ulicy Krokodyli" według Brunona Schulza, a także inspirowane twórczością Norwida "Vade mecum".
Nie dziwi zatem, że to właśnie Quayowie w łódzkim studio Se-ma-for zrealizowali jedną z najciekawszych animowanych adaptacji prozy Stanisława Lema. W trwającej ponad 20 minut "Masce", ubranej w charakterystyczną dla braci formę poklatkowej animacji lalkowej, stawiali te same pytania, które rozbrzmiewały w "Teście Pilota Pirxa" albo w "Łowcy androidów": o istotę człowieczeństwa i o to, co definiuje nas jako jednostki. Przenosząc na ekran powieść Lema amerykańscy twórcy przefiltrowali ją przez własną wrażliwość i nadali jej własny styl. Charakterystyczna dla nich gra światła i cienia, a także umiejętne operowanie scenograficznym detalem robią w "Masce" większe wrażenie aniżeli sama przypowieść, która dla Quayów jest jedynie punktem wyjścia do artystycznej kontemplacji.
"Kongres", 2013 r. – hybryda w hollywoodzkim stylu
Przenosząc na ekran "Kongres futurologiczny" Stanisława Lema, Ari Folman, twórca "Walca z Baszirem", podjął się karkołomnego zadania. Połączył film aktorski z komputerową animacją, by w ten sposób opowiedzieć o świecie nieodległej przyszłości, w której ludzie stają się ofiarami postępu i tracą swoją podmiotowość. W "Kongresie" Folman opowiadał historię aktorki, której wizerunek został "wykupiony" przez studio filmowe. Dzięki komputerowej technologii wkrótce postać aktorki będzie wykorzystywana w filmach bez udziału samej artystki , a cyfrowy awatar "zagra" kolejne jej role.
Snując historię starzejącej się hollywoodzkiej gwiazdy, autor "Walca z Baszirem" opowiada o świecie, w którym popkultura przejmuje rolę religii. Klasyczną filmową fabułę przeplata z animowanymi sekwencjami, ukazującymi świat wyobraźni głównej bohaterki. I choć forma jego filmu jest imponująca, Folmanowskie uniwersum nie składa się w spójną całość. Przede wszystkim – w natłoku filozoficznych popfantazji ginie to, co było kluczem do sukcesu "Kongresu…" Lema – poczucie humoru i błyskotliwość tej prozy.
"Doradcy króla Hydropsa", 2016 r. – Lem z plasteliny
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Doradcy krola Hydropsa", reżyseria: Natalia Brożyńska, 2016, fot. Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna (PWSFTviT) (koprodukcja) / Polski Instytut Sztuki Filmowej
Humoru nie brakuje natomiast w animowanym filmie Natalii Brożyńskiej. Jej "Doradcy…" to historia króla Akwacji Hydropsa oraz jego doradców mających za zadanie stworzenie Hydropsowi następcy tronu.
Młoda artystka, która zachwyciła fanów animacji swoimi "Drżącymi trąbami", w "Doradcach króla Hydropsa" zmierzyła się z jedną z "Bajek robotów". Interpretując "Doradców…" tchnęła w prozę Lema własnego ducha i własne poczucie humoru – absurdalne, a czasem rozczulająco naiwne. Przede wszystkim zaś – ubrała opowiadanie Lema w zupełnie nowy kostium, korzystając z dziwnych plastelinowo-drucikowych ludzików, które są estetyczną wizytówką młodej reżyserki.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]