Czy określenie "cywilizacja »Przekroju«" było pozytywne czy raczej pejoratywne?
"Cywilizacja »Przekroju«" to cytat z wiersza Gałczyńskiego "Wjazd na wielorybie", w którym ogłosił się apostołem tejże cywilizacji. Napisał to w intencji pozytywnej, bo to była dla niego szczególna wartość: pewnego rodzaju grupa ludzi z ambicjami kulturalnymi, fanów "Przekroju", wyznawców kultury, przedstawicieli cywilizacji właśnie. Tak też traktował to Eile. Ale na przełomie lat 50. i 60. to określenie posłużyło do ostrego ataku na tygodnik młodych literatów tworzących dwutygodnik "Współczesność". Rozpętali ciągnącą się przez półtora miesiąca dyskusję pod hasłem właśnie "cywilizacja »Przekroju«". Ale w ich ustach brzmiało to już pejoratywnie. Dla nich "Przekrój" był miejscem, gdzie zatraca się hierarchię wartości, a odpowiada za to właśnie Eile! Na jednym poziomie traktuje się dzieła Picassa i rysuneczki z cyklu o profesorze Filutku, na sąsiednich stronach pojawiają się opowiadania Franza Kafki i "Myśli psa Fafika", ze szczególnym udziałem Kreci Pataczkówny. Dla autorów "Współczesności" "cywilizacja »Przekroju«" polegała na ciągnięciu w dół kultury wysokiej, niedopuszczalnym mieszaniu sacrum kultury z profanum popkultury. Choć w dyskusji pojawiła się też taka nuta, że być może gdyby nie "Myśli psa Fafika", to ludzie nigdy by nie przeczytali Kafki. A tak dostają w jednym magazynie krzyżówkę z kociakiem, wiersz Ludwika Jerzego Kerna, rysunki Mrożka, "Myśli psa Fafika", reprodukcje obrazów Picassa, opowiadania Franza Kafki i Rolanda Topora. Taki był pomysł Eilego na sprzedawanie tej kultury wysokiej. Rzeczywistość pokazała, że to on miał rację.
A kiedy właściwie zaczęły się zbierać te czarne chmury nad "Przekrojem"? Dlaczego Eile w 1969 roku wyjechał z Polski? Czy powodem był rozszalały wtedy antysemityzm, czy też już wcześniej czuł, że atmosfera wokół niego gęstnieje?
Myślę, że czuł to już wcześniej. "Przekrój", pismo o ogromnym zasięgu, mówiliśmy już o tym, kusił, zwłaszcza twardogłowych w partii, żeby go wykorzystać. To oczywiście działałoby krótko, bo gdyby zamieniono "Przekrój" w narzędzie topornej propagandy, to za pół roku nakład spadłby o połowę, a po roku zastanawiano by się, "o co właściwie chodziło z tym Przekrojem, stąd taki nakład?". Ale Eile był cały czas w kręgu zainteresowań najpierw Urzędu Bezpieczeństwa, potem Służby Bezpieczeństwa. Musiał o tym wiedzieć, zmuszano go do spotkań z ubekami. Tak samo jak wiedział, że pojawia się coraz więcej zastrzeżeń do demonstrowanej przez "Przekrój" apolityczności. Od połowy lat 60. musiał czuć, że gromadzą się nad jego głową czarne chmury. To właśnie wtedy powstał kilkudziesięciostronicowy raport w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych autorstwa niejakiego magistra Wróbla. Magister zadał sobie trud i wyliczył, jaki procent tekstów w "Przekroju" poświęconych jest Związkowi Radzieckiemu, ile miejsca poświęcono krajom socjalistycznym, a ile kulturze krajów zachodnich. Wynik był oczywiście kompromitujący dla "Przekroju", okazało się, że zdecydowana większość materiałów opisuje kulturę zachodnią.
Próbowano go przywołać do porządku?
W Biurze Prasy KC PZPR odbywały się narady na temat tego, co zrobić, żeby "Przekrój" stał się bardziej socjalistyczny, bardziej zaangażowany w budowę nowego klasowego społeczeństwa. To musiało do Eilego docierać i było coraz bardziej frustrujące. Natomiast czarę goryczy przelał rodzący się, a potem szerzący z coraz większą siłą antysemityzm państwowy. Oczywiście Eile miał świadomość tkwiącego w wielu ludziach władzy antysemityzmu, ale w momencie, kiedy stał się on polityką państwa, narzędziem w grze o władzę między Mieczysławem Moczarem a Władysławem Gomułką, nie wytrzymał. Nikt mu wprost nie wytykał żydowskich korzeni, ale oblepiająca go magmowata, brudna atmosfera, poczucie, że nie wiadomo, kto nagle wyciągnie mu żydowskie pochodzenie, a potem wbije nóż w plecy, musiała być straszna. W styczniu 1969 roku nie wytrzymał i wyjechał.
W Paryżu Eile był ponad półtora roku, kilka dni przed upływem ważności paszportu wrócił do Polski. Dlaczego właściwie? Wiedział przecież, że nie będzie mógł wrócić do "Przekroju".
Myślę, że on po prostu nie potrafił żyć bez polskiej kultury, bez polskiego środowiska, bez przyjaciół z Krakowa. W Paryżu radził sobie finansowo, publikował we "France-Soir" "przekrojowe" rysunki i myśli psa Fafika. Gdyby chciał tam zostać, oczywiście mógłby, nawet biedując. Ale wiemy, jaką cenę za emigrację zapłacił na przykład Sławomir Mrożek, w listach z tego okresu, które są dziś publikowane, czuć ogromną tęsknotę. Marek Hłasko, który został właściwie zmuszony do emigracji, napisał, że największy żal do komunistów ma o to, że odebrali mu taki fantastyczny kraj do opisywania. Marian Eile też musiał tęsknić, dlatego wrócił. Miejsca w "Przekroju" oczywiście już dla niego nie było. Władza okazała łaskę, wypłacała mu emeryturę, żeby już nic nie musiał robić. Był pewnie obrażony na partię, ale nie na "Przekrój". Spotykał się od czasu do czasu z Mieczysławem Czumą, który został naczelnym w 1973 roku i ostatecznie redagował "Przekrój" dłużej niż Eile, 25 lat z okładem. Zgodził się nawet, żeby od czasu do czasu coś do "Przekroju" narysować. A na początku lat 70. otrzymał propozycję redagowania ostatniej strony w warszawskim tygodniku "Szpilki". Wypełniał ją autorskimi tekstami, rysunkami, zdjęciami. To był trochę taki "Przekrój" w pigułce, z absurdalnymi, filozoficznymi żartami i rysuneczkami z podwójnym dnem – więc czytelnicy byli zachwyceni. Poza tym malował. Tworzył kolorowe abstrakcje, które trafiły do zbiorów MOCAK-u w Krakowie.