Nic więc dziwnego, że ziemską załogę zmusiło to do zwiększonego wysiłku, żeby jak najprędzej wydobyć wbitą skosem w podłoże rakietę, ustawić ją w pionie i umknąć z tak rządzonej planety. Tym bardziej, że wokół ich przypadkowego lądowiska zaczął zacieśniać się krąg zwartych konstrukcji, wznoszonych przez edeńskie roboty z założeniem, aby ich na zawsze uwięzić. Dla obu stron rozpoczął się więc morderczy wyścig z czasem.
– Nowa ekspedycja? – podpowiedział Doktor. Inżynier uśmiechnął się niewesoło. […] – To oznaczałoby pewne starcie – szybko rzucił Doktor. – Bo nie przejedziesz inaczej jak Obrońcą. A na szczeblu cywilizacji, który zdołaliśmy osiągnąć wspólnym wysiłkiem – mając pod ręką wyrzutnię antyprotonów, ani się obejrzysz, jak zaczniesz strzelać. Powinniśmy unikać walki za wszelką cenę. Wojna jest najgorszym sposobem gromadzenia wiedzy o obcej kulturze.
"Obrońca" w tym przypadku jest zakamuflowaną nazwą opancerzonego samobieżnego pojazdu, wyposażonego w rozmaite działa i wyrzutnie. W tym właśnie eufemistycznym określeniu wyraźnie widać wpływ Orwella, wtedy jeszcze w naszym kraju znanego nielicznym, bo zakazanego. Jako że bywają takie miejsca w ludzkim kosmosie, gdzie "nazwy i związki, jakie się podaje za rzeczywiste, są – maskami".
W zdumienie wprowadzało szóstkę Ziemian, że w Edenie nikt się przeciwko temu stanowi rzeczy nie buntuje. Słowem, że tutejsza społeczność nie wykazuje żadnych dążeń wyzwoleńczych. Tymczasem w grę wchodzi skuteczność wszechpotężnej propagandy czy też ideologii: "Spotwornienia, wywołane mutacjami, nazywa się epidemią jakiejś choroby i tak musi być ze wszystkim innym. Żeby opanować świat, trzeba go pierwej – nazwać. Pozbawieni wiedzy, broni, organizacji, odcięci od innych żyjących, niewiele mogą począć".
Przypadek "Edenu" jest na tyle szczególny, że Stanisław Lem na temat tej książki prawie się nie wypowiadał. Wojciech Orliński, autor biografii "Lem. Życie nie z tej ziemi", stawia hipotezę, że pisarz przypuszczalnie zbytnio się w tej powieści "odsłonił", wplatając w jej fabułę wspomnienia z lwowskiego getta. Prawdą jest, że jego autobiograficzna powieść "Wysoki Zamek" dotyczy wyłącznie dzieciństwa i lat szkolnych spędzonych w tym mieście w latach międzywojnia.
Z powojennych losów Lema wiadomo, że był znakomicie przyjmowany nie gdzie indziej, lecz w Związku Radzieckim. Kiedy podczas jego odwiedzin wyczerpywał się rytuał oficjalnych konwentykli z udziałem przedstawicieli z kręgów literackich, z reguły oblegali go najwybitniejsi rosyjscy akademicy. Ten rodzaj adoracji polskiego pisarza przez ludzi nauki brał się nie tylko z docenienia jego wszechstronnej wiedzy, ale z prostego faktu, że im, zmuszanym przez partyjnych prominentów do coraz intensywniejszych wysiłków, aby dogonić i prześcignąć Zachód, on właśnie, jak nikt inny potrafił dogłębnie ukazać humanistyczny wymiar ich pracy.