Centralne ogrzewanie jest wielkim wynalazkiem. Urodziłem się i wychowałem w łagodnym cieple pieca kaflowego i w blasku popielnika, ale przeżyłem także czasy, gdy piec był lodowaty, a czarne wnętrze popielnika wciągało z hukiem resztki nagrzanego powietrza. Dzięki temu, że zaznałem dotyku zimnych nocników, mycia się w lodowatej wodzie, a nawet wędrówek do ustępu w ogrodzie, nie mówiąc już o więzieniu, obozie, tułaczkach i innych przykrościach życia w naszej strefie – mogę w pełni docenić dobrodziejstwo ciepła, którym promieniują kaloryfery przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny. Otwieram drzwi na balkon, odgarniam suchy, puszysty śnieg. Mimo, że się ruszam, marznę trochę przy tej czynności, ale zaraz wracam do pokoju, zamykam drzwi i odzyskuję stracone ciepło. Mogę zresztą napić się gorącej herbaty albo trzasnąć sobie kielicha. Gdybym poczuł głód lub tylko ochotę do zjedzenia czegoś, wystarczyłoby zrobić parę kroków do kuchni. Ale w tej chwili nie chce mi się jeść, wracam więc do mojego spokojnego życia, do myślenia, do pracy. Podejmuję pisanie przerwanego zdania, przerzucam w myśli obrazy, dobieram słowa. Jestem zdrów, jest mi ciepło, wygodnie, czuję się bezpieczny, nie myślę wprawdzie o tym, ale mam wewnętrzne poczucie pewności siebie. Nic mi nie grozi. Pieniądze, które leżą na moim koncie, powinny mi wystarczyć na rok. Jeśli mam jakieś troski, to tylko te, aby to, o czym myślę, jak najlepiej napisać. […] Biorę do ręki pióro i wprawiam je w ruch. W domu jest cisza – lubię tę ciszę, tak głęboką, że zdaje mi się, jakby gdzieś z góry, z nieba, opadał na ziemię, na podłogę, na meble i książki, na leżący przede mną papier, jakby na wszystko dookoła mnie i na mnie sypał się z góry srebrzystoszary pył, który pokrywa wszystko, patynuje, postarza, sprawia, że każde moje dzieło w każdej minucie jego powstawania należy już do przeszłości, staje się klasyczne i zabytkowe. Jest cicho, wydaje się, że ten spokój będzie trwał wiecznie.
[Kornel Filipowicz, "Światło i dźwięk, czyli o niedoskonałości świata"]