W książce jest ich niemal dwieście: figlarne, prozaiczne, kąśliwe, jedyne w swoim rodzaju – tak zwane Hagi, czyli najbardziej rozpoznawalne prace Anny Gosławskiej-Lipińskiej. Dla niewtajemniczonych: są to rysunki satyryczne (dialog dwóch osób w ramce), które co tydzień ukazywały się w "Szpilkach" przez prawie czterdzieści lat (1936-1975, z przerwą na wojnę). Córka ilustratorki – Zuzanna Lipińska – wraz z wielką miłośniczką artystki – Anną Niesterowicz – postawiły na jakość. Z tysięcy prac wybrały najlepsze z najlepszych. Na potrzeby publikacji "wyjęły" je z ramki, każdą scenkę rodzajową wyeksponowały na osobnej stronie, pomieszały chronologię. Gdyby nie data roczna i zmieniające się trendy widoczne na rysunkach (ubrania, fryzury) tych skoków w czasie pewnie byśmy nie dostrzegli. Ha-Ga wypracowała indywidualny styl i ani jej charakterystyczna kreska, ani dowcip językowy nie zmieniły się przez lata.
Podobno była chorobliwie nieśmiała. Do tego stopnia, że gdy do redakcji przyniosła swoją pierwszą pracę, wstydziła się sygnować ją własnym nazwiskiem. Z pomocą przyszedł satyryk Andrzej Nowicki, który zasugerował wówczas 21-letniej Annie Gosławskiej użycie pseudonimu złożonego z pierwszych i ostatnich liter imienia i nazwiska. Tak narodziła się Ha-Ga (używała imienia Hanka, od Hanki Ordonówny, drugi człon nazwiska dodała po ślubie z Erykiem Lipińskim). Napisałam "podobno chorobliwie nieśmiała", ponieważ tej cechy na polu artystycznym w ogóle nie widać. Wręcz przeciwnie: jej rysunki są odważne, dosadne, czasami zuchwałe; kreska prowadzona pewnie, wyrazista. Nawet z podpisu, krótkiej wymiany zdań między postaciami wyłania się autorka temperamentna, zaskakująca ciętą ripostą.
Skąd czerpała inspiracje? Odpowiedź jest przewidywalna: z życia. Dzięki słowom wstępnym autorek książki i historyczce sztuki Katarzynie Murawskiej-Muthesius możemy zajrzeć za kulisy pracy Ha-Gi. Dowiadujemy się między innymi, że modelkami były jej przyjaciółki (zwane przez nią "kumami"), których rozmowy stały się niewyczerpanym źródłem dialogów umieszczanych pod rysunkiem. Pozowania nie uniknęła również córka artystki: "Mama zatrzymywała mnie w biegu, bym przybrała jakąś potrzebną pozę, robiła szybki szkic i mogłam lecieć dalej".
Pracując intensywnie przez tyle lat, karykaturzystka nie ustrzegła się powtórzeń, co widać w niniejszej publikacji. Niektóre "kukiełki" – jak nazywała swoje postacie – przerysowywała kilkakrotnie. Z kolei fikcyjni bohaterowie o nazwisku "Karpuszko" tak często pojawiali się w jej szkicach, że wkrótce artystkę obwołano "panią Karpuszko". Do czasu, gdy do redakcji "Szpilek" zgłosił się oburzony, emerytowany sędzia z Łodzi o takim nazwisku, który stał się przedmiotem żartów w towarzystwie. W rezultacie Ha-Ga zrezygnowała ze swojej pierwszoplanowej postaci.
Wszystkie "kukiełki", prawdziwe czy wymyślone, łączy jedno – nie da się ich nie lubić. Bez względu na to, czy są to naiwne kochanki, bezwstydni kobieciarze, wyniosłe paniusie, mężczyźni bez charakteru, mistrzynie osiedla w plotkowaniu – i tak wzbudzają sympatię. Podobnie jak sama autorka: przodująca w czytelniczych rankingach popularności rysowników satyrycznych, uwielbiana (z wzajemnością) przez Tuwima (zilustrowała "Zosię Samosię" oraz "Cuda i dziwy" poety), adorowana przez Gombrowicza.
Co więcej, w tych "laleczkach" rozpoznajemy samych siebie (no, przynajmniej niektóre cechy). Bo u Ha-Gi zmienia się moda i wystrój wnętrz, ale ludzkie przywary pozostają niewzruszone. No i te oczy: niezmiennie duże, okrągłe, pełne zdumienia lub strachu, to są jej własne oczy, którymi tak wnikliwie obserwowała świat.
A ten odbiega od szarej, PRL-owskiej codzienności. U Ha-Gi kobiety noszą sukienki i płaszcze prosto z Paryża (wzory czerpała z francuskiego magazynu "Elle"), ją samą zapamiętano jako elegancką damę (Gałczyński określał ją "upiorem wdzięku"). Jeśli scenka rozgrywa się w domu, to mimo skromnego, wręcz schematycznego wnętrza, zawsze uwagę przykuwa jakiś detal: wzorzysty dywan, obraz na ścianie, lampa w rogu. Tu kwiatek, tam kokardka, papieros i szmatka – Ha-Ga była bez wątpienia perfekcjonistką.
Z taką samą finezją bawiła się modą jak językiem. Po mistrzowsku, krótkim stwierdzeniem czy pytaniem, zamykała swoim bohaterom usta, a czytelnikowi wykrzywiała je w uśmiechu. Nigdy to nie był gromki śmiech, raczej subtelny, refleksyjny, inteligentny. Stroniła od polityki, pokazywała przemiany obyczajowe. Była bezwzględna wobec kobiet jak i mężczyzn, krytykowała pyszałkowatość i hipokryzję, zgłębiała skomplikowane relacje damsko-męskie, piętnowała rutynę. Nieraz banalnym spostrzeżeniom:
– Co robisz?
– Nic.
– Świetne zajęcie, tylko duża konkurencja.
towarzyszy nutka melancholii:
– Kupiłam w zeszłym tygodniu twój zbiorek poezji.
– Ach! To ty!
i szczypta złośliwości:
– Przeciwko komu tak się ubrałaś?
Prostota i rozbrajająca szczerość, umiejętność dostrzeżenia dowcipu w codziennych sytuacjach – chyba właśnie na tym polega fenomen artystki. I jeszcze ponadczasowość – również dziś moglibyśmy być świadkami wielu z tych sytuacji. "Ha Ha Ha-Ga" oferuje to wszystko w skondensowanej formie. To znakomita sposobność, aby twórczość rysowniczki poznać lub ją sobie przypomnieć.
Ostatnia ilustracja w książce, mężczyzna i kobieta:
– Dlaczego nic nie mówisz?
– Znudziły mnie już te nasze głupie dialogi.
Ha-Ga nigdy się nie nudzi.