Mistrzowie żartu. Literackie mistyfikacje polskich pisarzy
Wśród miłośników literatury pięknej wyrażenie "literacka mistyfikacja" kojarzy się najczęściej z fikcyjną poetką Cherubiną de Gabriak, która stała się przyczyną głośnego skandalu w okresie Srebrnego Wieku w Rosji lub z francuskim pisarzem Romainem Garym, któremu dzięki pseudonimowi "Emil Ajar" udało się dwukrotnie zdobyć Nagrodę Goncourta. W historii polskiej literatury również nie brakowało żartownisiów, którzy potrafili zadrwić z szanownych czytelników i wyrafinowanych krytyków.
Gałczyński aka Morris Gordon Cheats
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Konstanty Ildefons Gałczyński, fot. Ilustrowany Kurier Codzienny — Archiwum ilustracji / National Digital Archive
Konstanty Ildefons Gałczyński, wielki kawalarz, kpiarz i pijak, już w młodości wyróżniał się zamiłowaniem do figli i mistyfikacji. Gdy poznał w piwiarni jakiegoś podstarzałego hulakę, zabrał go do domu swojego przyjaciela i przez cały wieczór podawał za swojego ojca. "Cały dzień było mi mdło i pusto, aż w głowie dzwoniło – tak wyjaśniał swój wybryk po latach. – (...) Brakowało metafory, by wyrazić to, co nas otacza. Chciało mi się uciec od surowej rzeczywistości…". Biorąc pod uwagę niezwykle trudne relacje Gałczyńskiego z ojcem, żart ten miał gorzkawy posmak.
Nie bez przyczyny w dzieciństwie Gałczyński marzył o zostaniu sztukmistrzem, a później zaprzyjaźnił się ze słynnymi warszawskimi magikami. Jedna z jego "sztuczek" weszła do historii literatury. W czasie studiów na filologii angielskiej na Uniwersytecie Warszawskim Gałczyński wystąpił na spotkaniu Koła Literackiego z obszernym referatem o życiu i twórczości szkockiego poety z XV wieku o nazwisku Morris Gordon Cheats. Była to błyskotliwa praca zawierająca szczegółową biografię poety, analizę jego twórczości z uwzględnianiem tła historyczno-kulturowego epoki, obfite cytaty z wierszy i ballad szkockiego autora oraz solidną bibliografię. Nic dziwnego, że dostał za nią wysoką ocenę i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie okazało się, że Morris Gordon Cheats nigdy nie istniał, a jego życiorys i dorobek twórczy spłodził sam Gałczyński, umiejętnie stylizując jego dzieła na średniowieczną poezję angielską.
Nie od razu wykryto oszustwo, chociaż Gałczyński pozostawił dość wyraźną wskazówkę w nazwisku swojego bohatera: czasownik "to cheat" w języku angielskim oznacza "oszukiwać, wprowadzać w błąd". Wybuchł skandal, a przewodniczący stowarzyszenia literackiego, Aleksander Maliszewski, musiał się tłumaczyć przed profesorem, który był opiekunem koła. Na szczęście, jak wspominał Maliszewski, "profesor nie był pozbawiony poczucia humoru", więc intelektualne szelmostwo uszło Gałczyńskiemu na sucho.
Antologia poezji murzyńskiej "Niam niam"
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Polscy i chorwaccy pisarze w winiarni "U Fukiera", Warszawa, 1930, fot. www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)
Egzotyczne, odległe od europejskich stolic krainy od zawsze były doskonałą scenerią dla literackich mistyfikacji. Podręcznikowy przykład to książka Prospera Mériméego "La Guzla albo wybór poezji z Ilirii" (1827). Francuski klasyk podał własne utwory za przekłady bałkańskich pieśni ludowych. Udało mu się oszukać samego Puszkina, który, zainspirowany nimi, stworzył "Pieśni Słowian Zachodnich". W międzywojennej Polsce znaleźli się utalentowani naśladowcy Mériméego – poeci Edward Kozikowski i Emil Zegadłowicz (przyszły twórca skandalizującej powieści "Zmory"), którzy w 1923 roku wydali książkę "Niam niam. Antologja poezji murzyńskiej".
Na okładce Kozikowski i Zegadłowicz widnieli jako redaktorzy i tłumacze antologii, choć w rzeczywistości całą tę "poezję murzyńską" stworzyli przy winie sami. Wydanie opatrzono obszernym quasi-naukowym wstępem zawierającym wywody o poezji środkowej Afryki, a zwłaszcza o wierszach rytualnych i pieśniach kanibalskiego plemienia Niam-niam, które stanowiły przeważającą część antologii. Sama książka w grubej brązowej oprawie z napisem "Niam-Niam" na okładce budziła skojarzenia z restauracyjnym menu, a w środku można było znaleźć na przykład takie wiersze:
ja trwać dopóki wróg mój trwać –
ja słoń – on giez –
ze skóry jego bęben mieć
na kościach jego grać
i w bęben bić i wyć –
on umrze a ja żyć
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Emil Zegadłowicz w swoim mieszkaniu w Gorzeniu Górnym, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Prowokacja literacka była ogromnym sukcesem. Nabrali się nie tylko czytelnicy, ale i krytycy. Zegadłowicz i Kozikowski wysłali książkę do redakcji wiodących czasopism literackich i naukowych, a także profesorom większości uniwersytetów. Wkrótce zaczęli otrzymywać listy z wyrazami uznania, w których wybitni uczeni nie tylko nie kwestionowali autentyczności "poezji murzyńskiej", lecz w dodatku chwalili tłumaczenia za ich wierność… oryginałom (których oczywiście nikt na oczy nie widział, gdyż nigdy nie istniały). Haczyk połknął nawet znakomity polski historyk literatury Juliusz Kleiner, który napisał: "Istotnie, szczere, a dzikie i barbarzyńskie tchnienie prymitywu stanowi dziwny urok »Antologii murzyńskiej«".
Tylko Tadeusz Sinko, znany filolog, poddał w wątpliwość oryginalność antologii. "Skąd oni znają dialekty murzyńskie?" – zastanawiał się w felietonie "Murzyn pod Giewontem". – "To na pewno mistyfikacja Zegadłowicza i Kozikowskiego, którzy pragną w ten sposób wydrwić negromanię futurystów…". Ale nikt nie słuchał sceptyka. W Polskim Klubie Artystycznym w Warszawie odbył się nawet wieczór dyskusyjny, na którym recytowano wiersze z "Niam niam" i omawiano kwestie egzotyki w sztuce. Do żartu Zegadłowicz przyznał się dopiero po latach, a antologia "Niam niam" stała się symbolem ludzkiej łatwowierności.
Polskie występy gościnne "Rusłana i Ludmiły"
Gdzie przebiega granica między mistyfikacją a plagiatem? Takie pytanie może frapować czytelników wspaniałej księgi "Bajarz polski, czyli zbiór baśni, powieści i gawęd ludowych", która została opublikowana w 1853 roku i od tego czasu była wielokrotnie wznawiana, ciesząc się w kraju dużą popularnością. Książkę napisał Antoni Józef Gliński, pochodzący z chłopskiej rodziny pisarz-samouk, któremu udało się "wyjść na ludzi" dzięki ogromnemu samozaparciu i zamiłowaniu do książek. Mieszkał w Wilnie, zarabiał tłumacząc (przełożył m.in. na polski baśnie Kryłowa), ale jego główną pasją był folklor. "Bajarz polski", czterotomowy zbiór baśni, podań i gawęd ludowych opracowanych literacko przez autora, przyniósł mu wielki sukces i został przetłumaczony na wiele języków europejskich. Jednak wnikliwi krytycy szybko odkryli, że wiele z bajek Glińskiego nie ma nic wspólnego z polskim folklorem.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Orest Kiprenski "Portret Puszkina", 1827, fot. Galeria Trietiakowska
Okazało się, że pisarz inspirował się nie tylko rodzimym folklorem. Gliński pod nazwą "polskich bajek" opublikował prozą przeróbki ballad Wasilija Żukowskiego, z których większość stanowiła z kolei przekłady wierszy niemieckich i angielskich poetów romantycznych – Schillera, Southey’a, Uhlanda i Scotta. W ten sam sposób postąpił Gliński z bajkami Puszkina, na przykład z "Bajką o rybaku i rybce". "Bajarza polskiego" otwiera szczegółowa parafraza poematu "Rusłan i Ludmiła" (oczywiście bez wskazania na oryginał). Utwór Glińskiego zatytułowany jest rzecz jasna inaczej ("Baśń o uśpionej królewnie, karle siłobrodzie i o głowie wielkoluda"), bohaterowie noszą inne imiona (Rusłan przemienił się w królewicza Dobrotko, Ludmiła w Pięknotkę). Natomiast wszystko inne – porwanie panny młodej z małżeńskiego łoża, podstępny czarnoksiężnik z brodą, w której tkwi jego magiczna siła, głowa wielkoluda na pustkowiu, z którą walczy bohater i inne przygody bohaterów – przeniesiono wprost ze stron "Rusłana i Ludmiły". Motywy zaczerpnięte z folkloru ludowego rzeczywiście są nazywane "wędrownymi", ale stosowność tak bezceremonialnych zapożyczeń do dziś jest przedmiotem sporów wśród literaturoznawców.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Grażyna Szapołowska i Michał Żebrowski w filmie Andrzeja Wajdy "Pan Tadeusz", fot. Mirek Noworyta / Agencja SE / East News
Większość polskich mistyfikacji literackich wiąże się oczywiście z nazwiskiem Adama Mickiewicza. Najbardziej skandaliczny z nich to "fragment" słynnego poematu "Pan Tadeusz", wydany pod jego nazwiskiem wiele lat po śmierci poety. Tekst nosił tytuł "Spotkanie się pana Tadeusza z Telimeną w Świątyni Dumania i zgoda ułatwiona za pośrednictwem mrówek" i opowiadał, jak femme fatale Telimena przez przypadek usiadła w parku na mrowisku, a kiedy mrówki zaczęły ją gryźć, pan Tadeusz pospieszył z pomocą i szarmancko pomógł damie usunąć okrutne owady z sukienki i pończoch. Potem doszło do następujących wydarzeń:
Odrzuciwszy falbany jednym śmiałym ruchem.
Jak klin, kiedy go z wierzchu uderza obuchem,
Tak się wbił pan Tadeusz bez pomocy ręki
W ukryte w cieniu spódnic Telimeny wdzięki;
A czując, że jej piersi wznoszą się jak fala,
Wzrok namiętny krew młodą w żyłach mu rozpala;
Nie cofa się, lecz dąży bez zastanowienia
Do miejsca, które zwie się szałem zapomnienia.
Jak klacz, kiedy jej jeździec wbije w bok ostrogę,
Nagle rzuca się naprzód bez względu na drogę,
Tak też i Telimena, jak ostrogą spięta,
Rzuciła na przód ciałem, a białe rączęta
Wokoło Tadeusza owinęła szyi.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Walenty Wańkowicz "Portret Adama Mickiewicza na Judahu skale", 1828, fot. Piotr Ligier / Muzeum Narodowe w Warszawie
Niektórzy pisarze i krytycy rozpoznali w opublikowanym fragmencie styl wielkiego romantyka, uznając, że Mickiewicz napisał go dla zabawy i dlatego nie umieścił go w głównym tekście "Pana Tadeusza". Inni, nie chcąc rozsławiać czołowego polskiego poety jako pornografa, snuli przypuszczenia, kto może być prawdziwym autorem skandalicznego tekstu. Podejrzenia padły na poetę i dramatopisarza Aleksandra Fredrę, po czym frywolne wiersze o Telimenie i mrówkach ukazały się pod jego nazwiskiem. Fredro w tym czasie już nie żył i nie mógł niczemu zaprzeczyć. Później "Spotkanie" przypisano satyrykowi Władysławowi Buchnerowi, redaktorowi pisma satyrycznego "Mucha", które ukazywało się w Warszawie na początku ubiegłego wieku. Jednak najbardziej prawdopodobnym twórcą tego zabawnego apokryfu jest przyjaciel Buchnera, poeta i satyryk Antoni Orłowski, który tworzył pod pseudonimem Krogulec. W prasie rozpętała się przeciwko niemu kampania za szkalowanie dobrego imienia "poety-proroka", co było zdecydowaną przesadą. Mickiewiczowi, pomimo całej jego powagi, również zdarzało się pisać nader frywolne teksty.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Juliusz Słowacki, fragment okładki książki "Ojciec zadżumionych", Kraków, 1909, fot. Biblioteka Narodowa, Polona
Tradycja "dopisywania" za klasyków istnieje od dawna. Już twórczość Juliusza Słowackiego dała początek kilku ciekawym pastiszom i "fanfikomom" (słowo pochodzące od fan fiction). Weźmy na przykład kontynuację niedokończonego przez Słowackiego poematu "Król-Duch", napisaną przez krytyka literackiego i publicystę Stanisława Tarnowskiego w latach 50. XIX wieku.
Z kolei na początku ubiegłego stulecia krytyk Wilhelm Feldman za żart związany z twórczością Słowackiego niemal stracił stanowisko redaktora naczelnego pisma "Ilustracja Polska". Niejaki W. St. wysłał mu utwór Słowackiego "Ostatnie wspomnienie. Do Laury", podając go za własny, i poprosił o ocenę. Redaktor odpowiedział z irytacją, że miejsce wiersza jest w koszu, co wywołało spory skandal.
Wielkimi fantastami i wielbicielami mistyfikacji byli poeci symboliści – na niekończącym się balu karnawałowym epoki dekadencji można było natrafić na najbardziej dziwaczne maski. W 1895 roku w Krakowie "fejkowe", jak byśmy dziś powiedzieli, Wydawnictwo Dekadentów Polskich wydało dwie książki: poemat "Eleonora. Trójhymn duchów smętnych przez Fosforycznego Skalderona" oraz tomik "Jęk Ziemi. Pantologia Dekadentów Polskich", który zawierał wiersze i opowiadania zebrane przez niejakiego Juliana Pogorzelskiego. Pod oboma pseudonimami kryła się grupka żartownisiów, w której pierwsze skrzypce grali poeci Kazimierz Przerwa-Tetmajer i Adam Krasiński. Książki stanowiły błyskotliwą parodię stylu ówczesnych polskich dekadentów, przedstawicieli Młodej Polski. Dekadentyzm w "Eleonorze" osiągnął wysokie stężenie:
Na spiżowe dźwięków drżenia bladożółta padła noc,
I z otchłani zwyrodnienia zimnych duchów wstała moc.
Tajemniczych snów okowy drżącą ręką więzień rwał,
Ciemny księżyc purpurowy blask dobywał z nagich ciał,
W "pantologii" znalazły się także poematy prozą, takie jak "Rozmowa przy haszyszu", utrzymane w stylistyce "Paryskiego spleenu" Baudelaire'a. Krytycy początkowo traktowali obie książki bardzo poważnie, rozpisując się o wpływie Balmonta i francuskich "poetów przeklętych". Jednak, jak wiadomo, lwa z pazura poznać. Henryk Sienkiewicz jako pierwszy rozpoznał w "Eleonorze" rękę profesjonalisty i wysunął trafne podejrzenia pod adresem Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Po kilku dekadach "Eleonora" i "Jęk Ziemi" stały się zabawnymi białymi krukami, uciechą kolekcjonerów. Julian Tuwim, który gromadził literackie mistyfikacje i parodie, starannie przechowywał i te książki, napisał o nich też krótki artykuł.
Witkacy: ostatnia mistyfikacja
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu Jacka Koprowicza "Mistyfikacja" (2010), fot. Agnieszka Balicka / Syrena Films
Sława o mistyfikacjach Stanisława Ignacego Witkiewicza, która krążyła już za jego życia, towarzyszy również jego pośmiertnej egzystencji. Witkacy popełnił samobójstwo 18 września 1939 roku na wieść o napaści Armii Czerwonej na Polskę. Wydaje się, że trudno o bardziej wyrazisty koniec. Dlaczego więc służby specjalne socjalistycznej Polski w latach 60. ubiegłego wieku zajmowały się poszukiwaniami żywego pisarza?
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Stanisław Ignacy Witkiewicz z przyjaciółmi w Zakopanem, 1932, fot. ze zbiorów Ewy Frańczak i Stefana Okołowicza
Witkacy miał wielką słabość nie tylko do płci żeńskiej, narkotyków i alkoholu, ale także do fantasmagorycznych żartów. Artysta wielokrotnie opatrywał listy i kartki pocztowe datami daleko wybiegającymi w przyszłość. Następnie przekazywał kartkę jednemu z przyjaciół i prosił o przesłanie adresatowi dokładnie według podanej daty. Dlatego wdowa po Witkacym, Czesława Oknińska-Korzeniowska jeszcze pod koniec lat 50. i na początku 60. otrzymywała od niego korespondencję. Co więcej, nie była jedyną osobą, która otrzymywała wieści od artysty. W 1957 roku Zuzanna Zarotyńska, jedna z licznych przyjaciółek pisarza, otrzymała pocztówkę z rozpaczliwym apelem: "Zuziu ratuj, jestem u kresu! Twój Stach". Autentyczność pisma pisarza potwierdziła późniejsza ekspertyza. Dziś już trudno powiedzieć, dlaczego o pozagrobowych żartach artysty dowiedziała się Służba Bezpieczeństwa PRL. Prawdopodobnie służby podczas cenzurowania listów zwróciły uwagę na dziwne datowanie korespondencji. Niewykluczone również, że ktoś dobrowolnie przyniósł im pocztówkę otrzymaną od Witkacego. Wówczas bezpieka, przekonana, że pisarz żyje, wszczęła śledztwo mające na celu jego odnalezienie. Witkacego nie udało się znaleźć, ale historia ta pozostawiła ślad w polskiej kulturze – w 2010 roku reżyser Jacek Koprowicz zrealizował na kanwie tej legendy zaskakujący film "Mistyfikacja", w którym ocalałego Witkiewicza zagrał genialny Jerzy Stuhr.
Stanisław Lem w doskonałej próżni
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Stanisław Lem, fot. Wojciech Druszcz / Reporter / East News
Wielki mistyfikator i wizjoner Stanisław Lem miał znacznie więcej oryginalnych i głębokich idei literackich niż czasu na ich realizację. Być może to stało się przyczyną powstania książki "Doskonała próżnia" (1971), której treść stanowią recenzje zmyślonych książek nieistniejących autorów. To coś więcej niż anty-powieść – to zbiór niezmiernie fascynujących, niezrealizowanych pomysłów literackich, z których każdy z łatwością mógłby stać się światowym bestsellerem. Na liście recenzji znalazły się m.in. powieść opisująca swoje własne powstanie ("Toi", czyli "Ty"); literacki "konstruktor", dzięki któremu czytelnicy, wykorzystując pocięte na paski fragmenty znanych powieści, mogą dowolnie przeinaczać arcydzieła literatury światowej ("Do yourself a book"); okrutna opowieść o upośledzonym umysłowo dziecku, którego rodzice traktują jak geniusza, dzięki czemu rzeczywiście zaczyna przejawiać cechy geniuszu ("Idiota"), a także fikcyjna przemowa wygłoszona przez zmyślonego noblistę ("Nowa Kosmogonia") i wiele innych.
Lem kontynuował tę zabawę w kolejnej pozycji pt. "Wielkość urojona" (1973), w której zebrał wszystkie swoje przedmowy do nieistniejących książek. Zarówno "Doskonałą próżnię", jak i "Wielkość urojoną" napisał tak przekonująco, że trudno wątpić w istnienie wszystkich tych utworów. Dlaczego chciał namieszać w głowach czytelników? Pod przykrywką eleganckiego literackiego żartu kryje się oczywiście prawda o nadchodzących trendach w literaturze światowej i myśli ludzkiej w ogóle. Ale można przypuszczać, że prawdziwy cel Lema był zupełnie inny – pisarz poszerza granice znanego świata i ofiarowuje nam iście królewski podarunek, dzieląc się niezwykle oryginalnym, artystycznym modelem wszechświata.
Niebezpieczne gry Jerzego Falkowskiego
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Spotkanie polskiego PEN Clubu z okazji wręczenia nagrody Bronisława Zielińskiego, Warszawa, 1960, fot. Andrzej Szypowski / East News
Jerzy Falkowski, dziennikarz, krytyk i pisarz, to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej bohemy lat 60. ubiegłego wieku, chuligan i mistyfikator, o którym dziś pamiętają tylko znawcy teatru. Dużo pisał o ówczesnym polskim teatrze, choć nie wiadomo, co przyciągało więcej uwagi – jego świetne recenzje teatralne czy pomysłowe, czasami okrutne żarty i pijackie eskapady. Falkowski potrafił zasnąć w lodówce, wybrać się na spotkanie z rodzicami narzeczonej w butach bez podeszw, cisnąć talerzem z makaronem w partyjnego prominenta, zadzwonić w nocy do kilku znanych pisarzy i, podając się za Jerzego Andrzejewskiego, skłócić ich ze sobą. Jego główna mistyfikacja związana z polską poezją tamtych lat pozostaje do dziś jedną z najbardziej tajemniczych zagadek w polskiej literaturze.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Agnieszka Osiecka i Jarosław Abramow-Newerly, 1963, fot. Sławek Biegański / Forum
Falkowski był mistrzem literackiej parodii i często – zazwyczaj w barze przy kieliszku wódki – bawił przyjaciół, znanych warszawskich poetów, poetyckimi improwizacjami, po mistrzowsku naśladując styl i charakterystyczne zabiegi literackie swych współbiesiadników. Kiedyś jeden z nich dla śmiechu opublikował parodię Falkowskiego pod własnym nazwiskiem. Nikt tej podmiany nie zauważył i wkrótce Falkowski zyskał dodatkowy zarobek – zaczął pisać wiersze za pieniądze dla pewnych szanowanych poetów, ukrywając swoje autorstwo, a ci płacili mu po pięćset złotych za wiersz. Niektórzy korzystali z usług Falkowskiego dla ekscytującej literackiej zabawy, innych wyręczał w chwilach twórczego kryzysu… Zabawa była ryzykowna, więc kiedy czterdziestoletni Falkowski zmarł w 1970 roku (do czego przyczynił się jego hulaszczy styl życia), niektórzy żyjący klasycy poważnie się zaniepokoili, czy ich martwy "współautor" nie pozostawił archiwum z kopiami wierszy napisanymi na ich zamówienie. Nie znaleziono tego archiwum, ale wiele lat później wyjaśniło się, że tuż przed śmiercią Falkowski miał platoniczny intelektualny romans z warszawską uczennicą. Na podobieństwo Pigmaliona, chciał z tej nieletniej Galatei stworzyć subtelną estetkę, proponował kanon lektur, a oprócz tego dyktował jej znane na całą Polskę wiersze swoich przyjaciół poetów i prosił, by zapisywała je w specjalnym zeszycie. To były właśnie utwory, które Falkowski napisał dla sławnych kolegów. Co stało się z tym zeszytem? Uczennica dorosła i wyemigrowała do Niemiec. Zeszyt, który może stać się polską literacką sensacją stulecia, nadal jest w jej posiadaniu, ale gdy autor tego tekstu skontaktował się z wykonawczynią testamentu Falkowskiego, ta zdecydowanie odmówiła komentarza na temat zawartości tajemniczego manuskryptu. Cóż, najwidoczniej jest to jedna z tych zagadek literackich, której rozwiązanie jest równie trudne, co ustalenie autorstwa "Słowa o wyprawie Igora".
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]