Na początku naszej rozmowy wspomniałeś o książce związanej z neuronauką. Czy interesuje cię wpływ sztucznej inteligencji i nauki na muzykę?
Zdecydowanie tak – używając nomenklatury górniczej, jest to "przodek" dzisiejszych działań. Sztuczna inteligencja, neuroobrazowanie mózgu, badania nad świadomością to absolutnie fascynujące dziedziny. Muzyka ma tu wiele do powiedzenia.
Z drugiej strony próba budowania połączeń pomiędzy nauką a działalnością muzyczną może wieść na manowce. Da się analizować przejawy muzycznej działalności człowieka na gruncie nauki, ale czy da się wzbogacać, poszerzać swoją działalność artystyczną o wiedzę naukową? Mam pewne wątpliwości. To jest coś, co dzieje się osobno; ma ze sobą związek, ale niekoniecznie jest to łatwo uchwycić w świadomym działaniu.
Czy twoi studenci proponują projekty, który są dla ciebie nie do przyjęcia z powodu swojej – użyję trochę niejasnego słowa – nowoczesności?
Nie mam problemu z nowoczesnością. Ale często mam wrażenie, że pomysły posiłkujące się najnowszymi możliwościami technologicznymi są po prostu zbyt proste. Albo inaczej – że technologia często dyktuje rozwiązania muzyczne zamiast stanowić odpowiedź na pozatechnologiczną potrzebę.
Ale wiem, że muszę z takimi sądami uważać. Zdaję sobie sprawę i w pełni akceptuję fakt, że mogę się mylić. Więc co do studentów, staram się zawsze zachęcać ich do samodzielnego sprawdzenia, co się za danym pomysłem kryje.
W twojej muzyce nie ma zbyt wielu nowinek technologicznych.
Nie jestem w nich biegły i bardzo nie lubię zostawiać kontroli czemuś, na co nie mam wpływu. Poza tym interface'y umożliwiające kontrolę nad nowymi technologiami są wciąż bardzo prymitywne. Rozwijają się w prędkości wykładniczej, ale ciągle stopień intymnego kontaktu rąk i ciała ze skrzypcami nie da się porównać z czymkolwiek, co łączy się z –powiedzmy w uproszczeniu – potencjometrem. Przeniesienie cielesności na ekspresję jest dla mnie bardzo istotne.
Zacząłem mówić o nowych technologiach, żebyśmy mogli przejść do Stanisława Lema. Kim jest dla ciebie Stanisław Lem?
Bardzo wielowątkową postacią. Nie byłem nigdy wielkim lemofilem. Niektóre rzeczy bardzo mi się podobały, ale były to najczęściej drobne opowiadania z różnych większych całości. Chętnie czytam rozmowy z autorami i w przypadku Lema często miałem mieszane uczucia. Był niezwykle przenikliwym obserwatorem i bystrym komentatorem, ale nie jestem pewny, czy bym się z Lemem dobrze zrozumiał. Stopień jego pogłębiającego się z wiekiem zgorzknienia, dystansu do wszystkiego jest dla mnie trochę męczący. Ale im głębiej wchodzę w to, co pisał, tym więcej tam znajduję.
Ostatnio czytałem "Filozofię przypadku. Literatura w świetle empirii", gigantyczny esej o roli sztuki i naturze twórczości. Świetna rzecz. Napisana w latach 70., ale nie starzeje się. W ogóle wydaje mi się, że jedną z najcenniejszych rzeczy u Lema jest właśnie to, że jego teksty się nie starzeją. Tym bardziej, że jak wiadomo science fiction starzeje się dość szybko i łatwo.
W każdym razie Lema odkryłem dla siebie dość późno, ale jest to bardzo ciekawe odkrycie i mam wrażenie, że wiele jeszcze przede mną.
"Maska" utrzymana jest w konwencji powieści gotyckiej. Dlaczego wybrałeś właśnie to opowiadanie?
Przede wszystkim, to opowiadanie mnie zachwyciło. Jest ostre jak brzytwa, zwarte i wieloznaczne. Argumentem był też fakt, że to właściwie gotowy monodram. Postaci jest kilka, ale wszystko opowiedziane jest jednym głosem. Introspekcja i retrospekcja. Jest to też jedno z niewielu opowiadań Lema, jakie znam, w których humor jest specyficzny, raczej dyskretny, nieoczywisty. Nie w typie komedii, tylko powiedzmy tragifarsy, co, przynajmniej dla mnie, muzycznie ma większy potencjał.
A poza tym to bardzo aktualny tekst. Czego by się nie dotknąć, można to odnieść do rzeczywistości wokół nas: od pytań o sztuczną inteligencję i relacje maszyn z człowiekiem aż po prawa kobiet i relacje władzy oraz płci.
Jakie dźwięki kojarzą ci się z literaturą science-fiction?
Na przykład dźwięki fabryki, linii produkcyjno-ważąco-pakującej. Mówię o dźwiękach, które są mechanicznie rytmiczne, a z drugiej strony bardzo bogate, jeśli chodzi o spektrum. Takie graniczne strefy pomiędzy nieharmonicznym zgrzytem, rezonansem w typie dzwonu a hałasem, szumem.
To nie znaczy, że używam tych dźwięków. Komponowanie jest czasami ciekawym procesem przetwarzania wyobrażeń na język muzyczny, który niekoniecznie nosi znamiona inspiracji źródłowych (albo w bardzo mikrozakresie). Dźwiękonaśladownictwo nie jest mi bliskie w procesie pisania muzyki.
Natomiast na pewno jest mi bliskie rozpoznawanie nastroju, o którym wcześniej mówiłem. Myślę, że można to odnieść do świata, który odbiera się zmysłami – zawsze towarzyszą nam dźwięki tworzące rodzaj tła. To wszystko składa się na to, czym staje się utwór. Jestem na orbicie "Maski", więc myślę o tych wszystkich dźwiękach, tematach, o których wspomniałem. Potem rodzi się muzyka, która niekoniecznie w sposób oczywisty ma związek z tymi inspiracjami.
Co to znaczy dla ciebie być kompozytorem?
Kompozytor to taki rodzaj przetwornika w świecie. Przy czym każdy jest rodzajem przetwornika w świecie. Każdy pobiera sygnał, przetwarza go i emituje później sygnał nieco zmodyfikowany. Kompozytor jest przetwornikiem, którego sygnał wyjściowy jest specyficzny. Ubrany jest w dźwięki, ale dotyczy chyba przede wszystkim relacji czasowych.
Muzyka to jest dziedzina, która bardziej niż barwą i wysokością operuje właśnie proporcjami czasowymi (w tym temacie bardzo ciekawe przemyślenia miał Gérard Grisey). Zarówno forma muzyczna, jak i poszczególne dźwięki, w pionie i w poziomie, to jest wszystko kwestia timingu.