Warto dodać, że prof. Jerzy Jarzębski w posłowiu do 33. tomu "Dzieł zebranych" Stanisława Lema zauważył, iż "krotochwilne okrucieństwo wyobraźni Lema nie dorównywało swoistemu sadyzmowi, z jakim całkiem poważnie karał kiedyś za byle jakie przewinienie niegrzeczne dzieci autor wzorowo katolickich bajek ze zbioru «Złota różdżka» («Różdżką dziateczki Duch Święty bić radzi» – zaczynał pedagog, kończyło się wszelako na obcinaniu palców nożycami i paleniu żywcem)". Czy znajdziemy milsze strony wydania "Dyktand"?
Na kanwie jednego z tych opowiadanek powstaje krótki film animowany, jednocześnie w wersji polskiej i angielskiej, żeby pokazać, jakim trudnościom ortografii muszą od małego sprostać uczniowie w polskiej szkole. Podpisałem na to przedsięwzięcie umowę z Instytutem Adama Mickiewicza. Widziałem storyboard tego zamierzenia – zrobiono coś, co wydawałoby się całkowicie nieprzetłumaczalne. Wcześniej sobie nie wyobrażałem, że "Dyktanda" można wydać w obcych językach. Chyba jedynie na zasadzie absurdalnych humoresek, w duchu pure nonsensu. Okazuje się jednak, że przy okazji można pokazać obcokrajowcom, jakie są trudności w przyswajaniu zasad polskiej pisowni. Prawa autorskie przedsięwzięcia "Dyktanda" zostały przeniesione na mnie, co teoretycznie czyni mnie ich współautorem.
Co świadczy, że niekiedy opłaca się popełniać błędy.
Byle się zbytnio nie zapędzać. Jeśli o mnie chodzi, ja się rzeczywiście nauczyłem pisać bezbłędnie. Dawniej pisałem na maszynie, teraz na komputerze, który sam potrafi poprawiać literówki. Czyli znowu pojawia się "czerwona czcionka".
To, co mamy teraz w programach komputerowych, przewidział zresztą w swoich powieściach Stanisław Lem. Antycypował w nich powstanie internetu i rozmaitych udogodnień, które ułatwią życie, ale po części staną się także zmorą ludzkości. On sam do końca pisał zresztą na maszynie. Natomiast jego siostrzeniec, pracując jako wydawca, bez komputera się obejść nie może.
Ściśle mówiąc – byłem wydawcą. Od kilku lat już się tym nie zajmuję. Z różnych względów, m.in. zdrowotnych, działalność wydawnicza jest już poza mną. Miałem zamiar, do czego zresztą jestem namawiany, przystąpić do pisania wspomnień o wuju. Zwłaszcza, że byłem świadkiem wielu historii, których zaznałem w dzieciństwie, kiedy jeszcze syna pisarza, Tomka Lema nie było na świecie. Później zresztą Tomek studiował w Stanach Zjednoczonych, ja natomiast byłem w Krakowie. Informacji, jak wyglądało życie wuja, mam mnóstwo, ale obecna kondycja zdrowotna uniemożliwia mi ich spisywanie.
Szkoda wielka, pozostaje nadzieja, że wkrótce uda się temu zaradzić. Zapytam, jak się mieszka w domu wuja, w którym walczył przez lata z wodą zatapiającą piwnicę. Nadal się pojawia?
Dom stoi akurat w jednym z najniższych miejsc osiedla Kliny. Opodal niego powstał obecnie Park Maćka i Doroty, poświęcony Dorocie Terakowskiej i Maciejowi Szumowskiemu. Park jest piękny, ale wcześniej była tam łąka, na której mogłem podziwiać podchodzące pod ogród zwierzęta – sarny, zające. Teraz zniknęły. W zamian mam rejwach, który w parku czynią dzieci. Cała woda z tych łąk płynęła przez ogród, a przy tym podnosił się poziom wód gruntowych. Garaż i piwnica wuja były okresowo podtapiane, na co on uskarżał się m.in. w korespondencji ze Sławomirem Mrożkiem. Były rozmaite próby uszczelniania, zakładanie drenów, co miało dość wybiórczą skuteczność i od czasu do czasu woda w piwnicach się pojawiała. Kiedy z żoną sprowadziliśmy się do tego domu, założyliśmy dodatkową linię drenów, jednak po jednej z gwałtownych ulew w piwnicy powstał gejzer, który przebił wylewkę cementową. To było jeszcze za czasów remontu, teraz od pewnego czasu jesteśmy osuszeni. Z nowym domem wuja było zresztą to samo. Glina zatrzymuje tutaj wodę na głębokości dwóch, trzech metrów, stąd te podtopienia i powstawanie cieków wodnych. Niemniej jednak dzieciństwo na Klinach, z dzikimi polami dookoła, było jedną z najlepszych rzeczy, jaka mogła mnie spotkać. Jeszcze w połowie lat 80. przyjeżdżałem tutaj konno, przeprawiając się promem przez Wisłę. Konia wiązałem pod domem lub doprowadzałem go do nowego domu wuja, żeby babcia mogła sobie pojeździć, bo z dużym rozczuleniem wracała do swoich umiejętności hippicznych.
Książka "Dyktanda czyli w jaki sposób wujek Staszek wówczas Michasia – dziś Michała – uczył pisać bez błędów" to jedyna pozycja Stanisława Lema opublikowana przez wydawnictwo Przedsięwzięcie Galicja?
Wydaliśmy wraz z koedytorem trochę książek historycznych. Wyspecjalizowałem się głównie w podręcznikach o tematyce żeglarskiej, co najbardziej sobie chwalę. Moim najprzyjemniejszym zajęciem, któremu się z pasją oddaję, jest żeglowanie. Już sporo lat temu przerzuciłem się na rejsy dalekomorskie. W 2020 roku cierpiałem, bo ze zrozumiałych względów po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wypłynąłem. Swego czasu współpracowałem z firmą czarterową, prowadziłem im portal "Tawerna skiperów", dzięki czemu na lepszych warunkach mogłem wyczarterować jacht.
Michał Zych, urodzony w 1954 roku w Krakowie, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (polonistyka, teatrologia). W latach 1976–1981 dziennikarz redakcji publicystyki kulturalnej TVP Kraków. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z pracy. Po krótkim epizodzie budowlanym jako pomocnik cieśli, wraz z Adamem Rąpalskim uruchomił przy ul. Łobzowskiej antykwariat książkowy. W latach 90. wyreżyserował kilkanaście filmów reklamowych, a także uruchomił wydawnictwo o nazwie "Przedsięwzięcie Galicja". Obecnie na emeryturze.