W drugiej zwrotce opowiadasz historię Następców Tronów, obiecującego zespołu bigbitowego, którego kariera została przerwana przez Marzec. Pierwsza zwrotka to wykreowana przez ciebie scena czy również odniesienie do realnych postaci?
Niemal w całości oparłem się na rozmowach przeprowadzonych przez Weronikę Fibich i Adama Ptaszyńskiego z Teatru Kana, którzy zrobili swego czasu akcję pod tytułem "Przeprowadzka", w ramach której porobili długie wywiady ze szczecinianami – obecnymi i emigrantami. Trochę też czerpałem z materiałów zebranych przez muzeum Polin.
Największe wrażenie wywarły na mnie właśnie rozmowy z panem Leonem i panią Różą – słuchałem tego wiele razy i na swój sposób zaprzyjaźniłem się z tymi ludźmi, choć znałem ich wyłącznie z tych nagrań. To były bardzo intymne rozmowy o życiu spędzonym w Szczecinie, o młodości i dorastaniu. Z tego wszystkiego rysował się obraz ludzkich istnień, które bardzo mocno splatały z tym miastem. A także prób zapomnienia o przeszłości, która jednak cały czas w nich głęboko tkwi.
Słuchając tego utworu od razu nasunęło mi się skojarzenie z twoim numerem sprzed lat, "Leksykonem Brockhausa". Oba te utwory składają się na dyptyk o wypędzeniach i o dawnych mieszkańcach miasta. Tylko że, co wydaje mi się znamienne dla powojennej historii Szczecina, w "Echu" pojawiają się ludzie z krwi i kości, a w "Leksykonie" Niemcy to anonimowi właściciele porzuconego mienia.
Nie przyszło mi to głowy wcześniej, dosyć egzotyczne zestawienie. Ale rzeczywiście – przy wszystkich różnicach, widać tu pewną wspólnotę losów, zwłaszcza w przymusowym zerwaniu z własną przeszłością. A z mojego punktu widzenia – o Żydach, którzy wyjechali w 1968 roku, coś tam jednak wiem, bo to są konkretne osoby, których opowieści mocno we mnie zapadły i które były widocznym elementem powojennej historii miasta. O przedwojennych mieszkańcach wiem natomiast bardzo niewiele. To zresztą ciekawe, że wyobrażenie całej tej społeczności jest budowane głównie na podstawie pozostawionych przedmiotów, jak te poniemieckie meble, o których wciąż, z niewiadomych przyczyn, wspominam.
Szczecin był takim porzuconym miastem, zagospodarowanym lepiej lub gorzej przez te 75 lat. Teraz jest wprawdzie coraz lepiej, ale dziesiątki powojennych lat zmarnowano, szczególnie jeśli chodzi o radzenie sobie z pamięcią, bośmy ją wypierali. Oficjalna narracja historyczna była przecież taka, że Szczecin jest superpostpiastowskim miastem, do którego Niemcy tylko na chwilkę wpadli z wizytą. A objawiała się między innymi tym, że wszystkie ślady po Niemcach były nie tyle zamazywane farbą, co wykuwane z tych kamienic.
Szczecinianie długo budowali w sobie kapitał do tego, żeby spokojnie zmierzyć się z poniemiecką historią. Teraz jest już mnóstwo inicjatyw odważniej odkrywających barwną przeszłość. Mieszkamy w końcu w tych samych miejscach – Szczecin się wprawdzie mocno zmienił, ale wciąż mocno widać przedwojenny pomysł na to miasto.