Spis tematów: Najlepsi z najlepszych? | Kulisy sławy | Gdzieś tam w Polsce | Nie u siebie | Osobne bajki | Dawne dzieje | Zbrodnia po polsku | Piekło, czyściec, raj | Moja książka roku
Teoretycznie można by założyć, iż prześwietlenie systemu wartości, do którego doszło w 2010 roku, mocno odbije się na literaturze, jaka powstanie w najbliższej przyszłości. W praktyce jednak niewiele wskazuje na to, że polscy pisarze zapragną wyciągnąć wiążące wnioski z tej ogólnonarodowej debaty. Nie z tego naturalnego powodu, że twórcy potrzebują czasu, aby nabrać odpowiedniego dystansu do dramatycznych wydarzeń, ale dlatego, że publicystyka zamieniona na fikcję za bardzo ich nie interesuje. Postawa, którą określiłabym jako odejście od zaangażowania oraz werystycznego odwzorowywania współczesności, dominowała w ubiegłych dwunastu miesiącach.
Autorzy postawili - częściowo lub w całości - na poetyki zniekształcające realistyczny przekaz: groteskę, absurd, surrealizm. Na subiektywne historie, nieaspirujące do wymiaru dziejowej syntezy lub na rekonstrukcje bliższej lub dalszej przeszłości. To fakt, którego nie chciałabym na wstępie oceniać, zastanawiam się jednak, czy ta ucieczka do własnej bajki lub do starej baśni nie jest rodzajem wewnętrznej emigracji. A jeśli tak jest, to przyczyn takiej postawy należałoby szukać gdzie indziej, a samą ekspiację inaczej uzasadnić, bo przecież prawie żadne z tych wystąpień nie mogło być bezpośrednią reakcją na bieżącą sytuację społeczną czy polityczną.
NAJLEPSI Z NAJLEPSZYCH?
Nim jednak przejdę do rzeczy samej, czyli przeglądu wybranych premier literackich A.D. 2010, wrócić muszę do roku 2009, kiedy to ukazały się książki uhonorowane nagrodami lub do nich nominowane. Te wyróżnienia są przecież także swego rodzaju bilansem: wskazaniem na tych autorów, którzy nadają ton naszej literaturze, są próbą uchwycenia najważniejszych zjawisk lub przeciwnie - wykreowania nowych indywidualności, jeśli w grę wchodzą debiutanci. O ile Jakobe Mansztajn, laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej za książkę "Wiedeński high life", otrzymał swój laur w kategorii "debiut roku", trudno więc mówić tu o zaskoczeniu, o tyle wyróżnienie pary innych pisarzy było dla publiczności literackiej niemałą niespodzianką. Zastrzec przy tym trzeba, że Marcin Kurek (ur. 1970) tegoroczny zdobywca Nagrody Kościelskich wydał swoją nagrodzoną książkę w roku 2010 i biorąc pod uwagę uwarunkowania metrykalne (nagroda ta przyznawana jest twórcom do 40. roku życia) zdążył w ostatniej chwili. Co przy tym interesujące, twórca zwycięskiego "Oleandra" jest wprawdzie stale obecny w prasie literackiej, ale jako ceniony tłumacz poezji hiszpańskiej oraz iberoamerykańskiej, a także recenzent i eseista. Sam "Oleander" odnosi się w dużej mierze do jego artystycznych fascynacji, ale jest przede wszystkim rodzajem egzystencjalnego podsumowania, na które poeta zdecydował się w momencie, gdy jego życie było zagrożone. Niebezpieczeństwo okazało się wprawdzie iluzoryczne, a chwile grozy oddane zostały bardzo pomysłowo i dowcipnie, lecz jako cokolwiek absurdalny pretekst do rozrachunków ta sytuacja przedśmiertnej paniki doskonale się tu sprawdziła. Zwłaszcza połączenie części reminiscencyjnej, obrazów z przeszłości, które płyną powolnym strumieniem, z utrzymanymi w innym tempie fragmentami obrazującymi pamięć, podsuwa zrozpaczonemu podmiotowi lirycznemu tylko pomieszane ze sobą, układające się w bełkotliwy ciąg zdania, dało naprawdę niesamowity efekt.
Z kolei Joanna Jodełka, laureatka Nagrody Wielkiego Kalibru za powieść kryminalną "Polichromia", nie tylko udowodniła swój talent do budowania frapującej intrygi, a jednocześnie sugestywnego malowania tła społeczno-obyczajowego, ale także przełamała męską hegemonię, jest bowiem pierwszą kobietą, którą to wyróżnienie otrzymała.
Choć pozostali laureaci mają znacznie większy dorobek, to niektóre wybory gremiów jurorskich budziły pewne wątpliwości. Na pewno nie wywołały ich dwie nagrody za całokształt pracy twórczej - Silesius dla Piotra Sommera oraz przyznana przez kapitułę Nagrody Literackiej Gdynia "Nagroda Osobna" dla Małgorzaty Szejnert. Z aprobatą przyjęto także laury za poetyckie książki roku, czyli nagrodę dla Justyny Bargielskiej za tom "Dwa fiaty" (Gdynia) oraz dla Piotra Matywieckiego za zbiór "Powietrze i czerń" (Silesius), jak również uhonorowanie powieści Andrzeja Stasiuka "Taksim" (Gdynia). Natomiast z mieszanymi uczuciami przyjęto werdykt jury Nagrody Literackiej Nike. W tym roku przypadła ona Tadeuszowi Słobodziankowi za dramat "Nasza klasa". Kwestionując ten wybór, krytycy uznali go za spóźnioną rekompensatę za niewyróżnienie książki Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi" lub za manifestację politycznej poprawności, wyrażającej się uhonorowaniem książki słusznej i szlachetnej w intencjach, lecz mniej godnej laurów od kilku innych, które trafiły do finału. Sama przychylałabym się raczej do werdyktu czytelników "Gazety Wyborczej", którzy docenili Magdalenę Grochowską i jej monografię "Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu", uhonorowaną wcześniej nagrodą miesięcznika "Odra" i Nagrodą Historyczną tygodnika "Polityka".
KULISY SŁAWY
Nim rzeczywistość przewyższyła fikcję, cała Polska ekscytowała się skandalem wywołanym przez Artura Domosławskiego i jego biografią Ryszarda Kapuścińskiego - "Kapuściński non-fiction". Piszę "skandalem", bo portret zmarłego w 2007 roku najsłynniejszego polskiego reportera nie ma nic wspólnego z hagiografią, jakiej zapewne oczekiwano. Zaciekły spór o tę książkę trwał ponad miesiąc, a odbrązawiający zamysł biografa znalazł tylu zwolenników, co przeciwników. Dziś, gdy awantura już ucichła, można powiedzieć, że wraz z tą książką wprowadzone zostało do Polski nowe podejście do biografistyki. Zakłada się, że każdy autorytet, w tym przypadku także moralny, podlega tym samym prawom, jakie stosuje się wobec celebrytów, tych zaś można prześwietlać na wylot, bo leży to podobno w interesie opinii publicznej. Ostatecznie odbiorowi dzieła Kapuścińskiego cała ta afera nadmiernie nie zaszkodziła, dowiodła jednak, że istnieje u nas zapotrzebowanie na rodzimego Andrew Mortona (to autor lustracyjnych biografii, m.in. księżnej Diany i Toma Cruise'a).
Zupełnie inny wymiar ma najnowsza biografia autorstwa Agaty Tuszyńskiej. "Oskarżoną: Wierę Gran" z książką Domosławskiego łączy to, że i ona spotkała się z protestem rodziny jednego z niekorzystnie przedstawionych w niej świadków wydarzeń, jakie zaważyły na życiowej tragedii bohaterki. Istotną różnicę stanowi jednak to, iż sama Wiera Gran uczestniczyła w powstawaniu tej opowieści. Opowieści o błyskawicznej karierze i bolesnym upadku przedwojennej piosenkarki, po wojnie posądzonej o kolaborację z policją żydowską. Tuszyńska próbuje dociec, czy było to słuszne oskarżenie, czy też oszczercze pomówienie, które piękną i utalentowaną artystkę zmusiło do tułania się po świecie, a w konsekwencji doprowadziło do tego, że zapadła na chorobę psychiczną. Przedstawiając dramatyczną historię Gran - z pozycji obrończyni, co trzeba podkreślić - Tuszyńska zastanawia się nad sensem osądzania ludzi znajdujących się w sytuacji naprawdę ekstremalnej i docieka, jakie były przyczyny oskarżenia, którego nie poparto żadnymi jednoznacznymi dowodami winy.
Mniejszym echem odbiło się wydanie biografii Jarosława Iwaszkiewicza, być może dlatego, że modus vivendi i oportunizm bohatera Pisarza po katastrofie już dawno przestały być tajemnicą. Autorowi książki, Markowi Radziwonowi, zarzucano jednak, iż dość powierzchownie potraktował pewne sprawy, tymczasem są one naświetlone w "Dziennikach" pisarza, których drugi tom ukazał się kilka miesięcy wcześniej. Inna rzecz, że to unikatowa wypowiedź - mówię już o Iwaszkiewiczowskich zapiskach - nie rzuca dość światła na polityczne wybory autora "Sławy i chwały", a tylko rozjaśnia wątpliwości co do jego seksualnej orientacji, będąc przede wszystkim świadectwem tragicznej miłości do Jerzego Błeszyńskiego.
"Good night, Dżerzi" Janusza Głowackiego umieszczam w tym miejscu dlatego, że jej autor nie ukrywa, iż jednym z bohaterów jego powieści jest Jerzy Kosiński. Lecz to właśnie powieść, w której fakty przeplatają się z fikcją, a prawdziwy Kosiński z wykreowanym "Dżerzim". Cała rzecz opiera się na przeświadczeniu pisarza - który przyznaje, że z autorem "Kroków" nie połączyła go ani przyjaźń, ani jakaś specjalna zażyłość - iż prawdę o Kosińskim znał jedynie Kosiński. Choć opowieść ta koncentruje się na momencie kompromitacji pisarza, tj. oskarżeniu go o notoryczne plagiatowanie oraz żerowanie na tłumaczach, odpowiadających za artystyczny kształt "Malowanego ptaka", to Głowackiego interesuje co innego. To mianowicie, jak Kosiński kreował sam siebie, nie tylko, choć przede wszystkim, na użytek amerykańskiej publiczności. Ujawniona w tej książce gra pozorów nie służy jednak ostatecznemu pognębieniu (czy potępieniu) "Dżerziego", lecz ma wymiar symboliczny - przedstawiając te żałosne, kabotyńskie zabiegi, Głowacki rozprawia się z amerykańskim snem śnionym przez artystów i mitem kariery na Zachodzie lub za oceanem.
GDZIEŚ TAM W POLSCE
Sukcesy bohaterów powieści Krzysztofa Vargi "Aleja Niepodległości" mają wymiar tylko lokalny. Przy czym karierę telewizyjną robi tylko jeden z nich, Jakub Fidelis, drugi zaś, Krystian Apostata, kończy się jako artysta, zanim się zaczyna. Obaj koledzy ze szkolnej ławy to rówieśnicy samego autora, którego książka jest gorzkim rozrachunkiem zarówno z PRL-owskim balastem, jak i dwudziestoma latami życia w niepodległej ojczyźnie. O ile Varga tylko inkrustuje swoją powieść rozliczeniową groteskowymi wstawkami, o tyle Mariusz Sieniewicz utrzymuje całą swoją powieść w poetyce groteski i nonsensu. Niemniej jego "Miasto szklanych słoni", jakie oglądamy oczyma pewnego szalonego okulisty, nie ulokowane jest w nieokreślonym nigdzie, tylko bez wątpienia w Polsce, o czym świadczą wyraźne aluzje w tym "śnie wariata" się pojawiające. W oniryczno-lirycznym klimacie utrzymany jest także bardzo interesujący prozatorski debiut Barbary Piórkowskiej, której młodziutka bohaterka znajduje w snach, marzeniach i sztuce antidotum na ponurą rzeczywistość PRL-owskiego Gdańska. Nazwisko autorki "Szklanki na pająki" z pewnością warto zapamiętać. Jeszcze dalej w przeszłość, do czasów Powstania Warszawskiego sięga w swojej drugiej książce Sylwia Chutnik, nie po to jednak, by opowiedzieć historię, która ma cokolwiek wspólnego z jej własną biografią, lecz żeby przez to nawiązanie odnieść się do polskiego katalogu grzechów głównych. Autorka socjologizującego "Kieszonkowego atlasu kobiet", ucieka tym razem w absurd i makabrę: tytułowa bohaterka jej nowej powieści, zatytułowanej "Dzidzia", jest bowiem głęboko upośledzoną fizycznie dziewczynką, wykorzystywaną do potwornych praktyk. Cierpień bezradnego dziecka nie można jednak traktować dosłownie, to jedynie symbol, którego pisarka używa do rozprawienia się z narodowymi przywarami i przesądami.
W niewątpliwie polskich górach osadzona też została akcja najnowszej powieści Wojciecha Kuczoka, jej autor nie tworzy jednak realistycznych opowieści z życia mieszkańców Tatr, lecz współczesną wersję "legend tatrzańskich". Narrator "Spisków", młody Ślązak, który w górach znajduje swoją wakacyjną enklawę, z jednej strony, wydaje się żywo zafascynowany światem odmiennym od własnego, z drugiej natomiast, w satyrycznym duchu ukazuje mentalność górali. Oczywiście ten złośliwy obraz z prawdą mija się dość mocno, ale jest nieodparcie zabawny i pełen wdzięku, mimo iż autor ucieka się momentami do niezbyt wyszukanych chwytów, natrząsając się z góralskiej gwary lub przypominając trywialne dowcipy o seksualnych zwyczajach juhasów.
Jak Kuczok ze Śląska ucieka, tak Kazimierz Kutz do niego wraca, tym razem jako prozaik. "Piąta strona świata" to całkiem udany powieściowy debiut 80-letniego reżysera, historia trójki ekscentrycznych przyjaciół, którzy kochają swoją małą ojczyznę - leżącą na pograniczu trzech kultur - a zarazem uprawiają rodzaj wewnętrznej ucieczki, by nie tyle oderwać się od korzeni, ile wyrwać się z biedy i beznadziei.
NIE U SIEBIE
Długo, bo aż jedenaście lat trzeba było czekać na kolejną odsłonę osobistej historii Wilhelma Dichtera. Pokrótce przypomnę, że swój życiorys doprowadził autor do czasów licealnych, a w "Lekcji angielskiego" go oczywiście kontynuuje. Opowiadając o małżeństwie, emigracji spowodowanej wydarzeniami roku 1968 i adaptacji do nowego świata. Bez wątpienia najciekawsza jest w książce ta część, w której narrator, wysokiej klasy specjalista z dziedziny balistyki, robi karierę zawodową, wreszcie się dorabia, ale przede wszystkim może żyć bez lęku i przełamać klątwę żydowskiego pochodzenia. Symboliczny moment całkowitej naturalizacji następuje wtedy, gdy bohater wreszcie przyswaja język, zrozumiawszy, iż w Ameryce znalazł swoją ziemię obiecaną.
"Chmurdalia" Joanny Bator to kontynuacja wydanej przed rokiem i bardzo dobrze przyjętej "Piaskowej Góry", której bohaterka, Dominika Chmura, wyrusza tym razem w świat, o czym zawsze marzyła. Powieść nie jest jednak relacją z jej wędrówki, w każdym razie nie tylko jej, książka składa się z ciągu szkatułkowo ułożonych biografii. Swoje historie opowiadają i znani już z poprzedniej części drugoplanowi bohaterowie, jak i nowi znajomi Dominiki. Bator odrzuciła wszelkie ograniczenia czasoprzestrzenne, by tym sposobem pokazać świat bez granic, a zarazem wewnętrzną przemianę tej, która zdawała się niereformowalna - Jadzi Chmury z zahukanej kury domowej niewychylającej nosa ze swojego zaścianka w świadomą siebie Europejkę. Po świecie porusza się równie swobodnie bohater drugiej książki w dorobku Michała Zygmunta - "Lata walk ulicznych". Marka Polaka poznajemy wprawdzie jako urodzonego wrocławianina, ale potem jego pochodzenie uwidacznia się już wyłącznie w nazwisku. W swojej dość chaotycznie prowadzonej opowieści Zygmunt analizuje m.in. zjawisko współczesnego indywidualizmu, który można by nazwać uszlachetnioną wersją egoizmu, wyrażającego się także w skrajnej niechęci do wiązania się na trwałe. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego autor wykreował swojego bohatera na agresywnego "Polish psycho", bo nie tłumaczy tego fakt, że Polak jest "męskim" typem homoseksualisty.
Bohaterowie bardzo śmiałej obyczajowo jak na polskie warunki, lecz mimo to (a może właśnie dlatego) bestsellerowej powieści Grażyny Plebanek mają wszelkie dane ku temu, by nazywać się obywatelami świata. Z Warszawy przenoszą się do Brukseli, gdzie Megi pracuje jako urzędniczka, a jej mąż Jonathan prowadzi kurs "twórczego pisania". Ich zdolność adaptacyjna uzewnętrznia się przede wszystkim w tym, jak pojmują role przypisane ich płciom i jak dzielą się domowymi obowiązkami. Swoją obcość odczują dopiero wtedy, gdy wejdą w paradę "starym" Europejczykom, a to na skutek burzliwego romansu, w jaki wda się mężczyzna.
OSOBNE BAJKI
Kilkanaście historii opowiedzianych przez Ewę Schilling w "Codzienności" utrzymanych jest wprawdzie w konwencji realistycznej, ale to w większości wypadków historie innych. Ściślej: kobiet kochających kobiety. Pisarka skupia się na ich emocjonalnych rozterkach, ujawnia, jakie są koszty pójścia za głosem ciała i serca lub - przeciwnie - wyrzeczenia się swoich prawdziwych pragnień. Lesbijski mikrokosmos usytuowany został przez autorkę trochę na boku, poza światem zaludnionym przez heteroseksualną większość, nie jest to jednak gest wynikający z lęku przed ujawnieniem się, lecz artystyczny wybór pisarki. Dobry, bo czyta się "Codzienność" nie jako manifest odmienności, ale zbiór wzruszających, znakomicie napisanych opowiadań o miłości, osamotnieniu, trudnych rozstaniach, które oznaczają zarazem początek nowego życia.
Znana dotąd ze swoich poetyckich wystąpień Justyna Bargielska również koncentruje się na problematyce bardzo intymnej i, nazwijmy to, mało fotogenicznej. W swoich "Obsoletkach" przedstawia ona coś, co za Andrzejem Bursą można by nazwać "piekłem porodów i poronień". Te rozważania o macierzyństwie, przedwczesnych śmierciach i żałobie bywają jednak nieodparcie zabawne. Żeby oswoić temat tabu, pisarka sięga po środki uśmierzające ból i wywołujące uśmiech: absurd i groteskę. Bohaterowie debiutanckiego zbioru opowiadań Sylwii Siedleckiej "Szczeniaki", to osoby upośledzone, odrzucone przez społeczeństwo, okaleczone fizycznie lub psychicznie. Ukazując ich dramaty, autorka również ucieka od dosłowności, sięgając po poetykę surrealizmu. Jej książka dowodzi, że poetyka ta doskonale sprawdza się w konfrontacji z ludzkimi przypadkami, których za pomocą realistycznych środków właściwie nie da się oddać, unikając przy tym patosu lub epatowania cierpieniem.
Surrealizm, absurd i groteska bliskie są również Agnieszce Taborskiej, która w swoim "Wielorybie, czyli przypadku obiektywnym" wytrwale tropi zabawne przypadki, sprzężenia zwrotne, komiczne nieporozumienia itd. Żeby je wyłowić, należy być czujnym i cechować się szczególnym rodzajem wrażliwości oraz wyjątkowym poczuciem humoru.
DAWNE DZIEJE
Aż dwie książki opublikowała w tym roku Elżbieta Cherezińska, której specjalnością jest powieść historyczna. "Ja jestem Halderd" to wprawdzie druga część cyklu "Droga Północy", traktującego o Wikingach, ale już "Gra w kości" opisuje jeden z kluczowych rozdziałów naszych dziejów - czasy rządów Bolesława Chrobrego i zjazdu w Gnieźnie. Choć autorka rekonstruuje epokę bardzo odległą, pieczołowicie odtwarza też jej realia oraz mentalność ludzi wczesnego średniowiecza, tak pokazana przeszłość prezentuje się bardzo współcześnie. W obu powieściach pokazany bowiem został moment wprowadzenia chrześcijaństwa do Europy, co ściśle wiązało się z dążeniami do zjednoczenia starego kontynentu. Tym sposobem Cherezińska zbudowała pomost pomiędzy pierwszym i drugim milenium, a zarazem przywróciła polskiej literaturze gatunek, jaki, zdawałoby się, odszedł już w zapomnienie. To jego reaktywacja w naprawdę wielkim stylu.
Małgorzata Niezabitowska z kolei odświeża także popularną u nas niegdyś gawędę szlachecką. Składana wanna to fascynująca opowieść o jej przodkach po mieczu i kądzieli, rozpoczynająca się w czasach króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i sięgająca początków XX wieku. Nazywam ten typ narracji właśnie gawędą, gdyż autorka skupia się na historii intymnej, na którą wielka historia wywarła jednak niemały wpływ. Wraz ze swoją rodziną Niezabitowska przemierza polską drogę ku niepodległości. A Jarosław Marek Rymkiewicz w "Samuelu Zborowskim" przedstawia autorską wersję życiorysu XVI-wiecznego hetmana kozackiego, upamiętnionego w dramacie Juliusza Słowackiego i przez długie lata uznawanego za czołowego "męczennika wolności".
O kilkadziesiąt tylko lat wstecz cofa się natomiast Janusz Anderman w swoich Fotografiach ostatnich. W tych krótkich, mistrzowsko skomponowanych kadrach pisarz utrwala przede wszystkim rzeczywistość PRL-owską, wydobywając jej absurd i grozę, lecz także z czułością pisząc o tych, którzy w strasznych czasach umieli wypracować sobie wewnętrzną wolność.
ZBRODNIA PO POLSKU
Jeszcze do niedawna wydawało się, że polską specjalnością staną się kryminały w klimacie retro, bowiem to od osadzonych w przedwojennym Wrocławiu książek Marka Krajewskiego rozpoczął się w naszym kraju kryminalny boom. I choć sam Krajewski pozostał wierny "starym dekoracjom", zamieniając jedynie Breslau na Lwów (to w nim rozgrywa się akcja jego najnowszej powieści - Erynie), w tym roku większość autorów postawiła jednak na współczesność. Nie pokazuje się jej jeszcze na modłę skandynawską - a właśnie kryminały z Północy nadają dzisiaj ton temu gatunkowi i także u nas cieszą się ogromną popularnością - ale to pewnie kwestia niedługiego już czasu, bo przymiarki do takiej stylistyki można już wskazać.
Nie w dwóch powieściach opierających się jednak na naszej odmienności i dlatego wyjątkowo ciekawych. Myślę o Ręcznej robocie Ryszarda Ćwirleja i debiucie Tadeusza Cegielskiego Morderstwo w Alei Róż, których akcja rozgrywa się w realiach PRL-owskich. Akcja pierwszej z książek rozgrywa się w Poznaniu w latach 80., a drugiej w latach 50. w Warszawie, na dobrą sprawę można im więc nadać miano kryminałów retro, ale bardziej uzasadnione będzie nazwanie ich powieściami milicyjnymi. Przy czym praca stróżów prawa i służb bezpieczeństwa pokazana tu jest oczywiście tak, jak mogła wyglądać naprawdę, a nie tak, jak ukazywana była w słusznie zapomnianych powieściach z epoki. Dokonując takiego a nie innego wyboru realiów, autorzy sygnalizują jednak, że kryminał ma jednak w Polsce długą tradycję, choćby i niezbyt chlubną.
Inne warte odnotowania tytuły, jakie ukazały się w 2010 roku to: Officium secretum. Pies pański, czyli współczesny występ Marcina Wrońskiego, znanego dotąd z cyklu powieści, których akcja rozgrywa się w przedwojennym Lublinie, Nie ma takiego miasta - trzecia książka w dorobku Tomasza Konatkowskiego, wysyłającego swojego bohatera tym razem do Londynu i przyglądającego się ciemnym stronom emigracji, również trzecia książka napisana przez Gaję Grzegorzewską, która podobnie jak dwaj wymienieni pisarze zarzuca stałe miejsce akcji swoich powieści, tj. Kraków, by udać się tym razem na Mazury (Topielica). Na pograniczu powieści kryminalnej i obyczajowej umieścić można natomiast najnowszą powieść Małgorzaty Wardy Nikt nie widział, nikt nie słyszał, traktującą o tajemniczych zaginięciach dziewczynek i luźno inspirowanej historią Nataschy Kampusch.
PIEKŁO, CZYŚCIEC, RAJ
Choć w końcówce książki Zrób sobie raj Mariusz Szczygieł zastrzegł, że nie napisał wszystkiego, co wie o swoich bohaterach, bo "nie lubi książek z gumy", i tak zdarzały się recenzenckie narzekania, iż pominął ten czy ów znaczący epizod. Tymczasem wydaje mi się, że na drugim zbiorze reportaży z Czech, autor, zadeklarowany czechofil, nie poprzestanie, a to, co chciał w tej książce pokazać, zademonstrowane zostało wystarczająco sugestywnie. Chodzi zaś w tej odsłonie o pokazanie codzienności nieomal całkowicie zlaicyzowanego społeczeństwa, które nie tyle kpi sobie z Boga, ile wykazuje się zdrowym dystansem do wszelkich świętości i godną naśladowania autoironią.
W większym stopniu niż Szczygieł granice gatunkowe reportażu przekracza Marta Szarejko, autorka Nie ma o czym mówić. W swojej książce przedstawia ona warszawskich wykluczonych - ulicznych szaleńców, mieszkańców dworców i noclegowni dla bezdomnych. Prezentują się oni własnymi słowami, których z pewnością warto wysłuchać, choć to dla czytelnika bolesne doświadczenie. Dobierając monologi, a właściwie ich strzępy, i układając je w określony ciąg, Szarejko pokazuje nie tylko ich cierpienie, ale przede wszystkim człowieczeństwo.
Co do tego, że należy pamiętać i mówić o ludobójstwie w Rwandzie, nie ma najmniejszych wątpliwości. Lecz chyba nikt nie potrafiłby opowiedzieć tak, jak to zrobił Wojciech Tochman. W Dzisiaj narysujemy śmierć nie tylko nie da się, ale przede wszystkim nie chce się szukać luk, bo każde przemilczenie jest tu z jednej strony znaczące, z drugiej natomiast pozwala czytelnikowi odetchnąć, choćby na sekundę, od czegoś, co trudno sobie wyobrazić także po lekturze.
Trudno też znaleźć jedną miarę dla tak odmiennych książek, lecz na pewno uzasadniają one nazywanie tego typu dziennikarstwa "reportażem literackim" i potwierdzają osobność oraz mocną pozycję polskiej szkoły reportażu. To chyba on właśnie jest naszym najlepszym "towarem eksportowym".
MOJA KSIĄŻKA ROKU
W trakcie pisania tego tekstu przenosiłam Balladyny i romanse Ignacego Karpowicza z jednej ad hoc tworzonej grupy książek do drugiej. W końcu postanowiłam przydzielić tej powieści osobne miejsce, korzystając z tego, że bilans ten ma przecież charakter subiektywny i nie aspiruje do ogarnięcia wszystkiego, co kształtowało obraz literatury polskiej w 2010 roku, zyskało uznanie innych i co w efekcie będzie liczyć się w bojach o nagrody w roku 2011. Na razie Karpowicz zdobył nominację do Paszportu Polityki, do którego i ja go rekomendowałam, motywując swój wybór następująco: " 'Balladyny i romanse' spełniają moje wyobrażenia o powieści XXI wieku: łączącej awangardową formę z wielokierunkową refleksją na temat kondycji współczesnego człowieka. Do tego dochodzi kapitalnie oddany język, wyrafinowana kompozycja, tragikomiczna tonacja, lecz to wszystko nie stawia oporu przy lekturze. Przeciwnie: czyta się jednym tchem. I miesiącami o tej książce myśli. Mistrzostwo!"
Patrząc na miniony rok z perspektywy krytyka, a tylko taką mogę przecież przyjąć, oceniam go jako bardzo dobry.
Autor: Marta Mizuro, grudzień 2010