Dziś warto pamiętać tylko o tych ekranizacjach prozy Lema, których reżyserzy nie przekładali książek jeden do jednego, tylko próbowali znaleźć w nich pewien element, wokół którego budowali opowieść. Tak zrobił choćby Andrzej Wajda.
I "Przekładaniec" w jego reżyserii podobał się Lemowi! Chociaż realizacyjnie mocno odstaje on od współczesnych standardów, wciąż budzi szacunek i uznanie. Co by nie mówić, Wajda był mistrzem, miał swoją wizję, zawsze dokładał coś od siebie. Adaptacja powinna być interpretacją wobec dzieła oryginalnego. Identyczne przełożenie nie tylko nie zadowoli twórcy czy publiczności, ale też nie wniesie niczego nowego. Odwagę kinowych autorów widać w adaptacjach "Solaris", które zostało zupełnie inaczej potraktowane przez Tarkowskiego a inaczej przez Soderbergha.
Którą wersję pan woli?
Osobiście wolę Tarkowskiego, ale wiem, że ta wizja bardzo nie spodobała się Lemowi. Nie wiem, czy zdążył zobaczyć również wersję Soderbergha, chyba tak. Śmiał się, że dzięki adaptacji z George'em Clooneyem w końcu zarobił na swojej twórczości. Wcześniej nie wypłacano mu tantiem. W ZSRR sprzedał 60 milionów książek i nawet gdyby dostał za każdą jednego rubla, byłby milionerem, ale tych pieniędzy nie zobaczył. A Amerykanie zapłacili mu realną kasę.
Czyli bliższe jest panu filozoficzne, kontemplacyjne kino.
Tak, ale do niego trzeba odwagi. Prawo do interpretacji jest prawem twórcy, nawet jeśli autor oryginału się z nią nie zgodzi. Uważam, że lepiej jeśli film jest ciekawy, niż kiedy jest laurkową ekranizacją.
Lem pisał "Dzienniki gwiazdowe" od lat 50., a ostatnią część stworzył dla "Playboya" w roku 1999, co oznacza, że postać Ijona przez pół wieku była obecna w jego życiu. Myśli pan, że miał sentyment do tej serii?
Mogę się jedynie domyślać, że darzył Ijona ogromnym sentymentem, bo przecież ta postać pojawia się również w co najmniej trzech powieściach, swoją drogą świetnych, do których ekranizacji również się przymierzam. Prawa do "Dzienników gwiazdowych" jako całości zostały teraz sprzedane i na ich podstawie powstanie film animowany, co również może być bardzo ciekawe. Myślę, że Ijon mógł być jednym z ulubionych bohaterów Lema. Nawet nazwał go trochę po czesku, po słowiańsku. Miał bardzo polską duszę.
Czyli proza Lema jest tematem, do którego chce pan kiedyś wrócić.
Tak, ale chciałbym, żeby tym razem był to pełen metraż, film z rozmachem, z bardziej spektakularnymi efektami. Niezależny, krótki metraż to coś zupełnie innego niż film ze standardowym dofinansowaniem, w którym można wymyślić cały świat i stworzyć jego spójny obraz.
Może w czasach serwisów streamingowych dobrym rozwiązaniem byłby serial?
Bardzo dobrym, co pokazuje przykład "Wiedźmina", stworzonego dla Netfliksa. Na postawie książki Lema powstaje teraz w Polsce gra komputerowa. Zobaczymy – szczegóły na pewno są do dopracowania.