Kosmita z przyszłości
Drugiemu dramatowi Masłowskiej towarzyszył już międzynarodowy rozmach. Prapremiera "Między nami dobrze jest", kolejnego zamówionego przez TR dramatu, była koprodukcją warszawskiego teatru i berlińskiej Schaubühne. "Digging deep and getting dirty", brzmiał tytuł festiwalu, w ramach którego Jarzyna wystawił nowy tekst Masłowskiej. Autorka rzeczywiście grzebała głęboko: powstał tekst niebezpiecznie zabawny, bo mówiący przede wszystkim o transpokoleniowej traumie, ale "po masłowsku".
To pierwsza rzecz, którą napisałam nie pod hasłem: w jakim okropnym kraju żyjemy, jak tu szaro! Odwrotnie, jest tu moja afirmacja bycia Polką i polskości totalnie dzisiaj wyszydzonej, zmieszanej z błotem i traktowanej jako skaza, jako policzek wymierzony przez los, przynajmniej w moim pokoleniu.
– deklarowała przewrotnie pisarka, bo w "Między nami…" trudno odnaleźć cokolwiek afirmatywnego.
Jarzyna nie starał się za wszelką cenę "przypinać" dramatu do rzeczywistości: akcję umieścił poza konkretną czasoprzestrzenią, w prostym, sterylnym pudełku przypominającym studio telewizyjne, w którym pojawiają się wyizolowane rekwizyty i obiekty. Osowiałą Staruszkę zagrała Danuta Szaflarska, która - nota bene - jako łączniczka AK brała udział w powstaniu warszawskim. Po śmierci wybitnej artystki w jej postać wcielił się Lech Łotocki, z którym Szaflarska pozostawała w przyjaźni. Jarzyna wpadł na ten pomysł, widząc Łotockiego w białej peruce podczas przygotowań do reżyserowanego w Pekinie spektaklu "Dwa miecze" ("Wyglądał jak niesamowity, androgyniczny stwór, postać z przyszłości, kosmita"). Premierowe wystawienie poruszyło berlińską widownię, w niemieckiej prasie wybrzmiewały entuzjastyczne recenzje:
Jarzyna uchwycił niejako duszę tego tekstu i wydobył jego surrealistyczny rdzeń: podchodzi do tego dramatu nie tylko od jego dowcipnej strony, ale pozwala mu także zabłysnąć jako tragikomicznej, wyzutej z realizmu farsy [...]. Spektakl w cudownie wieloznaczny sposób oscyluje między powagą i żartem.
– pisał Dirk Pilz w "Berliner Zeitung".
Ale w oczach niektórych krytyków zastosowana przez Jarzynę inscenizacyjna gładkość osłabiała wydźwięk dramatu. Marcin Kościelniak pisał w "Tygodniku Powszechnym", że Jarzyna "minął się z Masłowską", a jego spektakl okazał się rzeczą "okrągłą i grzeczną". Być może to skupienie reżysera na języku i pełne oddanie mu pola sprawiło, że jego adaptację uznać można było za powierzchowną.
Chcąc poszerzyć grono odbiorców sztuki teatru, reżyser postanowił po pięciu latach od premiery zrealizować filmową adaptację spektaklu. "Między nami dobrze jest", film prezentowany m.in. na międzynarodowym festiwalu w Karlowych Warach, to skrócona i nieco zmieniona wersja przedstawienia: w epilogu zamiast nagrań z bombardowań Warszawy we wrześniu 1939 roku widzimy ujęcia z backstage’u, a Głos z Radia zamienia się w konserwatywną postać z telewizji. Jarzyna, decydując się na przeniesienie "Między nami dobrze jest" na ekran, chciał podkreślić charakterystyczne cechy pierwotnego medium: "Zależało mi, by teatralność tego projektu raziła w kinie", mówił. W rezultacie obraz plasuje się gdzieś pomiędzy - nie do końca teatr, nie do końca film; raczej koszmarnie polski klip w atrakcyjnej komiksowej oprawie, aseptycznej jak gabinet dentystyczny, kontrastującej z tekstem kipiącym od obrzydliwych zapachów, obrazów i dźwięków.