Dla lepszego zrozumienia intrygi wypada podać właściwą definicję słowa "dożywocie". W tym przypadku nie chodzi bowiem o popularne określenie wyroku dożywotniego więzienia. Zwięzłą formułę dożywocia znajdziemy w "Słowniku mitów i tradycji kultury" Władysława Kopalińskiego:
- zapis na przeżycie, umowa obopólna między małżonkami co do dożywotniego używania dóbr po śmierci drugiego;
- wymowa, wycug, wymiar, przeniesienie prawa własności nieruchomej, w Polsce zwłaszcza gospodarstwa rolnego, za życia właściciela na członków rodziny, w zamian za dożywotnie utrzymanie lub inne świadczenia.
Słowem, w tym przypadku dożywocie jest zapisem testamentowym umożliwiającym "czerpanie aż do śmierci stałego dochodu w formie pensji. Obdarowany może sprzedać dożywocie za gotówkę i wówczas nabywca będzie pobierał ową pensję, co mu się tym bardziej opłaca, im dłużej żyje pierwotny posiadacz dożywocia". W komedii "Dożywocie" Aleksandra Fredry (prapremiera: 12 czerwca 1835, Lwów) chciwiec i lichwiarz Łatka, podkupiwszy dożywocie lekkoducha Birbanckiego, drży o jego życie.
Oto istota sprawy, jądro komedii i ustawicznych kłopotów imć Prospera Łatki, który wszedł w posiadanie dożywotniej renty znanego hulaki Leona Birbanckiego. Ten zaś, miglanc i utracjusz, gra w karty i pije bez umiaru, czym bez przerwy naraża na szwank swoje zdrowie i życie: "jakby własnym szasta sobie". Zdesperowany lichwiarz, który cichcem troszczy się o birbanta czulej, niż rodzony ojciec, do byle kaszlu sprowadza lekarza, przysyła lekarstwa, ciepłą odzież, ratuje z każdej opresji – w końcu postanawia pozbyć się kłopotu i odsprzedać prawa do dożywocia niejakiemu Janowi Twardoszowi, póki jeszcze na tym nie straci.
Twardosz jest mrukliwy, niewzruszony w interesach i, jak sugeruje nazwisko, twardy w obejściu – doskonałe przeciwieństwo rozbieganego Łatki i zarazem idealne dopełnienie lichwiarskiego duetu (jak Cześnik i Rejent w "Zemście"). Transakcja dwukrotnie nieomal dochodzi do skutku, jednak zawsze w ostatniej chwili coś krzyżuje chytre plany Łatki.
Spore korzyści, jakich pan Prosper także się spodziewa, powinno mu przynieść małżeństwo ze szlachetnie urodzoną Rózią, córką Orgona. On to, trzeci z modelowej trójcy skąpców, w zamian za umorzenie części długu, zgadza się oddać rękę córki lichwiarzowi – i czyni to jakoby dla ratowania rodziny. Wielu rodziców, szykujących swoim dzieciom tak zwane dobre partie, powinno się zastanowić, czy nie robią tego jedynie dla zaspokojenia własnych wyobrażeń i próżnych ambicji, a dokładnie wbrew ich woli.
Zubożały szlachcic Orgon, wychowany w niewiele już wartych tradycjach honoru, sumienia i cnoty, zdążył bowiem na własnej skórze odczuć, że komu złota nie stało, "świat już nie zna w nim człowieka". Ze szczerym frasunkiem wygłasza słynne słowa: "Świecie, ty krętoszu stary / Świecie, świecie bez czci, wiary!".
Serce Rózi skłania się jednak ku Leonowi Birbanckiemu, którego dziewczyna zna od dziecka. Birbancki również nie wyobraża sobie, by wychowanica jego matki mogła poślubić "tego krzywonosa, dla nędznego jego trzosa". I znów Łatka jest w niemałym kłopocie – "Tu kochanka, a tu krocie!".
Po licznych perypetiach Birbancki, pozorując samobójstwo, odzyskuje dożywocie i żeni się z Rózią. Komizm motywacyjny i sytuacyjny utworu oparty jest na kontraście drapieżnej natury pozbawionego skrupułów Łatki z czułą opieką, jaką – w obawie przed utratą dochodu ze śmiercią dożywotnika – otacza on Leona; gorączkowe zabiegi Łatki obracają się przeciw niemu, ich ujawnienie bowiem uniemożliwia mu odprzedanie nieszczęsnego dożywocia ostrożnemu Twardoszowi. Komedia, jedna z najzabawniejszych w dorobku Fredry, wartka w intrydze, żywa w dialogach, sprawna w wersyfikacji, jednocześnie w balzakowskiej analizie władzy pieniądza, w jadowitości satyry ociera się o dramat.
[Kazimierz Wyka w: "Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Tom I", Warszawa 1984]
W swojej biografii "Fredro" [Wrocław 2003] Marcin Cieński zwrócił uwagę na historyczno-obyczajowy aspekt rozwoju XIX-wiecznego rozwoju życia miejskiego: "Fredro w «Dożywociu» dość ostro ocenił obyczaje współczesnego Lwowa. Tonacja komediowa łagodziła jednak siłę spojrzenia moralisty. Fredro zachowywał też w ocenie odpowiednie proporcje i nie widział podstaw do nazwania galicyjskiej stolicy Sodomą czy Babilonem".
"Dożywocie" umiem na pamięć i uważam tę sztukę za najgenialniejszą może koncepcję Fredry […] sztuka ta, urodzona ze smutnej zadumy nad światem, jest zarazem wybuchem najprzedniejszego humoru, jest jedną z najweselszych, jakie napisał. Fredro jest tu zwycięskim rywalem Moliera.
[Tadeusz Boy-Żeleński, "Obrachunki Fredrowskie", Warszawa 1989]
Z kolei Ignacy Chrzanowski uznał, iż osnowa komedii "nie jest jedwabna, tylko z pajęczyny, niewiele więcej warta, tak w swoich pomysłach konwencjonalnych słaba, wiotka, mało prawdopodobna. Tak, ale w tej pajęczynie zawisł wspaniały okaz pająka, któremu na imię Łatka".
Rzeczywiście, od tej postaci zależy sukces każdego wystawienia "Dożywocia", toteż w dziejach teatru dość paskudną, a mimo to zabawną postać lichwiarza Łatki grywali najwięksi: Wincenty Rapacki, Ludwik Solski, Jacek Woszczerowicz, Tadeusz Łomnicki, Wojciech Pszoniak. Woszczerowicz, który stworzył pamiętną kreację w Teatrze TV, w zaliczonym do Złotej Setki widowisku z 1975 roku, powiedział w wywiadzie: "Frapuje mnie absurdalność sytuacji, w której skąpstwo traci już jakikolwiek związek z pierwotnymi pobudkami. To już nie chodzi przecież o pieniądz. Człowiek interesu ze względu na pieniądze staje się bezinteresowny. Przesuwają się akcenty. Sytuacja staje się absurdalna. Poetycka, żeby nie powiedzieć – surrealistyczna".
Łomnicki grał tak, jak wyobrażał sobie, że grał to Żółkowski, Rapacki (nie Solski!). Grał wyobrażenie o tych kreacjach. Grał współczesnego aktora, który chciał pokazać, jaka jest tradycja tej roli i jednocześnie, jak on ją dziś komentuje. […] Interpretował postać, komentował i był nią.
[Andrzej Łapicki w: "Fredro na scenie", antologia, Warszawa 1994]
Z kolei Wojciech Pszoniak, autor adaptacji, reżyser, a zarazem odtwórca głównej roli w telewizyjnej wersji sztuki z 2001 roku, zaprzyjaźnił się z postacią lichwiarza pięć lat wcześniej, w inscenizacji Andrzeja Łapickiego w warszawskim Teatrze Polskim. Grana przez Pszoniaka postać to lichwiarz na wskroś współczesny. Swoje słynne powiedzonko: "A bodajby ci nóżka spuchła!" rzucał jakoś mimochodem, że nie irytowało nas ono tak, jak w lekturze. Jędrnej rymowanej polszczyźnie Fredry Pszoniak potrafił swoją interpretacją nadać potoczystość współczesnego języka. Stworzył wizerunek zadziwiająco współczesnego, małego człowieka do małych interesów, goniącego za pieniądzem nieustannie i niestety, pechowo. I w finansowej gorączce: "Byle złoto, byle złoto".
Mimo pomyślnego dla bohaterów rozwiązania sytuacji "Dożywocie" zawiera zbyt dużo elementów skłaniających do pesymistycznej refleksji nad światem i biegiem rzeczy, by móc je uznać tylko za pogodną komedię. Wiele w niej elementów satyry, mocne są rysy krytyczne i groteskowe, monolog Orgona zaczynający się od słów: "Świecie, ty krętoszu stary" przynosi przeprowadzone przez szlachcica tradycjonalistę zdecydowane oskarżenie rzeczywistości. Cała zaś akcja obraca się wokół kwestii finansowych, pokazywanych w kontekście ich negatywnego wpływu na moralność. Komediowa tonacja sprawia, że w zasadzie nie pojawiają się elementy pouczenia czy perswazji, ale rysunek postaci i obraz lwowskiej rzeczywistości z dwoma lichwiarzami – nerwowym Łatką i flegmatycznym Twardoszem – jest wystarczająco wymowny.
Trudno nie usłyszeć tu głosu autora, który co prawda sam dobrze odnajdywał się w świecie kapitałów, kredytów, spłat, pożyczek, weksli, obligacji i akcji, ale może właśnie dzięki temu widział nie tylko zalety wkraczającego w rzeczywistość Galicji kapitalizmu, ale również związane z nim zagrożenia.
[Marcin Cieński, "Fredro", Wrocław 2003]
Z postacią sknery i lichwiarza Prospera Łatki mógłby się utożsamiać niejeden ze współczesnych nowobogackich. To akurat typ mentalności, która nie zanika, wręcz przeciwnie, za społecznym przyzwoleniem powraca. Większość ludzi bardziej ceni tych, którzy w odpowiednim czasie umieli "wziąć sprawy we własne ręce", niż klepiących biedę zwolenników uczciwej pracy: "Świecie, ty krętoszu stary".