Inna z pacjentek, "stojąc sztywno, tak jak weszła z ręką odsuniętą w bok, zaczęła mówić: – Menin aeide thea… Deklamowała »Iliadę«, prawidłowo akcentując cezury heksametru" – okazała się zresztą eks doktorem filozofii. Największe wrażenie na Stefanie wywarł jednak poeta Sekułowski, anarchiczny dekadent czy wręcz nihilista. W dyskusji z nim nie mógł mu dorównać żaden z lekarzy, którzy – w jego bezkompromisowej ocenie – usiłowali "poprawić stwórcę, który spartaczył niejedną duszę nieśmiertelną".
Celne spostrzeżenia czy riposty Sekułowskiego ("Wiele jest partactwa w człekoróbstwie", "Krytycy, których nazywałem niekiedy krytynami, to lekarze literatury, bo tak samo jak wy stawiają fałszywe diagnozy, tak samo wiedzą jak być powinno i tak samo nie umieją w żaden sposób pomóc…", "Politycy są ludźmi nazbyt głupimi, aby można przewidywać ich postępki rozumowaniem") nieprzypadkowo wydają się lustrzanym odbiciem diagnoz stawianych przez Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego). Stefan Trzyniecki, jako nieodrodny uczeń pacjenta Sekułowskiego, również pokusi się o zdefiniowanie własnych spostrzeżeń: ("Sądzę, że są miejsca, w których nawet Bóg może się skompromitować").
Stanisław Lem, który podczas swoich studiów odbył niejedną szpitalną praktykę, doskonale zgłębił arkana wtajemniczeń medycznych. Z imponującą znajomością rzeczy dał tedy w "Szpitalu Przemienienia" jeden z najznakomitszych literackich opisów operacji usunięcia guza mózgu – notabene zakończonej niepowodzeniem, gdyż najprawdopodobniej zbyt późno podjętej. Jednak prawdziwy kunszt prozatorski wykazał w opisie prób ratowania chorych przez lekarzy po wizycie w szpitalu przedstawicieli niemieckich wojskowych.
Zgodnie z rozporządzeniami okupacyjnych władz zwierzchnich, w imię narzuconej ideologii, mieli zamiar, przeprowadzić "chirurgiczny zabieg" pozbywania się przez naród "schorzałych członków". Ten eufemizm miał usprawiedliwiać poczynania nowych władców, odnoszących (jak dotąd) zwycięstwa na wszystkich frontach. Z pozycji siły zawsze łatwiej dyktować warunki, rośnie przy tym arogancja, pycha, poczucie nieomylności, wraz z przekonaniem do jedynie własnych racji.
Jak w podobnie ekstremalnych sytuacjach bywa, nie każdy z medyków podołał wyzwaniu. Zdarzały się jednostkowe przypadki nagłych olśnień: ktoś przypomniał sobie o niemieckich przodkach, ktoś inny zrejterował, unosząc ze sobą plon swoich badań, skądinąd mocno kontrowersyjnych. Na placu boju pozostali najbardziej niezłomni, z oddaniem usiłujący zaradzić sytuacji, to znaczy za wszelką cenę chronić przynajmniej najlepiej rokujących chorych.
Co symptomatyczne, największym hartem ducha wykazał się dożywający emerytury safandułowaty szef szpitala Pajączkowski, na co dzień niemal niedostrzegany i dystansowany przez zespół dynamicznych podwładnych. Humanista starej daty, w godzinie próby zgromadził wokół siebie wierny personel medyczny, by wyjść z niepojętej dla niego sytuacji z możliwie najmniejszymi stratami. Niestety, okupacyjne procedury nie przewidywały żadnych odstępstw – rozkazy zostały wydane… i wykonane.