O tej sztuce Aleksandra Fredry pisał Juliusz Kleiner w "Zarysie dziejów literatury polskiej" (Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk, 1974): "W żywiole swoim był on, gdy mógł się bawić rozpędem pomysłów komediowych. Bawił się nimi i salwy śmiechu budził u widzów i słuchaczy w farsowej galopadzie «Dam i huzarów»". Siłę komiczną pióra Fredry podobnie oceniał Julian Krzyżanowski w "Dziejach literatury polskiej" (Warszawa, 1979):
Wciąż jeszcze przemawia do odbiorców […], którzy w dziele literackim szukają rozrywki. Rozrywki tej dostarczał im Fredro od początku do końca swej kariery, wprowadzając do swych utworów nie tyle pomysły obliczone na zbudowanie czy umoralnianie odbiorcy, ile pomysły w całym tego słowa znaczeniu komediowe, obliczone na wywołanie śmiechu. Stąd nie stronił od konceptów farsowych, które nie trafiały do przekonania krytykom romantycznym, jakkolwiek nie w ten składnik jego dzieł były wymierzone ich ataki. Tak więc zarówno w "Damach i huzarach" (1825), jak w nieco późniejszej od nich komedii "Gwałtu, co się dzieje" stworzył Fredro doskonałe farsy, zbudowane z niekończących się łańcuchów sytuacji komicznych.
Akcja trzyaktowej sztuki (prapremiera 18 listopada 1825 we Lwowie) toczy się na wsi, w domu Majora, pomiędzy napoleońskimi kampaniami 1809 i 1812 roku. Wczasuje on tutaj z grupą przyjaciół huzarów (ich pierwowzorów szukać należy w pułku tzw. "srebrnych huzarów", w których Fredro służył kilka miesięcy w 1810 roku). Odpoczynek w sielskim ustroniu umilają im polowania i gra w szachy.
Dopiero co wyprawiono z dworku "ostatnią białogłowę". "Będzie raz przed się cicho i spokojnie" – marzy Rotmistrz. Kawalerski błogostan nie trwa jednak długo. Majora odwiedzają bowiem jego trzy siostry wraz ze "świtą", bynajmniej niemęską.
Żołnierski honor nakazuje godnie podjąć niewiasty. Panowie dwoją się i troją, jednak ich wysiłki odnoszą skutki dalekie do zamierzonych – jak choćby wystrzał z moździerza oddany na cześć dam, przyprawiający je zrazu o spazmy. Tymczasem płeć nadobna, niezrażona nieokrzesaniem gospodarzy, postanawia wprowadzić w życie swoje plany, dotyczące ożenku Majora.
Trzy jego siostry – temperamentna Orgonowa, obcesowa Dyndalska i rozważna Aniela – zjeżdżają w gościnę. I, jak w dobrym suspensie, po pierwszej żywiołowej katastrofie, napięcie stopniowo narasta. Tytułowe damy pojawiają się w domu Majora jako jego wylewnie słodkie siostry, lecz równocześnie – względem np. swoich służących – jako rozsierdzone furie.
Wraz z upływem czasu coraz bardziej stają się uosobieniem żywiołu zniszczenia. Pani Orgonowa umyśliła sobie wydać za brata swoją córkę Zosię. Tymczasem Zosia z wzajemnością kocha porucznika Edmunda, wobec czego wraz z nim układa intrygę.
Będzie udawała, że jest przychylna zalotom leciwego wuja. Major zaś, przymuszony do ożenku, zechce się wyręczyć młodym oficerem, którego darzy niemal ojcowskim uczuciem. Tak przynajmniej sądzą zakochani.
Jednak podchody Zofii obierają nieprzewidziany skutek – Eros podziałał również na zatwardziałego w starokawalerstwie Majora. Oszałamiający wir wydarzeń powoduje, że stara pannica Aniela zdołała zręcznie omotać Rotmistrza; zawrót głowy dotknął i starego huzara Grzegorza, zbałamuconego przez pokojówkę Fruzię. Wobec kobiecej przebiegłości rezon traci nawet Kapelan, zdolny powtarzać jedynie niby w litanii: "Nie uchodzi, nie uchodzi".
Osaczony przez cały fraucymer Major, wbijany w poczucie winy, zaszczuty, od początku ma w sobie rys tragizmu. Podejmowane przezeń próby zalotów do osiemnastoletniej siostrzenicy – nawiązujące do antycznej jeszcze tradycji ośmieszającej spóźnione zaloty "amantów" w podeszłym wieku – są równie nieporadne, co godne litości.
Nagromadzenie jednak karkołomnie śmiesznych kawałów nie przesłania w farsie prawdy życia. Leciwy Major spostrzega, że chciał "podobno głupstwo zrobić", gdy słyszy od swego rówieśnika, starego huzara, iż ten, nosząc się z zamiarem małżeństwa, idzie za przykładem swego przełożonego. Przysłowiowy motyw krzywego zwierciadła przekształca się tu w motyw postępowania ludzkiego. Równocześnie przez powikłania farsowe prześwieca konflikt zgoła niekomiczny. Dziewczyna, która rozbudziła afekty starego oficera, kocha jego młodego siostrzeńca, w farsie więc tkwi materiał na konflikt zgoła nieśmieszny. […] autor "Dam i huzarów" tworzył pod naciskiem tradycji literackiej, która z komedii robiła narzędzie do pouczania czytelnika czy widza, do karcenia złych obyczajów, toteż te akcenty będą się przewijać w całej twórczości Fredry, choć nigdy nie wysuną się na miejsce pierwsze w tworzonych przezeń obrazach życia.
[Julian Krzyżanowski, "Dzieje literatury polskiej", Warszawa, 1979]
Bezkompromisowy jak zwykle Tadeusz Boy-Żeleński, w artykule zamieszczonym w popularnym "IKC-u" ("Ilustrowany Kurier Codzienny", 1932, nr 17) zwrócił uwagę na jakże istotny aspekt sztuki: "Fredro pisał komedie współczesne; obyczaje, które pokazuje, były obyczajami jego widzów, wydawały się im naturalne. Ale kiedy dziś zachwalają nam – jak się to wciąż czyni – np. «Damy i huzary» jako jasny obraz przeszłości, gdy w sercach była poczciwość i wiara, życie proste i zbożne, po czym ujrzymy, jak trzy megiery, zahipnotyzowane chciwością, stręczą młodą dziewczynę starszemu od niej o czterdzieści lat rodzonemu wujowi; kiedy widzimy całą oschłość, fałsz i obrzydliwość stosunków rodzinnych, mimo woli oblegają nas refleksje smutne a niepotrzebne".
Trudno zaprzeczyć, że rozrzut wyobrażeń rodzicielskich o zapewnieniu szczęścia dzieciom przez tak zwany ożenek z rozsądku, na przekór oczywistym oczekiwaniom potomstwa i – co szczególnie trudne do pojęcia – przeciwko prawom natury (bliskie pokrewieństwo!), żeby tylko swoim latoroślom zapewnić jaki taki majątek, wydaje się karygodny nie tylko dziś. Fredro wiedział o tym doskonale, stąd też w usta Kapelana włożył stale przezeń powtarzany "dogmat": "Nie uchodzi, nie uchodzi". Na szczęście zwycięża przekonanie autora o nienaruszalności porządku świata, który po chwilowym zawirowaniu po części wraca na swoje tory, toteż można mieć nadzieję, że "Damy i huzary" nadal będą nas bawić, niezależnie od sztafażu epoki, w jakiej powstały.
Sztuka zbudowana jest z niezwykłą precyzją w doborze i rozstawieniu postaci: z jednej strony Major, Rotmistrz, Porucznik, Kapelan i dwa "stare huzary", z drugiej – siostry, "jedna starsza i grubsza od drugiej", i ich służące, Józia, Zuzia i Fruzia. Intryga opiera się na nagle obudzonej, niezależnie od wieku, gotowości huzarów do małżeństwa; ośrodek perypetii stanowi podjęta przez jedną z sióstr, Orgonową, próba wyswatania osiemnastoletniej córki, Zofii, podstarzałemu, ale majętnemu bratu, zakończona małżeństwem Zofii z młodym Porucznikiem, któremu Major zapisuje majątek. Świadectwem niewyblakłego humoru sztuki są jej częste wystawienia, z których w pamięci teatralnej zapisała się nowatorska inscenizacja Stefana Jaracza 1932, oraz liczne przekłady: niemiecki, węgierski, francuski, rosyjski, czeski, serbsko-chorwacki, słowacki, angielski.
[Kazimierz Wyka w: "Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Tom I", Warszawa 1984]
Historyk literatury Marcin Cieński w biografii autora "Zemsty" ("Fredro", Wrocław 2003) zauważa, że postaci "Dam i huzarów" ucieleśniają pewne typy czy kategorie na zasadzie podobnej do obowiązującej w komedii oświeceniowej. Działania postaci i cała intryga "zgodne są z tradycyjnymi stereotypami, dobrze już oswojonymi przez współczesnych Fredrze widzów. Przy tym jednak motywacje konfliktu miłosnego – mimo że typowe – są całkiem realistyczne: chodzi o majątek". Tę sferę komediową dopełniają elementy farsowe. Szczególne znaczenie ma język postaci, zwłaszcza huzarów: "bogaty, ekspresywny, obrazowy, choć nie rubaszny – znakomicie podkreśla odrębność dwóch światów, których zetknięcie stanowi w «Damach i huzarach» istotę zabawy i teatralności":
Zderzenie świata mężczyzn-wojskowych rządzącego się specyficznymi prawami, ze światem kobiet stanowi główne źródło komediowego konfliktu "Dam i huzarów". Fredro umiejętnie łączy precyzyjną obserwację rzeczywistości i odwołania do stereotypowych wyobrażeń. Współistnieją w sztuce elementy poważnej refleksji i farsowego wykrzywienia rzeczywistości – zadaniem aktorów jest ich umiejętne wykorzystanie. […] Fredro w "Damach i huzarach" stwarza szansę pokazania się na scenie aktorom – i aktorkom – różnych pokoleń. W spektaklu jest miejsce i dla amanta i dla dojrzałego aktora, mogą w nim zasłużyć na oklaski zarówno młoda, urodziwa i fertyczna aktorka w roli służącej, jak i dojrzała, świadoma scenicznego warsztatu gwiazda w roli jednej ze starszych dam, najlepiej Pani Dyndalskiej.
[Marcin Cieński, "Fredro", Wrocław 2003]
Za jedno z najlepszych przedstawień "fredrowskich" w dziejach Teatru Telewizji uznawana jest inscenizacja "Dam i huzarów" w reżyserii Olgi Lipińskiej z 1973 roku. Widowiskowy spektakl, okraszony znakomitymi kreacjami aktorskimi na trwałe zapisał się w pamięci widzów. Bronisław Pawlik – po Stefanie Jaraczu, Janie Kurnakowiczu i Jacku Woszczerowiczu – zagrał Rotmistrza "na miarę swoich wielkich poprzedników" – pisali recenzenci po premierze.
Deszcz pochwał spadł również na Marka Walczewskiego, który "z dużym powodzeniem" wcielił się w postać Majora. Zniewalająco komiczny okazał się Kapelan Jana Kobuszewskiego, co rusz recytujący sakramentalne "Nie uchodzi, nie uchodzi". I wreszcie trzy ciotki, brawurowo zagrane przez Danutę Szaflarską, Ryszardę Hanin i Zofię Kucównę. "Nie zdarzyło mi się jeszcze podziwiać takiego tercetu" – napisał jeden z krytyków i nie była to bynajmniej opinia odosobniona.
"Damy i huzary" nie przypadkiem biją rekordy powodzenia pośród wystawień sztuk Aleksandra Fredry – i polskich komedii w ogóle. Co oznacza – jak trafnie ujął to piszący o Fredrze Stanisław Koźmian – że nadal będą "leczyć Polaków z niebezpiecznej melancholii". Oby do skutku.