Magda&Daniel
Magda: Kiedy miałam 7 lat, mama wysłała mnie na lekcje gry na pianinie. Nie znosiłam jej za to, ponieważ, jak inne dzieci, po szkole chciałam się bawić, a nie ćwiczyć. Ale to później zaważyło na tym, że poszłam do średniej muzycznej, śpiewałam w chórze. I mimo że po skończeniu szkoły średniej nie podążałam dalej muzyczną drogą, to jednak wiele mnie to wszystko nauczyło. Przede wszystkim pokory, świadomości, ile to wszystko kosztuje pracy, zaangażowania. Dziś, jak przyglądam się artystom, którzy u nas występują, przypominam sobie o tym. Druga rzecz: mam dwóch starszych braci, którzy przynosili do domu fajną muzykę. Były lata 90. Grunge, punk rock, Beastie Boys, Tribe Called Quest. Jazz odkryłam znacznie później. Moja przyjaciółka Elka Sawczuk go słuchała… Dziś aż mi wstyd, że tak późno doceniłam pewne sprawy z jazzem związane.
Daniel: Cztery lata uczyłem się grać na kościelnych organach. Jednocześnie udzielałem się w różnych zespołach. W jednym grałem na klawiszach, w drugim śpiewałem. Podobnie jak Magda, mam dwóch starszych braci. Zaszczepili mi muzykę The Doors, Janis Joplin, Jimiego Hendrixa. Miałem 12, 13 lat. To kształci na całe życie. Później pojawił się Miles Davis. I klasyka, której słuchałem bardzo uważnie. Szczególnie w momencie, gdy wyprowadziłem się z domu. Miałem wtedy 18 lat. A jeśli chodzi o free jazz, o muzykę improwizowaną, to tak naprawdę wsiąkłem w nią od momentu, kiedy ruszył Pardon, To Tu. Dopiero w Pardonie zaczęła się dla mnie prawdziwa edukacja. Nie bez znaczenia był też mój wyjazd. Żyłem przez kilkanaście lat w Bawarii. Wyjechałem z Polski mając osiem lat. Moi rodzice zaryzykowali, sprzedali wszystko i wyjechali, licząc na to, że znajdą lepsze życie. Przez ostatnie dwa lata w Niemczech żyłem w Berlinie. Tam nikogo nie dziwiło, że w jednym miejscu w poniedziałek grają punkowcy, we wtorek jazzmani, w środę jest impreza afrykańska, a w czwartek elektroniczna.
Magda: Miejsca szukaliśmy przez ponad dwa miesiące. Chodziliśmy ulicami Warszawy wzdłuż i wszerz. Byliśmy już tak wycieńczeni, że daliśmy sobie ostatni tydzień. I na tyłach Teatru Żydowskiego czekał na nas ten lokal. Cały w lustrach, wcześniej była w nim szkoła tańca. Przypadł nam do gustu od pierwszego wejrzenia. To był czas, kiedy o prowadzeniu tego rodzaju przedsięwzięcia nie wiedzieliśmy dokładnie nic. Koncesja na alkohol, sanepid, wrogo nastawieni sąsiedzi - to była dla nas czarna magia.