Na początku lat trzydziestych Nałkowska spróbowała swoich sił jako dramatopisarka. Jej sztuka "Dom kobiet" (1930) cieszyła się dużym powodzeniem i zdobyła uznanie nawet złośliwego zazwyczaj Antoniego Słonimskiego, który na łamach "Wiadomości Literackich" pisał:
Sztuka Zofii Nałkowskiej - to nie byle jaka sensacja literacka. Znakomita powieściopisarka polska i jedna z najbardziej współczesnych i interesujących pisarek europejskich spróbowała nowej formy literackiej i trzeba to z góry powiedzieć, wyszła z tej próby zwycięsko.
Następny dramat, "Dzień jego powrotu" (1931), również spodobał się Słonimskiemu:
Na drodze rozwoju talentu Nałkowskiej jest to pewny krok naprzód, stawiający ją na poziomie elity pisarskiej Europy. Linia rozwoju Nałkowskiej jest istotnie imponująca. Nie naszą sprawą jest sądzić, czy 'Dzień jego powrotu' w ujęciu powieściowym nie zyskałby jeszcze na sile i głębi. Rozkwit talentu Nałkowskiej wypadł na czas jej romansu z teatrem.
cytat za: Jan Gebethner, "Autorka i jej wydawca", w: "Wspomnienia o Zofii Nałkowskiej", 1965.
Po okresie owego "romansu z teatrem" pisarka wróciła do powieści, publikując w 1935 roku jedną z najważniejszych swoich książek - "Granicę". Jest to historia Zenona Ziembiewicza, studenta, który z czasem robi karierę prezydenta miasta, lecz nieszczęśliwie wikła się w miłosny trójkąt. Miota się między żoną Elżbietą a kochanką Justyną Bogutówną - córką kucharki - która zachodzi z nim w ciążę i za jego perswazją dokonuje spóźnionej aborcji. Zabieg wtrąca dziewczynę w melancholię; jej stan psychiczny stopniowo pogarsza się, aż następuje ponury finał - Justyna żrącym kwasem oślepia Zenona, a ten popełnia samobójstwo.
Melodramatyczna fabuła nie wyczerpuje sensów powieści, w której równie ważna, jak relacje między trojgiem protagonistów, jest barwna i realistyczna galeria postaci drugoplanowych. Nałkowska mniej niż dotychczas skupia się na rysunku psychologicznym swoich bohaterów, a bardziej na osadzeniu ich w konkretnej rzeczywistości społecznej, pełnej napięć i kontrastów. Tę ewolucję pisarską zauważył Ludwik Fryde, który w 1936 roku pisał:
Jak we wszystkich utworach Nałkowskiej, tak i w "Granicy" sprawy jej bohaterów ujęte są indywidualnie, a nie socjalnie. (...) Ale właśnie w tej powieści technika kreślenia postaci ulega już pewnym zmianom. Autorka zaczyna ujmować je od zewnątrz, w codziennym trybie ich życia: w nim odsłania prawdę, jedyną prawdę takich egzystencji jak Walerian Ziembiewicz, pani Żancia, państwo Posztrascy i inni. Życie indywiduum kurczy się więc dotkliwie i tradycyjna, nieprzebrana problematyka psychologiczna nieomal zanika. I jedynym właściwie, ostatnim problemem psychologicznym staje się proces powolnego zapadania jednostki w jej tryb, w jej schemat życiowy.
Ludwik Fryde, " 'Granica' Zofii Nałkowskiej", "Droga" 1936
Rozbieżnośćmiędzy subiektywną, emocjonalną wizją naszego życia, jaką sobie tworzymy, a spojrzeniem innych ludzi, które demaskuje schematyczność i powtarzalność naszych zachowań, jest kluczową sprawą w "Granicy". Jednak według Kazimierza Wyki pisarka nie znalazła dla tego problemu przekonującej artystycznie formy. O intencjach Nałkowskiej dowiadujemy się nie tyle z samej konstrukcji i faktycznej zawartości utworu, ile z odautorskich komentarzy. We wnikliwej recenzji "Granicy" ("Czas", 1935) Wyka zauważał:
[Zenon] dwukrotnie w ciągu powieści w decydujących dla niego chwilach zastanawia się nad swoją wikłającą się sprawą. Widzi, że układa się ona w pospolity, jakżeż znany schemat (...), lecz nie chce tej świadomości dopuścić do siebie. Czemu, pyta w chwilę później autorka, 'czy, że każda najpospolitsza sprawa od wewnątrz wydaje się jedyna i każdy schemat uczucia za każdym razem jest nowy. Czy że ujrzenie samego siebie oczami ludzi, przemyślenie siebie ich sądem - zawiera to niepokojące, czego nie możemy znieść. Zenon sam pomyśli o sobie podobnie: "Może wszystko jest takie, jak wygląda. I to, czym jesteśmy dla ludzi, jest ważniejsze niż to, czym jesteśmy we własnych oczach." (...) Jesteśmy upartymi egocentrystami - wywodzi autorka - zawsze od siebie kreślimy koło świata, nie chcemy wejść w żadną normę, w żaden schemat, w jakie ujmują nas drudzy. Tymczasem oglądani z zewnątrz, zawsze dajemy się wraz z konfliktami naszymi ustawić w pewne schematy. "Bohater "Granicy" usiłował się wyłamać z tego prawa i to jest przyczyną jego upadku.
Tak miało być z "Granicą". Podawane przez Nałkowską określenia schematu nie wyczerpują jednak jego treści. Cóż to właściwie ów schemat? Schemat, uproszczenie psychologiczne, istnieć może tylko od strony świata zewnętrznego, od otoczenia, nigdy zaś od strony ludzi w schemat ujmowanych. By zatem ta gra między interpretacją wewnętrzną a interpretacją faktów i życia miała miejsce, bezwzględnie znać musimy drugiego partnera. Tego partnera u Nałkowskiej brak. Brak jakichkolwiek osób, zdarzeń, reakcji, które by świadczyły, że trójkąt Zenona jest rozpatrywany spoza jego boków i ujmowany w schemat. (...) Nikt z otoczenia Zenona, poza Elżbietą, o jego sprawie nie wie, nigdy nie staje się ona rzeczą społeczną, sam zaś Zenon, mimo prób, nie może na siebie spojrzeć od zewnątrz.
(...) Pisarka o p o w i a d a n a m o schemacie sprawy Zenona, ale nam go n i e p o k a z u j e. Pokazaniem tej redukcji przez schemat doskonale mogłaby być, rzecz dzieje się przecież na prowincji, plotka. (...)
To byłaby możliwość zawarta w "Granicy": zderzenie się sprawy Zenona z sądem zbiorowym i wynikająca stąd ewentualnie plotka, oto byłoby życie schematu. W tym wydaniu, jakie Nałkowska dała, schemat sprawy Zenona pozostał martwy.
Wyka podkreślał jednak rangę "Granicy", uważając, że zakres problemów, domagających się dyskusji po lekturze książki, świadczy o pisarskiej klasie autorki. Z kolei Bruno Schulz na łamach "Skamandra" (1939) subtelnie analizował język tej prozy:
Nałkowska dopełniła prozę polską pod względem językowym tonami i rejestrami, które stawiają ją u mety prozy europejskiej. Jej udział polega jednak raczej na wzmocnieniu dyscypliny i selekcji, na zacieśnieniu wybujałego słownictwa w sensie pewnego purytanizmu i konwencjonalizmu, niż na wzbogaceniu języka. Ze wspaniałej puścizny Żeromskiego Kaden-Bandrowski wziął w spadku cały zmysłowy, materialny, onomatopeiczny potencjał słowa, wulgaryzmy i aneksy gwarowe, Nałkowska wzięła czystość i wykwintność składni, ścisłość słownictwa, wyszukaną precyzję zdania. Nie działa ona nigdy masą, tłokiem pleonazmów, huraganowym ogniem swady, nie ma też w jej prozie natchnionych błysków rdzennego słowotwórstwa. Jest w niej raczej pewna cierpka wstrzemięźliwość, pewne szlachetne ubóstwo i umiar, ścisłe dozowanie słowa. Niebezpieczeństwem tej prozy była przez pewien czas lodowata i oderwana od ziemi czystość, szklana wirtuozeria w izolowanej wysokości, gdzie groziło jej odcięcie od żywych źródeł mowy potocznej. To niebezpieczeństwo przezwyciężyła autorka w ostatnich powieściach, porzucając rozrzedzone powietrze szczytów na rzecz bardziej pożywnej, mniej wybrednej, ale naładowanej rzeczowością prozy. Osiągnęła nią istotnie pewną klasyczną i wzorcową pełnię wyrazu i całkowitą równowagę środków i intencyj.
Bruno Schulz, "Zofia Nałkowska na tle swojej nowej powieści"
W 1939 roku, tuż przed wybuchem II wojny światowej, ukazali się jeszcze "Niecierpliwi". Ta powieść psychologiczna, osadzona w środowisku małomiasteczkowej inteligencji, opowiada o ludziach przegranych, dotkniętych fatalizmem samobójczej śmierci. Jarosław Iwaszkiewicz i Jerzy Zawieyski zaliczali "Niecierpliwych" do najwybitniejszych utworów Nałkowskiej.
Wojna wymusiła kilkuletnią przerwę w powieściowej twórczości autorki "Granicy". Nałkowska po wrześniowej tułaczce wróciła do Warszawy i tam spędziła okres okupacji niemieckiej, zarabiając na życie prowadzeniem trafiki. Walka o przetrwanie w wojennej rzeczywistości na długi czas uniemożliwiła jej realizację projektów literackich, chociaż nie przeszkodziła aktywnie uczestniczyć w podziemnym życiu kulturalnym. Nie odebrała też pisarce energii, dzielności i wdzięku w mierzeniu się z przeciwnościami. Tadeusz Breza tak pisał o sklepiku sióstr Nałkowskich:
Stężałej atmosferze zawiści i podenerwowania, jaką zionie każdy ogonek, zwłaszcza parę razy zakręcony w kółko, z końcem na mrozie, każdy po kolei dawał się zgnębić. (...) Tylko nie pani Zofia, która dnia tego wstała o szóstej, by ze składów gdzieś w polu za miastem odebrać przydział, potem odbyć nad jego przejazdem stróżę, a teraz zwolnić siostrę na popołudnie. Ręce jej jak pianisty, wprost grały, co chciały, paczuszkami z towarem, banknotami, resztą, a język, również przytomny, z towarzyszeniem wymowy oczu, formułował w pełnym spokoju jakiś sąd doskonały czy pyszne opowiadanie. I nie było to żadne zasłuchanie w sobie, nerwowa wymowność i niewrażliwość, ale tak wyborny gatunek całej fizycznej substancji mózgu, jak bywa czasem doskonały motor w każdych warunkach na chodzie.
Tadeusz Breza, "Wspomnienie o 'Węzłach życia' ", w: "Wspomnienia o Zofii Nałkowskiej"
Życie w okupowanej Warszawie nie sprzyjało wprawdzie pisaniu powieści, co nie znaczy, że Nałkowska w ogóle zaprzestała twórczości literackiej - przez cały okres wojny prowadziła bowiem dziennik, będący dla wielu najwspanialszym jej dziełem. Nałkowska pisała dzienniki przez prawie sześćdziesiąt lat, od wczesnej młodości aż do śmierci; te notatki, zebrane w sześciu tomach i opublikowane w "Czytelniku", lepiej zniosły próbę czasu niż powieści. Dlaczego? Jedną z odpowiedzi można znaleźć już w zapiskach bardzo młodej, niespełna osiemnastoletniej autorki, która w 1902 roku zadziwiająco dojrzale pisała o roli, jaką pełni dla niej prowadzenie dziennika:
O ile żyję literacko, o tyle ten dziennik piszę żyjąc. Tu nie ma 'literatury'. Pisząc - spieszę się zawsze, by umieścić jak najwięcej, by możliwie mało opuścić - o formę nie dbam, fakty tłoczę jeden nad drugim, opuszczam refleksję i efekty. Tym sposobem osiągam pewną bezpośredniość, pewną świeżość życia - którą bardzo cenię.
Bezpośredniość, świeżość, pasja kronikarska uderzają i dzisiaj w "Dziennikach". Spontaniczna forma gorących, często w biegu czynionych notatek, połączona z darem obserwacji, introspekcji, z intelektualnym rozmachem i emocjonalną głębią - to wszystko sprawia, że "Dzienniki" nie zestarzały się; nieobciążone nadmiarem "literatury" i "efektów" - są literaturą w prawdziwym sensie tego słowa, nadal żywą i przejmującą. W 1942 roku, w okupowanej Warszawie, Nałkowska znów wspomina o pośpiechu, by jak najwięcej zmieścić w dziennikowych zapisach - tyle że teraz nie jest to pośpiech zachłannej na wrażenia dziewczyny, ale desperacja osoby doświadczającej na co dzień zniszczenia, śmierci, rozpadu całego znanego świata:
Przemijanie całkowite, nieodwracalne, niepowetowane uczuwam silniej może od innych, gdyż pamięć mam niepewną i kto wie, czy już też nie słabnącą. Przemijanie moich uczuć i przemijanie ludzi, którzy wciąż odchodzą i wciąż umierają, po których nie zostaje nic - to jest jedyny dla mnie powód pisania. Chęć zatrzymania mknącego, na zawsze znikającego życia. Jak dawniej nie chodzi mi o zdarzenia historyczne, o losy narodów, o fakty, przepływające wstecz - nie kuszę się o to, inni zajmą się tym i zrobią lepiej. Ale o mną ujrzane i mną doznane życie - całkowicie skazane na zgubę. - Nie tylko jestem kimś w łodzi, płynącej pod prąd, nie tylko brzegi mijają mnie wciąż i zostaję w tyle. Ale sama woda, sama istota ruchu życia wciąż mi się wymyka. Tak płynąc, zostawiam wciąż siebie na tych brzegach i zarazem sama siebie opływam tą wodą. - I zamiar utrwalenia nie daje się wykonać. Nigdy nie zdołam, nigdy nie zdążę, nie ogarnę, nie poradzę, nie spamiętam. Ach, oto już nie ma, już uleciało, już mi się bezpowrotnie wymknęło. Zabawne powiedzieć, że z moich "zmartwień"- to jest najważniejsze: że się to wszystko z mej winy zmarnuje, że to przeze mnie przepadnie. (1 IV 1942)
Już w młodzieńczych zapiskach z "Dzienników" zwraca uwagę umiejętność łączenia introspekcji z dystansem, racjonalną analizą i autoironią.
Osiemnastoletnia Zofia notuje z aforystyczną zwięzłością: "zadowolenie moje jest dla mnie mniej nudne od mego zwątpienia". Albo: "Lubię mieć powodzenie u tych, co nic nie wiedzą o tym, że piszę - bo ci cenią mnie tylko za piękność, wesołość, umiejętność konwersacji, nie za tę nieszczęśliwą 'stronę duchową'. To ostateczny upadek, gdy się człowiek w kokieterii musi do tego uciekać."
Lub też: "Rozmawiał ze mną bezustannie, jakieś moje powiedzenie wydało mu się bardzo trafnym i oryginalnym, przez co stracił zupełnie moje uszanowanie, gdyż była to banalność, tylko nieco skomplikowana." W dzienniku jest również miejsce na codzienne kłopoty; przegląda się w notatkach młodej Zofii życie pozbawione wygód i dostatku:
Trudno doprawdy wyobrazić sobie, jak strasznie szczęście zależy od pieniędzy... Ze wszystkich stron otaczają mię braki. (...) Jest coś niesmacznego w biedzie. Jest to jakiś stan przykry, z którego wciąż chciałoby się otrząsnąć, jak z oblepiającej pajęczyny. (...) Piszę przy stole, który zrobiony jest z drzwi położonych na starej drewnianej umywalni i przykryty podartą, zniszczoną kapą. Piszę przy świecy dopalającej się w pozieleniałym ze starości lichtarzyku. Obok pachnie pyszny bukiet kwiatów, osadzony w słoiku od marynat. Opalony koszyk z kamieniami Hanki, bardzo stara neseserka od cioci, obgryziona obsadka. (1900)
Z czasem dziennik staje się w coraz większym stopniu formą intelektualnej rozmowy ze sobą i ze światem. Jest miejscem refleksji nad lekturami i nad własną pisarską filozofią; miejscem, gdzie Nałkowska przygląda się sobie w relacji z innymi, rozmyśla o swojej kobiecości, otwarcie pisze o strachu przed starzeniem się. Oto kilka zapisków dojrzałej, świadomej siebie, zmagającej się z kłopotami zdrowotnymi, ale wciąż przecież młodej i pełnej wigoru kobiety:
Nie lubię uczuć, zwłaszcza przykrych, gdy nie mogą się stać tematem godnym rozmyślania.(1912)
Byłam na Reducie i dwóch balach i poniekąd wykupiłam się od melancholii. Z dawna już wiem, że higieniczną rzeczą jest wykąpanie się w głupocie i pierwotności. Trudno mi jednak - gdy wówczas oczy zamykam - domknąć powieki do końca. Przez rzęsy widzę zawsze dalekość swoją od tej uciechy, dalekość - i nawet upośledzenie.(1913)
Och, owa wiecznie fascynująca mię tajemnica formy. Fakt zadziwiający: iż niedopowiedzenie jest niewątpliwą głębokością, niedociągnięcie w pięknie - pięknością niezaprzeczoną i może najwytworniejszą. Szczęśliwi, którym łatwo jest pisać prosto. - O tym samym czytałam niedawno u Stendhala w owych Kronikach, które na złość pisane są tak surowo i z których ostatnia tak jest piękna. (1913)
Lubię żyć. Jestem pewna, że gdybym nie była chora, mogłabym mówić o sobie, że jestem szczęśliwa. Patrzyć na świat z hamaku, z balkonu, z różnych punktów lasu. Myśleć, myśleć, myśleć - od rana, gdy jestem tak śmiertelnie zmęczona i niewyspana, jakby wcale nie było nocy, aż do wieczora, gdy patrząc w lustro, widzę, że nie jestem już młoda. To ostatnie jest smutne niewątpliwie, ale nie bardzo jest ważne - bo moja ciekawość w stosunku do świata wciąż jednakowo trwa, ciekawość niecierpliwa, paląca. (1914)
Moje znajomości doszły do istotnego rozpasania. Nie ma dnia bez wizytujących i to zbiorowo. Zawsze jednak lubię się patrzyć na ludzi - bardziej, odkąd mniej sprawia mi przyjemność patrzenie na siebie. (1915)
Wreszcie dziennik z okresu okupacji przynosi wstrząsające obrazy wojennej codzienności, splatające się z osobistym dramatem pisarki, jakim była choroba i śmierć jej matki. Utrata najbliższej osoby nie przesłania powszechnego nieszczęścia, tylko pogłębia jeszcze etyczną wrażliwość Nałkowskiej. Probierzem tej wrażliwości jest reakcja - pełna przerażenia i bólu - na tragedię warszawskiego getta. O zagładzie Żydów wspomina pisarka wielokrotnie, najczęściej posługując się aluzją, ale czasami wprost:
Poważne defilady zrezygnowanych, skoki w płomienie, skoki w przepaść. (...) Żyję obok tego, mogę żyć! Ale wreszcie jest ze mną źle, wreszcie zmieniam się w kogoś innego. Jak mogę być do tego zmuszona, żeby w tym być, żeby już tylko żyjąc - przystawać! Jest to jeszcze hańbą, nie tylko męczarnią. Jest to straszny wstyd, nie tylko współczucie. Wszelkie wysiłki, by wytrzymać, by nie dostać obłędu, by jakoś zachować siebie w tej grozie, uczuwa się jak winę. (29 IV 1943).
Do powstania w getcie warszawskim odnoszą się słynne zdania Nałkowskiej, zapisane w dzienniku, które wejdą później do "Medalionów":
Rzeczywistość jest do wytrzymania, gdyż nie cała dana jest w doświadczeniu, nie cała jest widzialna. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji, w echach wystrzałów - straszliwa i niedotykalna - w kłębach dymów, w pożarach, o których historia mówi, że 'obracały w perzynę', choć nikt nie rozumie tych słów. Ta rzeczywistość daleka i zarazem rozgrywająca się o ścianę jest do wytrzymania. Ale nie można wytrzymać myśli. (28 IV 1943)
W dzienniku wojennym mierzy się Nałkowska ze świadomością skrajnego zagrożenia i myślą o własnej śmierci:
To jest wciąż, to się powtarza - mijają dni te same: chwytanie, a później egzekucje na ulicach miasta. Lub tam - to wiem. I myślę, że i wtedy będę sobą, że nie przestanę być sobą. Myślę, jakby to było odkrycie. Że gdy będę szła tam, gdzie nie chcę, gdy będę musiała zostawić mój tu barłóg, moje książki, moje segregatory z listami, zrobić to, co wydaje się takie trudne, gdy się w tym jeszcze jest - to jednak do ostatniej chwili zostanę sobie ja, która będę ze mną. I w tym sensie będę też jeszcze sobą. Bo tak ważne jest morale ostatnich chwil i ten spokój, którego jestem pewna, zupełne powściągnięcie rozpaczy - bo strachu nie będzie. Strach będzie odwrócony, będzie zamarznięty, strach właśnie będzie twardością i siłą. To wszystko da się zrobić, skoro jeszcze będę sobą. - Tak myślę i tak załatwiam sprawę swoją. Ale to wcale nie załatwia sprawy innych - tych, którzy są młodzi i życie mają niespełnione. (14 XII 1943)
W kontekście powyższego fragmentu tym bardziej przejmują słowa, które Nałkowska zapisała w samym środku wojennej grozy:
Ponęta wydostania się gdziekolwiek z nadchodzącego tu piekła zdawałaby się nieodparta. Jednak nie odejdę od mego losu, który jest tu i który jest wspaniały. (20 IV 1944)
Spektrum spraw poruszanych w dzienniku obejmuje też sferę metafizyki, do której Nałkowska odnosi się z właściwym sobie racjonalizmem:
Doznanie religijne nie jest czymś odmiennym od tego, co można by nazwać doznaniem istnienia albo doznaniem jedności bytu. Jest to ten sam wstrząs zachwytu, że się jest wtopionym w świat, że jest się z nim związanym tożsamością istoty. Można to uczuć jako uniesienie radości i triumfu, że nie jest się samemu w ogromnej próżni świata. Można też jednak uczuć to w kategoriach typowych, jako uniesienie i pokorę wobec bezmiaru rzeczy. W obu wypadkach jest to afirmacja jedności ze światem. Ukorzenie się w wielkim szczęściu pokory przed wszechmocą Boga jest tylko jednym z wielu tekstów wyrażających ten stan. - W związku z tym - i jako ślad sporu z Halinką - myślę teraz: pytanie, czy istnieje "nieśmiertelność duszy", jest niekonieczne, jest z dziedziny złego tekstu. Nieśmiertelność i nieskończoność już "w tym życiu" - ze wszystkimi udręczeniami i całym upojeniem tego doznania. Nieśmiertelność jest konsumowana podczas życia, jest całkowicie wyczerpana, do dna wypita. - Myślę, że wszystko jest zawarte i dotrzymane w obrębie życia. Mam niechęć do nieśmiertelności jako wznowienia życia indywidualnego. Cała reżyseria nieśmiertelności - zmartwychwstanie, metempsychoza, życie wiecznie - to wciąż ten niepotrzebny, zły akt czwarty dobrze zbudowanego, rozdzierającego dramatu życia. Grzech śmiertelny przeciw jedności czasu i miejsca.
W dzienniku powojennym, z ostatniego okresu życia pisarki, znajdziemy świetne opisy zniszczonej, ale już znowu tętniącej energią Warszawy. Nałkowska, z braku innych środków komunikacji, jeździ po stolicy zatłoczoną ciężarówką (można wyobrazić sobie panią Zofię, elegancką, z nienaganną fryzurą i makijażem, wbitą w tłum na platformie), i obserwuje podnoszące się z gruzów miasto. Luksusowe sklepy wyrastają jak grzyby po deszczu wśród zburzonych kamienic. Wśród ruin mieści się ulubiona kawiarnia Nałkowskiej, wykwintne "Kongo". Te migawkowe obrazy kreślone są z wielką sugestywnością i reporterską pasją.
Zapiski z ostatnich lat życia, coraz bardziej lakoniczne, pełne są uwag o starości, których otwartość, dramatyzm i brak sentymentalizmu nie mają sobie równych:
Wyglądam na starą kobietę, którą jestem. I to wiedząc, że starość jest wstydem, upośledzeniem, że starość dyskwalifikuje. I właśnie zachowanie pozorów, włosy w porządku i mimo wszystko "zrobiona" twarz, poprawność w ubiorze - to jest gorzej, to czyni rzecz bardziej widoczną. To już. (Polanica, 1 IX 1946)
W końcowym okresie okupacji, dzięki zaliczkom wypłacanym przez Zbigniewa Mitznera, Nałkowska zyskała możliwość pracy nad "Węzłami życia", swoją ostatnią powieścią, rozpoczętą jeszcze przed wojną. Rozliczyła się w niej surowo z polską rzeczywistością przedwrześniową, dając po raz kolejny wyraz lewicowym poglądom. Zdaniem samej autorki, jest to książka o epoce, w której "starzy odeszli od siebie samych, a młodzi głupieli w oczach". Tadeusz Breza pisał, że stosunek Nałkowskiej do świeżo zamkniętej przeszłości, tej sprzed wojny, do klas rządzących i do warstw wyższych - już w "Teresie Hennert" i "Granicy" był chłodny, natomiast w "Węzłach życia" jest lodowato zimny. Pierwsza część powieści zrobiła na Brezie ogromne wrażenie:
Przez niejedno. Przez to, że pokazywała Nałkowską bez precjozów, spokojną, z blaskiem umyślnie ściszonym, aby czytających sobą nie rozpraszać. Rozumiałem wybór tego stylu w ten sposób, że widoczne teraz byłoby dla niej szczególnie niecierpliwiące znowu zwracać uwagę swoim 'jak ona mówi', a nie 'co mówi'."
"Wspomnienie o 'Węzłach życia'"
Druga część "Węzłów", drukowana po wojnie w tygodniku "Odrodzenie", była niezadowalająca dla pisarki, która poddała tekst gruntownym przeróbkom. Ostatecznie powieść ukazała się w dwóch tomach - pierwszy w 1948, drugi w 1954 roku.
Nałkowska pisała "Węzły życia" w Adamowiźnie, w domu Zofii Villaume-Zahrtowej, gdzie mogła odpocząć od okupacyjnego życia Warszawy. Jej niecodzienna metoda pracy wymagała absolutnej ciszy i skupienia. Tadeusz Breza wspominał:
Tam na wsi, goszcząc za mnóstwem nawrotów, świadomie i przemyślnie napędzana do roboty przez swoich odwiecznych przyjaciół, mogła Nałkowska dokonać tej wyczerpującej pracy, a technicznie rzecz biorąc zupełnie niepojętej, do której się uciekała, swoje powieści klejąc. Bo odpowiednie jest w tym wypadku takie właśnie wyrażenie. Książki Nałkowskiej powstawały we wszystkich miejscach na raz. Wyrastały wszędzie na całej przestrzeni przyszłego dzieła jak kiełki na roli. Zarys powieści był autorce dokładnie znany. Nałkowska myślała o niej, już widząc całość. Zabierała się zaś do niej w ten sposób, że przez całe miesiące rankami notowała na kartkach kawałki późniejszego tekstu. Dziś rzeczy do jednego rozdziału, następnego dnia do innego. To stąd, to zowąd. Po trosze do różnych opisów, do różnych rozmów, wszystko dość bliskie ostatecznej stylizacji, ale właśnie z rozdziałów nie po kolei i w ogóle niepodporządkowane tokowi przyszłego opowiadania. Aż wreszcie powstawała odpowiednia góra takich akapitów, biała czupryna gotowych do dalszego użytku paseczków. (...) Wtedy pisarce potrzeba było największego spokoju, i to na czas długi, by mogła się wziąć do trudnej sztuki scalenia cząsteczek, zalania luk często znacznych oraz wypolerowania całości do uzyskania owej cudownej, gładkiej, jednolitej powierzchni, jaka cechuje wszystko, co wychodziło spod jej pióra. (...)
Wśród paseczków, wśród papierków, wśród stroniczek, w okularach, z ołówkiem w ręku, bo do pracy twórczej nie używała pióra, łączyła, naklejała, wiążąc wszystko w całość. (...) Że w tej olbrzymiej stercie potrafiła się wyznać, to też był cud. Tak samo jak nie lada wyczynem, wręcz cudownym, było w tych warunkach [dla gosposi Geni Goryszewskiej] - mając sobie zakazaną lekturę chociażby jednej linijki z tych paseczków i karteczek - "prowadzenie papierów pani Nałkowskiej". A trzeba było je prowadzić, bo na to, żeby osiągnęły swój cel, musiał w nich zapanować nie tylko duchowy ład, ale jakiś porządek ziemski.
"Wspomnienie o 'Węzłach życia' "
W 1946 roku ukazały się "Medaliony", zbiór opowiadań o zbrodniach hitlerowskich, arcydzieło oszczędnej, wstrząsającej prozy. Książka była owocem pracy Nałkowskiej w Głównej Komisji Badań Zbrodni Niemieckich. W krótkich tekstach, posługując się ascetyczną, obiektywizującą narracją, Nałkowska przedstawia losy ofiar i ocalonych. Najczęściej oddaje głos swoim bohaterom, z rzadka tylko opatrując ich relacje komentarzem. Tak poznajemy - wyrywkowo, fragmentarycznie - los Żydówki, która uciekła z transportu i, postrzelona, umiera przy torach, na oczach ludzi z pobliskiej wsi; kobietę cmentarną, patrzącą na zagładę warszawskiego getta; inną kobietę, która przeszła przez piekło obozów i straciła dwoje dzieci; Michała P., który grzebał swoich bliskich zagazowanych w Chełmnie. Czasem parę skąpych słów, mimochodem wypowiedzianych przez rozmówcę autorki, starcza za podsumowanie wojennego koszmaru. Jak w zeznaniach chłopaka, który był pomocnikiem profesora Spannera, produkującego mydło z ludzkiego tłuszczu. Chłopak opowiada przed komisją:
Spanner odjechał w styczniu 1945 roku. Jak odjeżdżał, kazał nam tłuszcz zebrany w semestrze dalej wypracować, kazał nam porządnie mydło i anatomię robić i sprzątnąć, żeby ludzko wyglądało.
Reportażowy, powściągliwy styl "Medalionów" połączony jest z głęboką empatią Nałkowskiej wobec ludzkich cierpień - empatią, która przejawia się wyczuleniem na każdy gest opisywanych postaci, na to, jak mówią i o czym milczą. Osobnego studium wymagałaby sprawa powojennych wyborów światopoglądowych pisarki i jej decyzja, by opowiedzieć się po stronie nowego ustroju.
Powiedzmy tu jeszcze tylko, że nawet w zgrzebnych peerelowskich czasach Nałkowska pozostawała niezwykłą przedwojenną damą, która według Gombrowicza powinna żyć nie w Polsce, lecz w Paryżu, a na pewno w zachodniej Europie. Znamienne, jak wspomina Nałkowską Jan Kott w tomie "Aloes":
Była nie tylko pisarką, była także wielką literacką postacią. Wielką i jednocześnie zawsze trochę śmieszną. Godziła się na tę śmieszność, jakby ją z góry wliczała do ogólnego rachunku. Byłem z Nałkowską razem w Moskwie, w delegacji kulturalnej w roku 1947. Zwiedzaliśmy, nie pamiętam już dobrze, fabrykę traktorów czy też samochodów. Nałkowska włożyła na tę okazję kapelusz z ogromnym piórem i suknię naszywaną dżetami. Budziła zdumienie, pytano, kto to jest ta bardzo egzotyczna starsza pani. Ale już wieczorem tego samego dnia młodziutki rosyjski pisarz, który opiekował się nami, podszedł do mnie i powiedział: - Ona caryca, ona pierwsza wielka dama, jaką widziałem.
"Rozmowy Zofii Nałkowskiej"
Twórczość
Powieści:
- "Kobiety". Księgarnia Powszechna, Warszawa 1906.
- "Książę". Gebethner i Wolff, Warszawa 1907.
- "Rówieśnice". Gebethner i Wolff, Warszawa 1909.
- "Narcyza". Książka, Kraków 1910.
- "Węże i róże." Książka, Kraków 1915.
- "Hrabia Emil. Romans nowoczesny". Towarzystwo Wydawnicze, Warszawa, Kraków 1920.
- "Na torfowiskach". Biblioteka Dzieł Wyborowych, Warszawa 1922.
- "Romans Teresy Hennert. Powieść dzisiejsza". Ignis, Warszawa 1924.
- "Dom nad łąkam"i. W. Czarski, Warszawa 1925.
- "Choucas. Powieść internacjonalna". Gebethner i Wolff, Warszawa, Kraków 1927.
- "Niedobra miłość. Romans prowincjonalny". Gebethner i Wolff, Warszawa 1928.
- "Granica". Gebethner i Wolff, Warszawa 1935.
- "Niecierpliwi". Książnica - Atlas, Lwów 1939.
- "Węzły życia". Tom I - Czytelnik, Warszawa 1948. Tom II - tamże, 1954.
Opowiadania i szkice:
- "Koteczka czyli białe tulipany". Księgarnia B. Połonieckiego, Lwów; E. Wende i spółka, Warszawa 1909.
- "Noc podniebna. Nowela". Warszawa 1911
- "Lustra. Nowele". Książka, Kraków 1913.
- "Moje zwierzęta". J. Mortkowicz, Warszawa 1915.
- "Tajemnice krwi". Gebethner i Wolff, Warszawa, 1917.
- "Charaktery". Ignis, Warszawa 1922.
- "Małżeństwo. Nowele". Biblioteka Dzieł Wyborowych, Warszawa 1925.
- "Księga o przyjaciołach" (wraz z M.J. Wielopolską). Gebethner i Wolff, Warszawa, Kraków 1927.
- "Ściany świata". Gebethner i Wolff, Warszawa 1931.
- "Medaliony". [B.m.w.] 1946.
- "Charaktery dawne i ostatnie". Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1948.
- "Mój ojciec" (praca dla młodzieży o Wacławie Nałkowskim). Nasza Księgarnia, Warszawa 1953.
- "Widzenie bliskie i dalekie". Czytelnik, Warszawa 1957.
Dramaty:
- "Dom kobiet". Gebethner i Wolff, Warszawa 1930.
- "Dzień jego powrotu". Gebethner i Wolff, Warszawa 1931.
- "Renata Słuczańska" (na podstawie powieści "Niedobra miłość"). Gebethner i Wolff, Warszawa 1936.
"Dzienniki". Opracowanie, wstęp i komentarz: Hanna Kirchner. Czytelnik, Warszawa:
- Tom 1 (1899-1905), 1975.
- Tom 2 (1909-1917), 1976.
- Tom 3 (1918-1929), 1980.
- Tom 4 (1930-1939), 1988.
- Tom 5 - "Dzienniki czasu wojny" (1940-1944), 1970. [Wydanie zmienione i poprawione:] "Dzienniki 1939-1944", 1996.
- Tom 6 (1945-1954), 2001.
Autor: Krystyna Dąbrowska, maj 2010.