Czego Henryk Mikołaj Górecki nauczył panią o muzyce? Czy jest coś, co wykorzystuje pani do dzisiaj w swojej pracy pedagogicznej?
W domu dużo rozmawiało się o muzyce, bardzo dużo się jej słuchało i przesiąkało tym w sposób bezwiedny. To był temat codzienny, mnóstwo rzeczy przyswajaliśmy z bratem nieświadomie i gdzieś one w nas jednak na długo zostawały. Trudno byłoby mi zacytować jakąś złotą myśl ojca. Wiem, że to, co na nas bardzo wpłynęło, to jego poważne podejście do muzyki – w sensie zawodowym, wręcz rzemieślniczym. Uczenie nas tego, że nie ma efektów, jeżeli nie włoży się w ten proces jakiegoś konkretnego, dobrze ukierunkowanego wysiłku. Każdy muzyk w końcu się o tym przekonuje, niektórzy niestety dosyć późno. Mieliśmy z bratem taką świadomość od początku, co nie znaczy, że byliśmy idealni i się do tego stosowaliśmy. Ale przynajmniej o tym wiedzieliśmy.
Ojciec bardzo dużo słuchał, właściwie nie było dnia, żeby nie słuchał muzyki przez radio czy z nagrań. Często o tym dyskutowaliśmy. Myślę, że to jest ważne, próbuję przekazać to swoim studentom – jeśli macie szerszy horyzont muzycznych zdarzeń, praca pójdzie wam łatwiej, wyobraźnia będzie lepiej pracowała.
Słuchanie i świadomość potrzeby pracy były dla nas kluczowe. Nie chodzi przecież w naszym zawodzie wyłącznie o – na pewno niezbędne – natchnienie: muzykę trzeba do pewnego stopnia uczciwie "wysiedzieć", nie tylko gmerając po klawiszach czy strunach, ale właśnie słuchając, czytając, myśląc o niej. Z drugiej strony oczywiste jest, że najważniejsza część pracy to właśnie budzenie w sobie otwartości, gotowości na te "duchowe" impulsy, kształtowanie wrażliwości estetycznej, pogłębianie ekspresji itd. itp. Żeby to się mogło zdarzyć, zwykły śmiertelnik musi się trochę o to postarać.
W jaki sposób pani ojciec słuchał muzyki, czy miał jakieś rytuały?
Raczej nie. Wiem, że słuchał od młodości, prowadził swoje zeszyty radiowe, w których notował swoje wrażenia. Prowadził je przez kilkadziesiąt lat, stąd wiadomo dość dokładnie, co na jakim etapie go fascynowało.
Dzisiaj jest to kapitalna lektura, widać, jakie rzeczy go zachwycały, jakie rzeczy krytykował. Widać też, jacy kompozytorzy byli dla niego drogowskazem.
Czy ojciec był audiofilem?
Nie, na pewno nie. Miał bardzo zwykły sprzęt. Słuchał dużo radia, szczególnie Österreich 1 (Wiedeń nadawał od rana do wieczora znakomitą muzykę) i później naszej Dwójki. Płyty cd i kasety odtwarzał na zwykłym JVC.
Na początku rozmawialiśmy o koncertach i festiwalach. Kiedy usłyszała pani po raz pierwszy utwór Henryka Mikołaja Góreckiego?
Nie pamiętam, kiedy usłyszałam na żywo utwór ojca, nie mam pojęcia. Przypuszczam, że miałam kilka lat, nie jestem w stanie sobie przypomnieć.
A pani pierwsze wykonania jego muzyki?
Sama zaczęłam grać utwory ojca, kiedy miałam 15 lat i jechałam na konkurs do Włoch, tam potrzebny był utwór współczesny. Tata powiedział: "Mam takie cztery preludia, jeszcze niewydane, może byś zagrała?". Wtedy zagrałam I Preludium, potem nauczyłam się reszty. Po studiach zaczęłam grać Koncert op. 40 oraz Sonatę i w zasadzie to było wszystko, nie ma na razie innych wydanych utworów na fortepian solo. Właśnie teraz Boosey&Hawkes przygotowuje album z dotychczas nieznanymi utworami na fortepian solo, które zresztą ostatnio nagrałam. To utwory z wielu lat, pozostawały w rękopisach. Są bardzo różne stylistycznie i formalnie, to będzie ciekawy zbiór.
Grałam też dużo kameralnej muzyki ojca, w której fortepian występuje. Z Krzysztofem Bąkowskim wykonywałam utwory skrzypcowe. "Małe requiem dla pewnej Polki" to sporych rozmiarów ważny utwór na kilkunastoosobowy zespół, w którym fortepian ma ważną partię. Brałam tez udział w prawykonaniu "Salve sidus Polonorum" w Hanowerze w 2000 roku.