Słuchać, pisać, skreślać
Uchodzi za jednego z najważniejszych polskich pisarzy średniego pokolenia. Jego książki przetłumaczono na wiele języków, m.in. angielski, niemiecki, francuski, węgierski, holenderski, czeski, hiszpański, rosyjski, szwedzki, ukraiński i włoski. Sztuki Stasiuka z powodzeniem grane są w Niemczech. Dokonana przez Dariusza Jabłońskiego ekranizacja "Opowieści galicyjskich" zatytułowana "Wino truskawkowe" (2008) spotkała się z przychylnym przyjęciem krytyki.
Powiedział kiedyś, że jego manifest literacki to: "pisać, skreślać, myśleć, patrzeć, słuchać, pisać i skreślać, skreślać, skreślać...". Uważa, że literatura jest ciągłą porażką:
Każda książka jest porażką, ponieważ nie potrafi opisać ani nazwać świata tak, jak byśmy pragnęli. Dlatego zaczyna się następną i następną.
Nie przejmuje się zbytnio tym, czy jako pisarz ma do kogo mówić. Jak twierdzi, mówi do siebie. Opowiada sobie historie, których nie znalazł gdzie indziej. Pisze książki, które sam chciałby przeczytać. Tyle że potem ich nie czyta, bo go nudzą albo już mu się nie podobają. Z zaskoczeniem odkrywa jednak, że znajdują się ludzie, którzy czytają je niejako w zastępstwie autora. Debiutował "Murami Hebronu", mocną prozą, w której opisał swoje doświadczenie więzienne. Za dezercję z armii trafił do aresztu wojskowego w Płotach, potem do zakładu karnego w Stargardzie Szczecińskim. Za odmowę pójścia do pracy zamknięto go na miesiąc w izolatce.
Obsesja rzeczy i zdarzeń
Kiedy znalazł się na wolności, znajomy, u którego ukrywał się po ucieczce, kazał mu to wszystko opisać. Książka była gotowa w trzy tygodnie. Ukazała się już po 1989 roku. Entuzjastyczną recenzję zamieścił w "bruLionie" Jerzy Pilch. Stasiuk wiedział już wtedy, że chce zostać pisarzem. W poszukiwaniu samotności i spokoju pojechał na południe, w Beskid Niski. W wiosce Czarne jego przyjaciel miał łemkowską chatę z 1937 roku. Początkujący prozaik postanowił tam zamieszkać. W wydanym w roku 2001 tomie "Zima" napisał:
Mam obsesję rzeczy, zdarzeń, nic niewartych szczegółów, wyliczanek, lubię wiedzieć, co jak się nazywa, i dlatego wolę biedne okolice niż bogate, bo w nich przedmioty mają prawdziwą wartość i bardzo możliwe, że ludzie je choć trochę kochają, ponieważ nie mają nic innego. Nie wielbią, ale kochają, nie mając o tym nawet pojęcia.
W Beskidzie Stasiuk zarabiał na chleb jako stróż cerkiewki. Wpuszczał do niej turystów, wstawiał wybite przez wiatr szyby. W końcu świątynię rozebrali konserwatorzy. Została przewieziona do skansenu w Nowym Sączu. Opisał to wszystko w "Opowieściach galicyjskich". W Czarnym pracował nad "Białym krukiem", opowieścią o grupie przyjaciół, którzy nie potrafią ułożyć sobie życia i uciekają do Beskidu w poszukiwaniu ostatniej może przygody. Przez kilka nocy spisał tam też znakomite, pełne autoironii wspomnienia zatytułowane "Jak zostałem pisarzem. Próba autobiografii intelektualnej". Książka nie przez wszystkich została przyjęta entuzjastycznie. W jednym z felietonów Bronisław Maj nazwał Stasiuka "Edkiem literatury polskiej". Z kolei Paweł Dunin-Wąsowicz napisał: "Stasiuk łamie własny mit o czadowym życiorysie. Wojsko, dezercja, samobój, więzienie? – jakie to przewidywalne. Za to im mniej ciekawe rzeczy opisywał, tym bardziej rechotałem podczas lektury tej książki. Stasiuk banalista!"
Podróżować znaczy żyć
W Czarnym pisarz ukończył "Duklę", którą, obok poświęconej Warszawie powieści "Dziewięć", uważa za swoje najlepsze dzieło. "Dziewięć", opowieść o drobnym przedsiębiorcy uwikłanym w gangsterską historię, amerykański wydawca Stasiuka określił jako "egzystencjalną powieść kryminalną". Znakomita recenzja książki ukazała się w prestiżowym dodatku książkowym "The New York Times Books Review". Niektórzy polscy recenzenci twierdzili jednak, że "Dziewięć" dowodzi kryzysu twórczego. Autor odparł na to:
Mój Boże... Gdybym miał słuchać wszystkich głosów, to nie napisałbym połowy tego, co napisałem, a drugą połowę napisałbym beznadziejnie. Tak naprawdę to wszystkie głosy raczej średnio mnie obchodzą. "Dziewiątka" jest moją najlepszą książką i życzę wszystkim takiego kryzysu, w jakim jestem akurat pogrążony.
Zawsze kochał podróże. W młodości jeździł autostopem z jednego końca Polski na drugi. Zatrzymywał ciężarówkę, wskakiwał na pakę i spod plandeki obserwował krajobrazy. Po przeprowadzce do Beskidu celem jego wypraw stała się z początku Dukla, miasteczko w powiecie krośnieńskim z zespołem pałacowo-parkowym, kościołem, klasztorem bernardynów i ruinami bóżnicy. Potem, przez niedalekie przejście graniczne w Koniecznej, Stasiuk zaczął podróżować na Słowację.
Sprawdza, jak jego umysł zachowuje się w różnych warunkach. Po pierwszej wyprawie na południe pomyślał, że chce tam wrócić. I wraca, gdy tylko nadarzy się okazja. Jak opowiadał:
W Paryżu czy Wenecji nie ma już miejsca na legendy, na smoki, gryfy, nic ciekawego nie potrafię na temat tamtych miejsc wymyślić. Przykro mi, ale nie doświadczam melancholii ani człowieczej straty w mieście niemieckim, tylko doświadczam ich w mieście siedmiogrodzkim, bo tam te uczucia są wyraźniejsze i piękniejsze.
Podróż uważa za eksperyment na sobie, za konieczność a także przyjemność. Powtarza za Andersenem, że "podróżować to znaczy żyć. W każdym razie podwójnie, potrójnie, wielokrotnie". Kiedyś wierzono, iż czas spędzony w kościele nie jest czasem prawdziwego życia, bo o ten czas człowiek się nie starzeje. Ta wiara istnieje jeszcze na wsiach, dlatego w kościołach widać tak wiele starych kobiet, które odwlekają śmierć poprzez przebywanie w świętej strefie. Stasiuk podejrzewa, że być może laicką odpowiedzią na to jest podróż, w której przestają obowiązywać prawa codzienności. Podróżnik nie jest do końca mieszkańcem, obywatelem, członkiem społeczności. A może nawet nie jest do końca istotą ludzką.
Wszystkie poranki świata
Mimo wszystko pisarz uważa się za domatora i podkreśla, że trzy tygodnie poza domem to dla niego potworny wysiłek. Razem z żoną, Moniką Sznajderman, i córką Antoniną mieszka teraz w Wołowcu, gdzie okazyjnie kupił osiemnaście hektarów łąk. Część materiałów potrzebnych do zbudowania domu nabył za pieniądze z Nagrody Kościelskich, którą dostał w 1995. Ściany pracowni zawiesił mapami – z czasu monarchii Habsburgów i późniejszymi, z niemieckiego atlasu pamiętającego drugą wojnę światową. Zbiera środkowoeuropejski bilon, rachunki z barów, bilety na węgierskie promy. Odkąd wszyscy fotografują, tylko takie drobiazgi przechowują pamięć.
Z podróży po Ukrainie, Rumunii i Węgrzech, a więc tej części Europy, którą wielu uważa za "gorszą", narodziła się wyróżniona w 2005 roku nagrodą Nike proza podróżna "Jadąc do Babadag". Opis rzeczywistości Stasiuk zaczyna od drobiazgów: banknotów, papierosów. Uważa, że wyjść trzeba od tego, co człowieka najbardziej dotyka, od doświadczenia towarzyszącego mu przez całe życie. Fragmenty książki ukazywały się wcześniej w prasie. Znakomity literacko opis poranka w Tokaju zamieścił "Plus Minus", weekendowy dodatek "Rzeczpospolitej":
Zbudziłem się wcześnie rano i wyszedłem na balkon. Czerwone dachy pociemniały od nocnego deszczu. Bruk uliczki lśnił lekko i parował. W całym miasteczku panowała zupełna cisza. Słychać było, jak w ogrodzie na dole krople spadają z liścia na liść. Tylko bociany hałasowały. Jeden po drugim nadlatywały znad Cisy i siadały na swoich kominach. Naliczyłem chyba z pięć gniazd. Klekotały, niosło się echo, potem poprawiały pióra i wracały nad rzekę gdzieś pomiędzy stare topole. Tokaj leżał nieruchomo i błyszczał jak rybia łuska. Stałem w tej nadprzyrodzonej ciszy, paliłem papierosa i myślałem, że tak powinny wyglądać wszystkie poranki świata: budzimy się w absolutnym spokoju, w bezludnym obcym mieście, w którym zatrzymał się czas i wszystko wokół wygląda jak dalszy ciąg snu. Przed bramami pastelowych domów, poruszane wiatrem, kołyszą się kute szyldy "Zimmer frei... Zimmer frei... Zimmer frei...". Na wschodzie fiołkowa powieka chmur unosiła się ciężko, wpuszczała kilka promieni i zaraz opadała. Było tak pięknie, że zastanawiałem się, czy przypadkiem nie umarłem.
Równie nostalgicznych fraz nie znajdzie się w wydanej w 2007 roku prozie "Dojczland". No, może poza otwierającym książkę opisem przedmieść Frankfurtu nad Menem, "wielkich, groźnych i pięknych niczym babilońska alegoria". Stasiuk opowiada o kraju, do którego jeździ jako literacki gastarbeiter. Podczas wieczorów autorskich czuje się niczym cygański muzyk, który na dworcu umila miejscowym czas, potem zgarnia zarobek i znika. Obraz współczesnych Niemiec składa ze wspomnień, uwag, zapamiętanych obrazów. Kpina miesza się tu z poważną refleksją. Autor pisze o miejscu, które Polakowi przywodzi na myśl bajkę, ale gdzie i tak odżywają pełne grozy rodzinne wspomnienia.
W 2021 roku Stasiuk powrócił z pierwszą od ponad dekady książką prozatorską. "Przewóz" to historyczna powieść osadzona w realiach II wojny światowej, konkretniej: nad Bugiem w 1941 roku, w momencie, w którym wojska III Rzeszy szykują się do ataku na ZSRR i rozpoczęcie walk na froncie wschodnim. Jak pisał w "Rzeczypospolitej" Jacek Cieślak: "«Przewóz» rozbija wiejskim naturalizmem polską skłonność do mitologizowania".