"Maria" zdobyła Irlandię
Tytuł muzycznego odkrycia roku należy się "Marii" Romana Statkowskiego. Zapomnianą, wręcz lekceważoną w kraju, operę z 1903 roku zdecydował się wprowadzić na scenę - przy wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza - festiwal w irlandzkim Wexford. Wywiedzionej z romantycznej powieści poetyckiej Antoniego Malczewskiego, której akcja rozgrywa się na kresach dawnej Rzeczpospolitej, nie da się dziś pokazać światu w kontuszowych strojach. Michael Gieleta, brytyjski reżyser rodem z Polski, znalazł na to sposób, "Marię" przeniósł w czas stanu wojennego. Butny Wojewoda stał się PRL-owskim generałem, który podwładnym każe porwać synową, a w razie kłopotów zabić. Jest nią Maria, córka solidarnościowego działacza, przywódcy robotniczego protestu. Dołączył też do niego syn Wojewody, przemieniony przez Gieletę w zbuntowanego studenta. Czarno-białe zdjęcia z polskich ulic zimy 1982 roku pokazywane podczas uwertury zbudowały przejmujący nastrój: puste półki sklepowe, zziębnięci ludzie na przystankach, żołnierskie patrole. I jeśli nas, Polaków, razić mogło zbytnie posługiwanie się konkretem, bo opera jest sztuką metafory, to krytycy czy menedżerowie z wielu krajów, przyjeżdżający do Wexford, mówili, że obejrzeli spektakl poruszający. Chwalono też muzykę Statkowskiego, co w dużej mierze jest zasługą Tomasza Tokarczyka prowadzącego orkiestrę. Instrumentacja "Marii" jest bogata, mroczny klimat stworzyła już uwertura, świetnie zabrzmiał wstęp do drugiego aktu, przejmująco wypadła końcowa scena bez operowego patosu, nieuchronnego w momentach, gdy giną szlachetni bohaterowie.
Partnerstwo w orkiestrze
Promocji polskiej muzyki za granicą sprzyjała nasza prezydencja w Unii Europejskiej. Na jej inaugurację wybrano - przy współudziale Instytutu Adama Mickiewicza - "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego w inscenizacji Davida Pountneya. Premiera, która odbyła się 1 lipca w Operze Narodowej, była powtórzeniem jego głośnej realizacji z Bregencji i Barcelony w 2009 roku. Brytyjczyk spojrzał na utwór bez balastu interpretacyjnego, jakim my go obciążyliśmy, odnalazł w nim treści ponadczasowe, zrozumiałe dla wszystkich. Oto w świecie Rogera pojawił się wyzywająco wyzwolony Pasterz, który sprzeciwia się ustalonym normom. Wszyscy za nim podążają, choć na nowej drodze czeka ich jedynie unicestwienie. W ten sposób Pountney przestrzega przed pochopnym odrzucaniem dawnych wartości.
Muzyka "Króla Rogera" towarzyszyła prezydencji, należy bowiem wspomnieć o koncertowych wykonaniach tej opery: we wrześniu w Theatre La Monnaie w Brukseli i grudniowej prezentacji w Kijowie. Koncerty współorganizował Instytut Adama Mickiewicza, którego największą zasługą z czasu naszego przewodniczenia wspólnej Europie pozostanie jednak realizacja wyjątkowego projektu, jakim jest I,Culture Orchestra. Stała się praktycznym przykładem tego, czym może być tzw. partnerstwo wschodnie. Orkiestrę utworzono ze stu dwudziestu młodych muzyków z Polski oraz Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. Gościnnym dyrygentem zgodził się zostać legendarny sir Neville Marriner, szefem artystycznym - Paweł Kotla, od lat pracujący głównie na Wyspach Brytyjskich. Orkiestra I, Culture zadebiutowała w sierpniu koncertem w Gdańsku podczas festiwalu Solidarity of Arts, potem odbyła podróż po Polsce, by jesienią ruszyć w tournee po Europie. Zagrała w najlepszych salach: Filharmonii Berlińskiej, Teatro Real w Madrycie, Royal Albert Hall w Londynie czy Palais des Beaux-Arts w Brukseli i wszędzie została znakomicie przyjęta.
Spory o konkurs
W kraju najważniejszym wydarzeniem był odbywający się raz na pięć lat w Poznaniu 14. Międzynarodowy Konkurs im. Henryka Wieniawskiego: najstarsza w świecie w świecie rywalizacja skrzypków. Sukcesów nie odnotowaliśmy, żaden z polskich uczestników nie zakwalifikował się do finału, co wywołało burzliwą dyskusję. Jej tematem nie stał się jednak poziom polskiej wiolinistyki, raczej starano się szukać przyczyn porażki w decyzjach jurorów i sposobie organizacji rywalizacji odbiegającej od tradycyjnych wzorców.
Poznańskie Towarzystwo im. Henryka Wieniawskiego rzeczywiście odmłodziło i zrewolucjonizowało konkurs, pozyskując na przewodniczącego jury 37-letniego skrzypka rosyjskiego Maxima Vengerova. We wstępnych preselekcjach przesłuchał on wszystkich ubiegających się o prawo startu. Dla każdego odrzuconego znalazł czas na rozmowę, w Poznaniu też długo dyskutował z tymi, którzy odpadli. Ufundował własną nagrodę dla jednego z laureatów - dwanaście prywatnych lekcji z nim, co ma wartość nie mniejszą niż 30 000 euro dla zwycięzcy. Miał również wpływ na układ programu, a uczestnicy musieli przejść pełną pułapek drogę. Wiodła od solowych utworów Bacha, poprzez wielkie sonaty, Mozarta zagranego z orkiestrą kameralną, a na końcu był finał z dwoma koncertami skrzypcowymi, w tym jednym, wirtuozowskim - Henryka Wieniawskiego. Rywalizacja stała na bardzo wysokim poziomie, bezkonkurencyjna okazała się 27-letnia Koreanka Soyoung Yoon. Zresztą gdyby nie zdobyła Złotego Medalu, publiczność byłaby zawiedziona, była bowiem jej faworytką od początku.
Penderecki stary i nowy
Koncertowe życie w kraju przebiegało spokojnie, bez porywów, ale i bez wielkich gwiazd, jakby wszyscy odczuwali trudy organizacyjne i finansowe Roku Chopinowskiego 2010. Najważniejszym gościem był guru amerykańskiej muzyki, 75-letni Steve Reich, zaproszony do Krakowa na wrześniowy festiwal "Sacrum Profanum". Jego utworom poświęcono kolejne koncerty, a na estradzie obok Reicha pojawili się m.in. gitarzysta Radiohead, Jonny Greenwood, Aphex Twin, Adrian Utley z Portishead, Tom Verlain z Television i Leszek Możdżer.
Wielu kompozytorów gościła, jak co roku, wrześniowa "Warszawska Jesień", specjalny maraton poświęcono też mistrzowi XX-wiecznej awangardy Karlhenzowi Stockhausenowi, ale największe wrażenie wywarła wydobyta z zapomnienia wstrząsająca "Brygada śmierci" Krzysztofa Pendereckiego. O tym utworze mało kto pamięta, został wykonany w 1964 roku i spotkał się z tak druzgocącym przyjęciem za brutalny naturalizm, że więcej po niego nie sięgano. Penderecki wykorzystał wspomnienia Leona Weliczkera, pracującego w Sonderkommando SS, usuwającym ślady hitlerowskich zbrodni na Żydach w okolicach Lwowa. Tekst nagrany przez Tadeusza Łomnickiego poddał lekkim modyfikacjom elektronicznym, dodał efekty akustyczne i muzykę orkiestrową, także elektronicznie przetworzoną. Najważniejsze jest tu jednak słowo, rozwiązania dźwiękowe bezbłędnie je pointują, potęgują nastrój, a przy mają oryginalną wartość artystyczną.
Krzysztof Penderecki przedstawił także nowy utwór: "Powiało na mnie morze snów... - pieśni zadumy i nostalgii". Prawykonanie w styczniu 2011 roku oficjalnie zakończyło Rok Chopinowski. Kompozytor wybrał dwadzieścia dwa teksty polskich poetów, rozpisał na olbrzymi zespół (troje solistów, chór i orkiestra), ale poza patetyczno-posępnym finałem orkiestrowa instrumentalna tkanka została pięknie rozrzedzona, a wejścia chóru najczęściej subtelne. Najważniejsi są śpiewacy, ich opowieści o zaklętym ogrodzie, tajemnicach nocy i ojczyźnie widzianej z oddali i wspominanej z cierpieniem. Na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego Paweł Mykietyn stworzył zaś "3. Symfonię", a Instytutu Adama Mickiewicza - Jan A.P. Kaczmarek "Koncert Jankiela".
Współczesna muzyka coraz pewniej czuje się też w teatrach. Opera Bałtycka przygotował rocznicową prapremierę "Madame Curie" Elżbiety Sikory, pokazaną również w Paryżu a poznański Teatr Wielki wystawił interesującą, kameralną operę "Ophelia" zdolnego trzydziestolatka Tomasza Praszczałka-Prasquala. Zaniedbania scen dramatycznych, które nie dostrzegły dziewięćdziesiątych urodzin Tadeusza Różewicza nadrobiła Opera Wrocławska prapremierą "Pułapki" Zygmunta Krauzego. Kompozytor z Grzegorzem Jarzyną opracowali libretto zachowujące strukturę i wszystkie wątki tej sztuki. Muzyka została podporządkowana dialogom i monologom, a reżyserka i autorka scenografii Ewelina Pietrowiak zrealizowała spektakl ascetyczny, piękny wizualnie i perfekcyjnie wydobywający wieloznaczność "Pułapki".
Operowa ofensywa
Sztukę nowej generacji zaproponowała w Operze Narodowej niemiecka choreografka Sasha Waltz, która posłużyła się operą "Matsukaze", Japończyka osiadłego w Niemczech, Toshio Hosokawy. To był najbardziej widowiskowy spektakl roku, opowieść rodem z teatru no, rozgrywającą się na pograniczu jawy i snu o dwóch siostrach tak mocno zakochanych w tym samym mężczyźnie, że i po śmierci nie mogą się od niego uwolnić. Sasha Waltz wspaniale zintegrowała w tym spektaklu taniec, śpiew, muzykę, teatr i sztuki plastyczne.
Ważna okazała się inscenizacja "Lady Makbet mceńskiego powiatu" Dymitra Szostakowicza, dzięki której polski widz miał wreszcie okazję poznać jedną z najważniejszych oper XX wieku, świetnie przygotowaną muzycznie przez Gabriela Chmurę (Teatr Wielki w Poznaniu, reżyser Marcelo Lombardero, premiera 10 listopada).
Najbardziej jednak dyskutowano o kolejnej premierze Mariusza Trelinskiego, który w Operze Narodowej wystawił "Turandot", zrywając z konwencją egzotycznej baśni, jak zawsze traktuje się ostatni utwór Giacoma Pucciniego. W zamian dał przegląd wszystkich chwytów, jakimi żywi się współczesny teatr europejski, zafascynowany sztucznym blichtrem popkultury, prowokujący erotyką, by w drugiej części spektaklu zachwycić skromnością. Kiedy księżniczka Turandot zadaje trzy zagadki zakochanemu w niej Kalafowi, staliśmy się świadkami mistrzowsko wyreżyserowanej subtelnej, ale i pełnej namiętności gry psychologicznej.
Na przeciwległym biegunie umieścić należy "Salome" Richarda Straussa w Operze Bałtyckiej (premiera 15 kwietnia). Spektakl w reżyserii Marka Weissa to rodzaj prowokacji wobec dzisiejszych inscenizatorów, rozegrany niemal bez żadnych dekoracji, ze śpiewakami ubranymi we współczesne stroje koncertowe i orkiestrą na scenie. Najważniejszy pomysł polegał na rozszczepieniu pary głównych protagonistów - Salome i proroka Jochanaana - na głos i ciało, śpiewaków i tancerzy.
To był wreszcie rok konfliktów.
W Białymstoku muzycy Opery i Filharmonii Podlaskiej zastrajkowali, odmawiając współpracy z dyrektorem i dyrygentem Marcinem Nałęczem-Niesołowskim, który w ciągu kilkunastu lat pracy przemienił ten zespół w jedną z najlepszych orkiestr w Polsce. W Krakowie wciąż trwa spór o Capellę Cracoviensis, jej nowy szef Jan Tomasz Adamus chce bowiem zmodyfikować profil artystyczny zespołu. W Warszawie zaś nasilił się konflikt o sposób zarządzania Narodowym Instytutem Fryderyka Chopina. Skończyły się rocznicowe uroczystości, wróciła się zwykła polska codzienność.
Autor: Jacek Marczyński, grudzień 2011.