Podkreśla pan społeczną rolę literatury – pozwalając nam wyjść poza własne życie, poza własną perspektywę, może ona nam pomóc stać się bardziej empatycznymi ludźmi. To jest swoisty paradoks, bo można powiedzieć, że literatura sprawia, że nie zajmujemy się tym, co tu i teraz, uprawiamy eskapizm.
Literatura, jeśli chodzi o budowanie postaw empatycznych, jest bezkonkurencyjna. Chętnie podzieliłbym się tym przywilejem z innymi sztukami, zwłaszcza z filmem, o którym pani wspomniała, i który staje się pod tym względem sprzymierzeńcem literatury, ale literatura robi to bardziej metodycznie, bardziej długotrwale. Dzięki niej dłużej przebywamy w tym stanie porozumienia czy bliskości z czymś, co wydaje się obce. Skłonienie siebie i innych do tego, żeby zająć się sprawami, które nie są nasze, które dotyczą innych ludzi, nie mówiąc już o innych gatunkach życia na Ziemi, zwykle wymaga pracy, refleksji etycznej, pewnego przymusu moralnego lub poznawczego. Tymczasem literatura dzięki swego rodzaj szlachetnej korupcji – przyjemności lektury – skłania nas, żebyśmy zajmowali się złożonymi sprawami, które często wcale nas nie dotyczą. Żeby daleko nie szukać – weźmy "Zbrodnię i karę" Dostojewskiego, która ma bez mała sześćset stron, co się przekłada na wiele dziesiątków spędzonych godzin z mordercą, od którego odwrócilibyśmy się ze wstrętem albo oczekiwali, że policja i inne służby się nim natychmiast zajmą i usuną go z naszego życia, a tymczasem współczujemy mu w jakimś sensie, jesteśmy ciekawi, co też zadziało się w tym młodym człowieku, że zrobił to, co zrobił. Kibicujemy nawet jego odrodzeniu. Ćwiczymy się w tym bardzo wcześnie, słuchając i czytając bajki i baśnie. Powiedziałbym, że nasza etyczność zawdzięcza więcej literaturze i filmowi niż normatywnemu wychowaniu.
A czy powieść w XXI wieku ma się dobrze? Bo np. w Polsce jest teraz bardzo popularna literatura non-fiction, reportaż. Chociaż ja czasami zmuszam się do ich czytania, nie sięgam po nie tak chętnie jak po powieści.
Mam to samo. Oczywiście mam ogromny szacunek dla reportaży, dla pracy, którą ich autorzy wykonują, dla nieustannego informowania nas o rzeczywistości. Ale reportaż trzyma mnie za nogi, więzi w miejscu, w którym jestem i w gruncie rzeczy można powiedzieć, że w pewnym sensie nie daje nadziei, zwłaszcza kiedy dotyczy rzeczy dramatycznych, strasznych, przerażających. Twierdząc tak, trzeba jednak uważać, żeby nie sprowadzić fikcji do anty-reportażu. Wybitna fikcja realistyczna ma w sobie ciężar najlepiej udokumentowanej relacji o rzeczywistości, ale dodaje do tego wyobrażenie, że może być inaczej, niż wiemy, że jest. Fikcja pozwala mi ruszyć z miejsca w sytuacji, kiedy wszystko wokół przekonuje mnie, że inaczej niż jest, być nie może. Żeby to wypełnić konkretem, spójrzmy na chwilę na dwie powieści, które mam świeżo w pamięci, czyli "Empuzjon" Olgi Tokarczuk i "Kolej podziemną" Colstona Whiteheada. Zupełnie różne powieści, różna jest ich forma i temat, ale jedna i druga mierzy się z czymś, co jest nie do pomyślenia. Koncepcja kolei, która pozwala zbiegłym niewolnikom przemieścić się do lepszego świata, jest oczywiście fikcją, ale każdy, kto czytał Whiteheada wie, że ta lektura pełna jest potwornych scen okrucieństwa wobec czarnych niewolników. Gdyby to był reportaż – a takich materiałów mamy mnóstwo – to ugrzęźlibyśmy w tym piekle bez nadziei, która jest podstawą projektowania zmian w świecie. Powieść ćwiczy nas w myśleniu "a gdyby było inaczej, a gdyby się udało wybudować taką kolej, gdyby abolicjoniści mogli na to pozwolić, to może mniej ludzi by cierpiało" itd. Dla społeczeństwa, dla obywatelskości, dla myślenia politycznego w rozumieniu lepszego życia z innymi ten rodzaj ćwiczenia się w alternatywie jest niezbędny. W "Empuzjonie" też widać to doskonale. Jesteśmy w swoistym "domu opętanych", gdzie dwie siły walczą ze sobą na śmierć i życie, bo przecież to nie jest tylko opowieść anty-mizoginistyczna, ale powieść o potwornej, bezwzględnej walce płci. Męscy bohaterowie tworzą galerię mizoginów i reprezentują siły antykobiece w historii, ale kobiecość jest reprezentowana z kolei przez demoniczne siły, które żądają ofiar i krwi. Tokarczuk zastanawia się, czy da się z tego wybrnąć i proponuje nam pomyśleć o innym człowieku, który jest i mężczyzną, i kobietą, jest jednym i drugim. To jest ten moment fikcji, który zatwardziałego mizogina czy feministkę, jeśli oczywiście powieść go zaangażuje, zmusza do pomyślenia, że jest jakaś alternatywa, że mogłoby być inaczej.