Valentin Silvestrov – "Symphony No. 6" (ECM, 2007)
Myśląc o płytach, które umieścimy w ukraińskim przeglądzie płytowym, uznałem, że koniecznie muszę umieścić tu jakieś polskie interpretacje utworów Mykoły Łysenki. Nie kojarzyłem takich nagrań, ale założyłem, że z pewnością polski artysta bądź artystka utrwalili swoje wykonania muzyki największego ukraińskiego romantyka. Przeliczyłem się – mam nadzieję, że zbyt kiepsko szukałem. Albo że w najbliższych miesiącach, ewentualnie latach, takie nagrania powstaną. Zamiast Łysenki posłuchajmy Walentyna Sylwestrowa w wykonaniu Radio-Sinfonieorchester Stuttgart pod batutą Andrzeja Boreyki, polsko-rosyjskiego dyrygenta, od 2019 roku dyrektora artystycznego Filharmonii Narodowej w Warszawie. Związki dyrygenta z ukraińskim kompozytorem sięgają 1989 roku. Boreyko, korzystając z rozprężenia klimatu polityczno-kulturalnego w Gorbaczowowskim Związku Radzieckim postanowił w Filharmonii w Swierdłowsku (dzisiejszym Jekaterynburgu) festiwal poświęcony twórczości Walentyna Sylwestrowa.
Niemal godzinna "VI Symfonia" (1994/1995) składa się z pięciu części granych bez przerwy. Kompozytor opisywał jej formę jako "rodzącą się z labiryntowych struktur, zawieszenia tworzącego »nic«, które przybiera kształat »czegoś«". Brzmienie symfonii przenosi nas do dźwiękowych światów późnego romantyzmu, Brucknera albo Mahlera. Nastrój elegijny przenika się z pastoralnym, dramatyczny wybuch durowego brzmienia orkiestry przechodzi w powłóczyste fragmenty molowe, grane w pianissimo possibile. Słuchając muzyki Sylwestrowa, możemy odnieść wrażenie obcowania z ciągle powracającymi motywami – są to jednak wariacje, nic się nie powtarza.
(Filip Lech)
The Ukrainians – "Live In Czeremcha" (KOKA, 2007)
Folk punk to dość kontrowersyjne zagadnienie. Niewielu zespołom z tego nurtu udało się nie popaść w festyniarską ludyczność i cepelię w złym tego słowa znaczeniu. Jednym z chlubnych wyjątków jest grupa The Ukrainians.
Historia powstania zespołu jest dość osobliwa. Założyli go muzycy zakorzenionego w Leeds postpunkowego zespołu Wedding Present: pochodzący z rodziny ukraińskich imigrantów gitarzysta Peter Solowka i zasłużony dla lokalnego undergroundu Anglik Len Liggins, który zafascynował się kulturą ukraińską i pełnił w zespole rolę skrzypka, wokalisty i naczelnego tekściarza (wszystkie teksty, inspirowane często poezją ludową, są oczywiście pisane po ukraińsku). Do nagrania ukraińskojęzycznego materiału nakłonił ich legendarny dziennikarz BBC John Peel, który usłyszał jak Solowka przygrywa kolegom ludowe pieśni w oczekiwaniu na sesję nagraniową. Zaowocowało to EP-ką "Ukrainski vistupy v Ivana Pila", kolejną z ukraińskimi interpretacjami utworów The Smiths, aż wreszcie poboczny projekt stał się pierwszoplanowym zespołem muzyków. W latach 90. grupa była bardzo popularna w Polsce, koncertowała tu wielokrotnie, a na swoich trasach docierała także do mniejszych ośrodków. Płyta "Live In Czeremcha", wydana w Polsce przez KOKA Records, jest zapisem koncertu, który odbył się w 2005 roku w ramach Festiwalu Wielu Kultur i Narodów "Z wiejskiego podwórza" w podlaskiej Czeremsze.
Materiał zarejestrowany na festiwalu to swoiste greatest hits zespołu Petera Solowki, okraszone dwoma ukraińskojęzycznymi coverami: przerobionym na dumkę "Venus in Furs" Velvet Underground i "Anarchy in the UK" Sex Pistols (jeden z dwóch najciekawszych "egzotycznych" coverów tego utworu obok wykonania Dragons, które ukazało się we Francji na winylowym splicie z rodzimym Kryzysem i Deadlockiem – ten rzekomo pierwszy chiński zespół punkowy okazał się po latach mistyfikacją francuskiego sinologa i dziennikarza, Marca Bouleta). Typowo rockowemu instrumentarium towarzyszą skrzypce, mandolina, lira i bandura. Nie widziałem nagrań wideo z tego koncertu, ale zgaduję, że pył wzbity w pogo pod sceną musiał długo opadać.
PS Niedawno muzycy The Ukrainians wspólnie z legendarnym basistą Jah Wobblem (znanym m.in. z Public Image Ltd.) nagrali dubową wersję hymnu Ukrainy, a dochód ze sprzedaży cyfrowych kopii utworu przeznaczony jest na wsparcie pomocy humanitarnej dla Ukrainy.
(Patryk Zakrzewski)
"Śpiewy Polesia. Ukraina" (Muzyka Odnaleziona, 2008)
Na górze tam cerkiewka stała, tam dziewczyna po niewoli ślub brała,
Powiedz matko, jak po zniewolonym ślubie z nieukochanym mi będzie?
Będziesz miała co jeść i pić i z nieukochanym dobrze żyć.
Oj, oddałaś mnie matko, oddałaś jak konopie w błoto wdeptałaś,
Tak jak konopie gniją w błocie, tak mi będzie z niekochanym na świecie.
– śpiewa Katerina Repeta na nagraniu zrealizowanym przez Andrzeja i Małgorzatę Bieńkowskich w 2007 roku na Polesiu Równieńskim. Trudno przecenić zasługi Andrzeja Bieńkowskiego – malarza i profesora warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych – dla archiwizacji i popularyzacji polskiej muzyki wiejskiej. Jego etnologiczna działalność rozpoczęła się przez przypadek, kiedy szukał inspiracji do prac, szkicując w wiejskim plenerze. Dowiedział się, że w pobliskiej wsi mieszka jakiś muzyk – był nim Józef Kędzierski. "Nigdy nie słyszałem niczego podobnego, tak jakbym Atlantydę odkrył" – mówi Bieńkowski, który rozpoczął wtedy swoją prywatną Akcję Zbierania Folkloru Muzycznego. Co prawda, w przeciwieństwie do Akcji z lat 50. ubiegłego wieku, przez nikogo niefinansowaną. W 2007 roku, wraz ze swoją żoną Małgorzatą, założyli wytwórnię niestrudzenie wydającą nagrania terenowe ze swojego przepastnego archiwum (a także studyjne płyty współczesnych zespołów grających wiejski repertuar – Tęgich Chłopów, Kompanii Janusza Prusinowskiego, Kapeli Niwińskich czy Kapeli Brodów). Muzyka wiejska w Polsce centralnej, gdzie rozpoczęła się przygoda malarza z muzyką wiejską, zamierała. Jego poszukiwania przenosiły się w kierunku wschodnim, do Lubelskiego, na Roztocze. W 2003 roku Bieńkowscy dotarli do Ukrainy.
Dzień krótki i te upiorne czekanie na skorumpowanych granicach. Noc nas zastała na jakiejś bocznej, połamanej drodze. Każda próba szybkości powyżej 40 km na godzinę kończy się waleniem spodem samochodu o kamienie. Późną nocą docieramy do ciemnej, tajemniczej, już pozornie śpiącej wsi. […] Opowiadamy o sobie, co robimy, dlaczego przyjechaliśmy. Przychodzą śpiewaczki, pijemy po jednym "chlibnej", tj. bimbru. Stopniowo widać, że nadajemy na tych samych falach, zaprzyjaźniamy się. Panie same proponują, że teraz zaśpiewają. Czekam z napięciem, nie mam pojęcia o śpiewach z Polesia.
– wspomina pierwszą wizytę w Ukrainie, gdzie wraz z żoną wracali później wielokrotnie. W ciągu kilku lat nagrali 40 grup śpiewaczych, kilka kapel weselnych, wielu śpiewaków i jeszcze więcej śpiewaczek. W 26 nagraniach zamieszczonych na płycie można znaleźć prawie wszystko. Pieśni obrzędowe, kozaków, wierzenia ludowe (nagranie zespołu Poliny Sydorenko związane z obrzędem wyprowadzania rusałek ze wsi – jeden z moich ulubionych fragmentów płyty), trudami życia i biedą (pieśń zaśpiewana przez Iwana Petrowca zaczynająca się od słów: "Synu, synu dziecino moja, przestań wódeczkę pić, bo przepijesz konia", bodaj najbardziej przejmujący fragment albumu). Nagrania są surowe – słyszymy odgłosy otoczenia, chrząknięcia, potknięcia śpiewaków.
Płycie "Śpiewy Polesia. Ukraina", jak każdej publikacji Muzyki Odnalezionej, towarzyszy kilkudziesięciostronicowa książeczka zawierająca notatki z podróży, zdjęcia, tłumaczenia tekstów. Warto również wspomnieć o innym zagranicznym wydawnictwie Bieńkowskich – równie zachwycającym albumie "Białoruś. Śpiewy obrzędowe. Śpiewy z kołchozów".
Na koniec chciałbym przytoczyć historię, którą Andrzej Bieńkowski opowiedział mi podczas wywiadu w 2014 roku. Wielu muzykantów nagrywanych przez Bieńkowskiego wykonywało repertuar pochodzący z czasów przedwojennych, kiedy Polska była krajem wieloetnicznym w o wiele większym wymiarze. W 1980 roku, w czasie Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym, Bieńkowski usłyszał kobiecy zespół śpiewający w ukraińskiej gwarze – był zachwycony, nigdy wcześniej nie miał okazji tego słuchać. Chciał panie nagrać, one nie chciały na to pozwolić, zabroniła im kierowniczka zespołu. Zgodziły się po długich negocjacjach. Przeszli na niedaleki skwer. W czasie nagrania, spod ziemi wyrosła pani z festiwalowego jury. Powiedziała: "Tu jest Polska! Tu się śpiewa po polsku". "Panie struchlały, ja struchlałem" – opowiadał Bieńkowski – "Ja bym ją najchętniej zrzucił ze schodów, ale one by mi tego nie wybaczyły".
(Filip Lech)