Krzysztof Zanussi skojarzył panią w jakiś sposób z Wojtkiem Kuczokiem?
Tak, chociaż Wojtek skończył to samo studio aktorskie co ja i uczestniczył w zajęciach prowadzonych na reżyserii przez Stanisława Janickiego, autora programu telewizyjnego "W starym kinie", wspaniałego wykładowcy, reżysera i mistrza słowa, więc już podczas studiów znaliśmy się przelotnie. Okazało się, że podobnie myślimy, czujemy, interesują nas te same tematy. Opowiadanie Wojtka "Dioboł" stało się podstawą do pracy nad "Pręgami". W trakcie pisania scenariusza do "Pręg" Wojtek zaczął pisać także powieść "Gnój", ale "Pręgi" nie są adaptacją "Gnoju", jak wiele osób podejrzewa. Podczas pracy nad filmem zaprzyjaźniłam się też z Adrianem Konarskim, kompozytorem, który tworzy również muzykę do moich spektakli i z którym przyjaźnię się do dziś, a także z Marcinem Koszałką i Michałem Żebrowskim, z którym jednak drogi mi się rozeszły.
To właśnie z Michałem rozpoczęła pani swoją teatralną przygodę.
Michał Żebrowski wpadł na pomysł, żeby zrobić monodram na podstawie opowiadania Wojtka pt. "Doktor Haust". Była to utrzymana w nieco humorystycznej formie opowieść o psychoanalityku alkoholiku, który próbuje pomóc innym ludziom, sam mając wielkie problemy z sobą. Wojtek Kuczok – zawsze mu to powtarzam – ma nieprawdopodobny słuch językowy, jest wnikliwym obserwatorem rzeczywistości, wychwytuje różne niuanse… Zrobiliśmy ten spektakl w Teatrze Studio w Warszawie, na małej scenie, ale wkrótce po premierze ze względu na duże zainteresowanie widzów "Doktor Haust" został przeniesiony na dużą. Stał się hitem, zagraliśmy sto spektakli przy nadkompletach. Wtedy pojawiły się dla mnie inne propozycje pracy w teatrze. Anna Burzyńska zaproponowała mi zrobienie sztuki o miłości Lucii Joyce i Samuela Becketta w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Jamesa Joyce’a grał Krzysztof Kolberger. To było dla mnie spotkanie ze wspaniałymi aktorami: Barbarą Kurzaj, Anną Tomaszewską, Krzysztofem Zawadzkim i Marianem Dziędzielem, z którym pracowałam później przy filmie "Senność". Ja uwielbiam pracować z aktorem! Teatr otworzył dla mnie wtedy swoje podwoje, choć myślałam, że przygoda z monodramem będzie jednorazowa. Ale teatr kochałam od najmłodszych lat. Moja babcia była wielką teatromanką, zabierała mnie na przedstawienia, jeździłyśmy po całej Polsce, mam z tamtych czasów zeszyt z autografami aktorów, m.in. Jana Frycza, który potem grał w "Pręgach".
W Świnoujściu umawiałyśmy się na kawę z panem Igorem Przegrodzkim, wybitnym, niestety już nieżyjącym aktorem Teatru Polskiego we Wrocławiu, w którym w ubiegłym roku miałam przyjemność reżyserować "Sen nocy letniej" Szekspira.
Główną Nagrodę w Gdyni za "Pręgi" wręczał pani Jerzy Stuhr, z którym jako licealistka robiła pani wywiad dla Telewizji Katowice…
Profesor Stuhr towarzyszył w różnych ważnych wydarzeniach w moim życiu, choć nie uczył mnie w szkole filmowej. Był na przykład recenzentem mojej pracy doktorskiej. Ale wręczając mi Złote Lwy, nie miał pojęcia, że jestem tą samą dziewczyną, która w 1993 roku robiła z nim wywiad w kinie Amok w Gliwicach po premierze filmu "Spis cudzołożnic". Jako licealistka byłam zresztą bardzo aktywna. W 1994 roku wybrałam się jako początkująca dziennikarka pisma "Ekran" na Festiwal w Gdyni. Siedząc na widowni powiedziałam na głos: "Za dziesięć lat odbiorę nagrodę na tej scenie!". A dziesięć lat później odbierałam tam nagrodę za "Pręgi"… Festiwal ma więc w moim życiu szczególne znaczenie i szczególne miejsce w moim sercu. Może od czasu do czasu trzeba rzucać w przyszłość takie zaklęcia…
Wróćmy do teatru.
Moja przygoda z teatrem trwa do dziś. W tej chwili mam na koncie więcej realizacji teatralnych niż filmowych. Przy okazji odkryłam swoją miłość do spektakli muzycznych, szczególnie musicali, a nawet opery: zrobiłam "Orfeusza i Eurydykę" w Warszawskiej Operze Kameralnej dzięki uprzejmości i gościnności pani dyrektor Alicji Węgorzewskiej i to było ciekawe doświadczenie, chociaż bardzo się tego bałam. Natomiast moim pierwszym musicalem był "Oliver!" Lionela Barta, w którym wystąpiło ponad 40 dzieci – wiele z nich dziś gra w "Romie", "Syrenie", porobiły niesamowite kariery. Choć więc nie mam własnych dzieci, sporo z nich wychowałam w teatrze.