Internet oprócz nowych okazji do rysowniczego debiutu i platform w rodzaju The Nib przyniósł też swoistą konkurencję dla rysowniczek i rysowników w postaci memów. Niektórzy zresztą, jak Marta Frej, na swój sposób zaadaptowali tę rewolucję jako rysowniczą konwencję. I choć nikt raczej nie traktuje zdemokratyzowanej produkcji memowej jako zjawiska negatywnego, w rozmowach z rysownikami powraca jak refren wątek nadprodukcji i rozmycia autorskiego sznytu. "Kiedyś był rysownik czy satyryk i rysował, a ludzie raz w tygodniu otwierali gazetę i śmiali się zaskoczeni jego pomysłem. Teraz co kilka minut trafiam na kolejny pomysł kolejnego internauty, na kolejnego mema. To armia, non stop coś produkuje, trudno z tym konkurować", mówił Marcie Górnej Bartosz Minkiewicz. Tomasz Broda w rozmowie z tą samą dziennikarką stwierdził, że memy "bywają bardzo zabawne, ale brakuje w nich autorskiego poczucia humoru, podpisu autora, kreski. Trudno je uznać za twórczość całkowicie oryginalną".
Jednak w kategorii zjadliwej politycznej satyry na rodzimym gruncie historia niejako zatacza koło – jednym z najpopularniejszych twórców i, można powiedzieć, kuratorów politycznych memów w polskim internecie jest wszak obecnie administrator Twittera i Instagrama tygodnika "Nie". Co najważniejsze, media społecznościowe w tym przypadku niemal zupełnie odkleiły się od magazynu-matki. Nie służą, jak w przypadku niemal wszystkich innych mediów, do promocji treści z czasopisma, a stanowią równoległy byt, którego odbiorcy często, a zapewne w zdecydowanej większości, nawet nie mieli papierowego magazynu w rękach. Z klasycznego punktu widzenia ogon macha tutaj psem, a tygodnik wydaje się tylko dodatkiem do własnych social mediów. Rysownicy przywiązani do autorskiego głosu mogą więc odetchnąć z ulgą – nawet jeśli świat coraz mniej potrzebuje naznaczonych ręką twórcy regularnych komentarzy satyrycznych, zawsze potrzebować będzie adminów.