Wiersze zawarte w tej antologii w zdecydowanej większości Jerzy Illg pozyskał od poetek i poetów dobrze mu znanych, nierzadko z nim zaprzyjaźnionych. Nie bez znaczenia jest tu bowiem fakt kierowania przezeń – prawie przez cztery dekady – jednoosobowym działem poezji w Wydawnictwie Znak. Obok osobiście poznanych osobowości literackich, znalazły się tu również utwory autorów dawno nieżyjących: reprezentanta Młodej Polski Tadeusza Micińskiego: ("Od niektórych [jego] wierszy nie sposób się uwolnić. Wypalają się w wyobraźni, powracają w najmniej oczekiwanych momentach, niepokoją i nie pozwalają się zapomnieć […] pobudzają wyobraźnię, opukują ciemną ścianę tajemnicy, pozostawiają nas z magią prawdziwej poezji") czy też przedstawiciela dwudziestolecia międzywojennego Józefa Czechowicza.
Swoje autorsko-wydawnicze credo redaktor tomu zawarł między innymi w szkicu towarzyszącym "modlitwie żałobnej" Czechowicza:
Krystalizujący się charakter tej rubryki z czasem coraz wyraźniej nawiązuje do jej tytułu – pojawiają się w niej wiersze "zaprzyjaźnione", utwory poetów, z którymi połączyła mnie przyjaźń albo przynajmniej okazjonalna znajomość, które w każdym razie zakorzenione są w moim życiu w jakiś osobisty sposób.
Poza nieprzemijającym sentymentem Jerzego Illga do mowy wiązanej, zarówno dawne, jak i nowe wiersze w zbiorze łączy szczególna autorska wrażliwość czy wręcz czułość w opisie przedstawionego świata. Poezję sensu stricto trudno jednak wyjaśniać wprost, gdyż im lepszy utwór, tym więcej da się z jego strof wyczytać – i nie zależy to wcale od jego objętości. Stąd też może być tyle przekazów konkretnego wiersza, ilu czytelników zada sobie trud jego przeczytania, co później daje im możliwość snucia swoich własnych, "osobistych" interpretacji.
Jerzy Illg nie rości sobie prawa do podręcznikowej sumienności w opisach szczególnie ulubionych wierszy. Nie kryje za to własnej wiedzy na temat autorki czy autora, wzbogacając ją okolicznościami, w jakich mu przyszło ich spotkać, przez co jego potoczyste gawędy stają się barwne, ciekawe, zaskakujące. Przywołane anegdoty sprawiają, że każdy z mistrzów słowa w oczach czytelnika staje się bardziej intrygujący, a zarazem przystępniejszy.
Takie są choćby otwierające tom "Treny" Antonelli Aneddy, z wyrazistym zakończeniem: ("Wietrze przybywasz za późno/ twarz tego zmarłego/ jest chłodnym i sztywnym liściem.// Chcę zostać z nim sama/ i ssać jego truciznę/ która we mnie zostaje"). A tuż obok szkic Illga, z którego tylko początkowy, jakże pojemny cytat:
Antonella Anedda jest nie tylko jednym z najważniejszych głosów we współczesnej poezji włoskiej, ale także autorką, dla której istotnym punktem odniesienia jest twórczość poetów polskich. Poznałem ją w marcu 2011 roku na wieczorze autorskim Adama Zagajewskiego w Instytucie Polskim w Rzymie i spotkanie to sprawiło, że miesiąc później na wspaniałym festiwalu "Venezia di Miłosz" przywitaliśmy się w kapiącej od złota sali Pałacu Dożów jak starzy znajomi. Antonella czytała tam utwory swoje i Miłosza w towarzystwie kilkunastu poetek i poetów z wielu krajów, składających szczególny, zbiorowy hołd naszemu nobliście. Wiersze przepływały jak gondole po wielkim ekranie – po polsku, włosku, niemiecku, litewsku, angielsku, holendersku. Dwa utwory Antonelli pokazały się na ekranie po polsku, w tłumaczeniach Jarosława Mikołajewskiego, organizatora tego wydarzenia.
Dotyczy to nie tylko pisarzy uhonorowanych literacką Nagrodą Nobla (Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Josif Brodski, Derek Walcott, Seamus Heaney, Bob Dylan) czy innymi znaczącymi nagrodami, ale również poetyckiego debiutanta Konrada Hetela. W wierszu "Myśliwi na śniegu" młody autor zwraca uwagę na znaczący, choć mniej dostrzegalny szczegół obrazu Pietera Bruegla Starszego: ("Pogawędka na grobli, rzeka, za nią góry;/ kraj ludzi zbyt zajętych, by dostrzec wiadomość/ wysłaną z dalekich stron: tego ptaka który/ na tle skał ośnieżonych spada w nieskończoność").
Liczy się bowiem wymowa wiersza, który powinien spełniać jasne kryteria – stawiać czytelnika wobec nieoczekiwanej perspektywy odbioru; odkrywać przed nim nowe obszary percepcji. Na przykład wiersz "Przymus" Wisławy Szymborskiej: ("Zjadamy cudze życie, żeby żyć./ Denat schabowy z nieboszczką kapustą./ Karta dań to nekrolog.// Nawet najlepsi ludzie/ muszą coś zabitego przegryzać, przetrawiać,/ żeby ich czułe serca/ nie przestały bić"), pozwala nam mniej spokojnie spojrzeć w menu nasze powszednie. Obok rzeczowa konkluzja Jerzego Illga: "Ale – jak bezlitośnie stwierdza pozbawiona złudzeń mądra poetka – «gdzie głód, tam koniec niewinności»".
W "Moim przyjacielu wierszu" autor wyboru proponuje nam utwory nieobojętne, niepokojące sumienia, pobudzające serca do żywszego bicia. Odkrywa poetów mniej znanych – wypadałoby powiedzieć: niesłusznie zapomnianych – jak choćby urodzonego w 1932 roku w Równem na Wołyniu Bogdana Czaykowskiego, który jako wykładowca literatury i historii polskiej i środkowoeuropejskiej na University of British Columbia w Vancouver pisał, nie troszcząc się zbytnio o poklask: ("Crede, quia absurdum. Znieś nicość miłością./ Już przygasa na górach w fiolet blask różany./ Na fali łagodniejszej w nadchodzącym mroku –/ Patrz, księżyc płynie do nas wygięty jak czółno").
Zdaniem Illga: "Poezja Czaykowskiego jest ogromnie zróżnicowana pod względem tematyki, tonacji, podejmowanych stylistyk i form – od długich poematów przez ballady, modlitwy, po krótkie impresje zatrzymujące się na granicy haiku, od oniryczno-surrealnych poematów po ściszone, metafizyczne wyznania, od autotematycznych rozważań o poezji po wiersze opisowe, głoszące piękno dzikiej kanadyjskiej przyrody". I znów znaczące końcowe przesłanie Jerzego Illga: "Czy może on ofiarować wsparcie ludziom dotkniętym nieszczęściem, stającym wobec perspektywy ostatecznej? Poeta może nam jedynie ofiarować «słowa, które istnienie wzmagają»".
Nie inaczej możemy odczytać potrzebę przypomnienia Jarosława Markiewicza, poety poznanego przez autora antologii na katowickim poddaszu Andrzeja Urbanowicza i Urszuli Broll, które na przełomie lat 60. i 70. stało się centrum polskiego undergroundu, z czasem zaś siedzibą gminy buddyjskiej praktykującej Zen. Pokłosiem tych spotkań był zredagowany przez Jerzego Illga i wydany w nakładzie 16 egzemplarzy almanach "Istnieje", z wierszem Markiewicza "***" [W tych samych słowach] i porywającym, wypełnionym wizyjnymi inkantacjami 11-stronicowym poematem "Zapis ognia", inspirowanym "Bardo Thodol. Tybetańską Księgą Śmierci"; w tonacji zbliżającej go do "Skowytu" Allena Ginsberga.
Po wprowadzeniu stanu wojennego wiersz Markiewicza "Wszędzie jest ziemia" ukazał się pod pseudonimem Jan Marty w drugoobiegowym "Przedświcie", zakończony słowami: ("Ale rozum powraca/ jak się kiedyś wraca z więzienia/ i nagle wszędzie jest ziemia"). Co też zmierza do puenty szkicu redaktora tomu: "W jego dorobku znalazłoby się więcej wierszy niezwykłych, może ciekawszych artystycznie – zdecydowałem się właśnie na ten, napisany w 1982 roku, a jakże aktualnie brzmiący, gdyż pokazuje on, że co jakiś czas poetom zdarza się być prorokami, a ich wiersze – smutna polska specjalność – pomagają nam przetrwać czas podły".
Tak właśnie wyglądały pierwsze kroki Jerzego Illga, późniejszego wydawcy i redaktora naczelnego Znaku, przyjaciela najwspanialszych poetów świata, z czego relacje zdaje w swoich książkach. Obok wierszy zawartych w tejże antologii, znajdziemy przytoczone fragmenty co ciekawszych szkiców. Serbsko-amerykański poeta i eseista Charles Simic tekstem "Elegia w pajęczej sieci" ["Tygodnik Powszechny" nr 35 z 29 sierpniu 1993] odpowiedział na obłęd serbskiego nacjonalizmu: ("Aby tworzyć swoje monstra, dzisiejsi potomkowie doktora Frankensteina nie muszą się wyprawiać się w ciemne i burzliwe noce na rozkopywanie świeżych grobów. Wystarcza im, że siedzą w domu i badają historię swojego narodu, sporządzając listy doznanych przezeń krzywd. […] Nacjonalizm to klatka, którą budujemy sami dla siebie oraz najbliższej rodziny, po to, abyśmy w niej mogli gnieździć się razem w poczuciu bezpieczeństwa wtedy, gdy nie zajmujemy się akurat warczeniem ani szczekaniem na kogoś spoza klatki. Jeden naród, szczerzący kły na widok wszelkiego przybysza – oto marzenie każdego nacjonalisty i fanatyka religijnego – jak świat długi i szeroki".
Jerzy Illg przyznał, że nie mógł oprzeć się pokusie przytoczenia fragmentu wywodów Simica – "jakże przerażająco aktualnych również dzisiaj, niestety także u nas". I tym niezbyt optymistycznym akcentem wypada zamknąć omówienie tomu "Mój przyjaciel wiersz". Nie łudźmy się, poezja świata radykalnie nie zmieni, jednak mimo wszystko ludzie pióra czują potrzebę ostrzegania: wierszem, esejem, przykładem.