Polskie szkoły ilustracji
Gdy mówimy o polskiej szkole ilustracji, nieodmiennie padają nazwiska Bohdana Butenki, Janusza Stannego czy Jana Marcina Szancera. Publikacja "Captains of Illustration: 100 Years of Children’s Book from Poland" dowodzi, że sto lat historii obrazków zamieszczanych w książkach dla dzieci cechuje wielka różnorodność.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Franciszka Themerson | Lewis Carroll, "Po drugiej stronie lustra i co tam Alicja znalazła", Festina Lente, Warszawa 2015
Historia rysunków Franciszki Themerson do "Alicji w Krainie Czarów" obejmuje w gruncie rzeczy aż trzy epoki. Ilustracje do słynnych powieści Lewisa Carrolla zamówiło u mieszkającej od 1940 roku w Londynie polskiej artystki brytyjskie wydawnictwo George G. Harrap w rok po zakończeniu II wojny światowej. Książki o Alicji, z czasem najchętniej ilustrowane publikacje dla dzieci w historii, w pierwszej połowie XX wieku często ukazywały się jeszcze z oryginalnymi dziewiętnastowiecznymi rysunkami Johna Tenniela. Dzieci w Polsce na pierwsze wydanie z nową oprawą graficzną musiały czekać do 1927 roku, kiedy to oficyna Gebethner i Wolff wydała przygody jeszcze nie Alicji, a "Ali w Krainie Czarów", z wyrastającymi jeszcze z secesyjnej tradycji zwiewnymi ilustracjami Kamila Mackiewicza.
Franciszka Themerson w swoich ilustracjach, które po długich perturbacjach światło dzienne ujrzały dopiero w 2001 roku, charakter surrealnego świata z kart książek Carrolla oddała za pomocą genialnego w swojej prostocie zabiegu. Sama postać Alicji, rysowana czarnym tuszem, z detalicznym cieniowaniem i dbałością o realizm proporcji, przywołuje oryginalne rysunki Tenniela i pochodzi z uporządkowanego, racjonalnego świata wiktoriańskiej Anglii. Otaczające ją postacie figur szachowych reprezentują już rzeczywistość po drugiej stronie lustra, której nie imają się znane bohaterce zasady, co odbija się w samych postaciach szachowych figur: linearnych, płaskich, zgeometryzowanych, wyrysowanych przy użyciu czerwieni i błękitu.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Olga Siemaszko | Lewis Carroll, "Alicja w Krainie Czarów", Nasza Księgarnia, Warszawa 1969
Do jednych z najbardziej znanych ilustracji przygód Alicji w Krainie Czarów należą te stworzone w 1955 roku przez Olgę Siemaszko. Choć "pierwsza dama polskiej ilustracji" należała do pierwszej generacji powojennych ilustratorów, ukształtowanych w klasycznym akademickim warsztacie, a jej styl przez dekady pozostawał z grubsza niezmienny, gdy zaczynała karierę, nie wahała się przed krytykowaniem nieco starszych kolegów za zachowawczość. Należał do nich Jan Marcin Szancer, po którym Siemaszko przejęła w 1945 roku stanowisko kierowniczki artystycznej dziecięcego pisma "Świerszczyk". Jak mówiła o ilustratorze Krystyna Rybicka:
Szancer był wychowany na tradycji młodopolskiej i chciał poukładanego i łagodnego świata w książkach dla dzieci.
Świat Olgi Siemaszko, z pozoru równie pogodny, zaczyna trzeszczeć w szwach, rozsypywać się na kawałki, których nie sposób połączyć w jedną poukładaną jak u Szancera całość. Stworzone u schyłku ery stalinizmu, gdy w sztuce obowiązywała jeszcze doktryna socrealizmu, ilustracje do opowieści Lewisa Carrolla w nakładających się na siebie warstwach przestrzennych zdradzają fascynację artystki zdobyczami kubizmu i futuryzmu.
Zamaszysty gest i tekstylia
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Józef Wilkoń | "Skarb Ali Baby", Czytelnik, Warszawa 2014
Józef Wilkoń planował zostać malarzem. Szczęśliwie dla kilku pokoleń wychowanych na jego ilustracjach dzieci, plany te nie do końca udało mu się wcielić w życie. Jednak to właśnie malarskie zaplecze artysty, który studiował m.in. u wywodzącego się z formistów Zbigniewa Pronaszki i kolorystki Hanny Rudzkiej-Cybisowej, decyduje o wyjątkowości jego prac. Zamaszystością gestu ilustracje Wilkonia dorównują wręcz abstrakcyjnym ekspresjonistom i nieraz faktycznie zatrzymują się niemal na krawędzi abstrakcji, jak w przypadku ilustracji do "Skarbu Ali Baby", z pustynną burzą piaskową zaznaczoną ekspresyjną, ziarnistą plamą na czarnym jak smoła papierze. Równie dobrze co plamą, Wilkoń potrafił operować linią, naśladując na przykład w zarysowanych pojedynczymi, dynamicznymi ruchami pędzelka sylwetkach galopujących koni czy mamutów dynamizm malarstwa naskalnego.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Elżbieta Gaudasińska | Hans Christian Andersen, "Calineczka", Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1983
Inna ilustratorka przygód Ali Baby i czterdziestu rozbójników, Elżbieta Gaudasińska, inspirowała się z kolei bliskowschodnimi tkaninami. Także w przypadku baśni z europejskiego kręgu kulturowego, ilustracje Gaudasińskiej, zarysowane prostymi liniami, pełne obłych, często rytmicznie powielanych form, tworzących gąszcz traw, żabi chór czy pomarszczoną taflę jeziora, zyskują nieco "tekstylny" charakter. Nic dziwnego – w przypominających tkane gobeliny pracach artystki uwidacznia się jej wszechstronne wykształcenie w dziedzinie zarówno malarstwa, jak i tkaniny właśnie, której tajniki zaczęła zgłębiać jeszcze w ramach zajęć w kółku plastycznym w szkole podstawowej, a następnie w pracowni Anny Śledziewskiej na stołecznej ASP.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Janusz Grabiański | Thomas Stearns Eliot, "Wiersze o kotach", Nasza Księgarnia, Warszawa 1970
Tym, kim dla akwareli w "pełnoprawnym" malarstwie był wcześniej Julian Fałat, w dziedzinie ilustracji stał się kilka dekad później Janusz Grabiański. Wydobywając całą kapryśną spontaniczność akwarelowej plamy, potrafił Grabiański zachować nad nią pełną kontrolę, zwłaszcza w postaciach zwierząt, kilkoma pociągnięciami pędzla wydobywając zarys sylwetki i oszałamiające bogactwo detali. Wśród menażerii wypełnionej psami czy zwierzętami gospodarskimi szczególne miejsce zajmują u Grabiańskiego koty. Artysta zilustrował niemal każdy możliwy wydany w Polsce utwór, w którym owe futrzaki są głównymi bohaterami, od "Wlazł kotek na płotek" Julian Tuwima i przygód Ryżego Placka po "Wiersze o kotach" T. S. Eliota. W jego imponującym dorobku znajdują się koty realistyczne i antropomorfizowane, bawiące się, ziewające, wpatrzone w okna i akwaria lub dwunożne i po dandysowsku noszące się w stroju muszkietera. Oczywiście w twórczości artysty nie mogło też zabraknąć kota w butach.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
Janusz Grabiński miał jednak oko nie tylko do zwierząt. W ilustracjach do kultowego "Elementarza" Mariana Falskiego z pieczołowitością oddawał miejski i wiejski pejzaż, rzeczywistości Polski Ludowej przydając nieco dodatkowego szyku. Bloki z prefabrykatów pod pędzlem Grabińskiego przypominały najlepsze realizacje Le Corbusiera, szkoły "tysiąclatki" stawały się niemal kampusami Bauhausu, mknące po ulicach samochody nie przypominały topornych wytworów radzieckiej motoryzacji, tylko błyszczące Ople Kadetty czy Fordy Mustangi, zaś ulice Warszawy, mimo swojskich szyldów, skrzyły się światłami i neonami bardziej jak nowojorski Times Square niż Plac Konstytucji.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Stanisław Zamecznik | Maria Terlikowska, "Czarodziejskie trójkąty", Biuro Wydawnicze ‘Ruch’, Warszawa 1964
Po tym, jak konstruktywiści sprowadzili rzeczywistość malarską do prostych figur geometrycznych i barw podstawowych, Stanisław Zamecznik – architekt, scenograf, plakacista, a także całkiem wzięty ilustrator – zabrał młodych czytelników w podróż w drugą stronę. W ilustracjach do "Czarodziejskich trójkątów" Marii Terlikowskiej pokazał zmysł plakacisty potrafiącego operować prostą, choć zaskakującą formą, na dwóch zaledwie kartach zdolnego połączyć iluzję przestrzeni, abstrakcyjną kompozycję i znane z dziecięcych rysunków schematy. Książka jest częścią geometrycznej trylogii "Figury", na którą składają się jeszcze opowieści o kołach i kwadratach, w równej mierze dzięki tekstowi Terlikowskiej i ilustracjom Zamecznika rozwijające dziecięcą znajomość zasad geometrii, jak i zachęcające do abstrakcyjnego myślenia. Do innych czołowych osiągnięć Zamecznika w kategorii ilustracji należy opracowanie graficzne książki Brzechwy "Tańcowała igła z nitką", w której artysta połączył w jednorodną całość elementy rysowane, fotograficzne i typograficzne.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Daniel Mróz | Robert Stiller, "Zwierzydełka", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977
Twórczość ilustratorska urodzonego w 1917 roku Daniela Mroza wyrasta z nieco innych tradycji niż w przypadku większości jego koleżanek i kolegów po fachu. Już jako dziecko Mróz zachwycił się surrealistycznymi kolażami Maxa Ernsta, których wrażenia nie przyćmiły późniejsze spotkania z profesorami i rówieśnikami na krakowskiej ASP. Choć odrębny formalnie, Mróz odnalazł się jednak ideowo w gronie twórców pierwszej Grupy Krakowskiej.
W ilustracjach do "Zwierzydełek" Roberta Stillera dało o sobie znać wyniesione z kolaży Ernsta przywiązanie do realizmu na modłę dziewiętnastowiecznych sztychów przyrodniczych w połączeniu z surrealizmem zwierzęcych hybryd. Do historii przeszedł jednak Mróz głównie jako ilustrator treści dla nieco starszych czytelników. Przez całe życie artysta współtworzył oprawę graficzną pierwszego "Przekroju" pod redakcją Mariana Eilego, a także stworzył serie kanonicznych ilustracji do utworów science-fiction Stanisława Lema, z którego literackim stylem fantazyjne, a zarazem niezwykle namacalne i skrupulatne w szczegółach rysunki Mroza okazały się doskonale rymować.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Zbigniew Rychlicki | Hanna Kostyrko, "Klechdy domowe", Nasza Księgarnia, Warszawa 1960
Zbigniew Rychlicki był człowiekiem-instytucją. Przez trzy i pół dekady, w złotej erze polskiej szkoły ilustracji, kierował gigantem na rynku książek dla dzieci, czyli wydawnictwem Nasza Księgarnia. Przez cały czas pozostawał jedocześnie aktywnym twórcą. To spod jego rąk wyszły pierwsze wersje Plastusia i Misia Uszatka. I to nie tylko na papierze, ale również w wersji filmowej. Rychlicki dbał o wszelkie detale - w kukiełkowym serialu o przygodach Misia Uszatka jego dziełem jest na przykład obszerna garderoba bohatera, dysponującego liczbą piżam, która niejednego blogera modowego nawet dziś wprawiłaby w zawstydzenie.
Pochodzącego z niewielkiej wioski pod Przemyślem artystę, dorastającego w otoczeniu sztuki ludowej, przez całe życie fascynowały różne jej przejawy. Ilustrując „Klechdy domowe", garściami czerpał z płaskich i ekspresyjnych ludowych drzeworytów – a poniekąd także z sięgającej do podobnych źródeł sztuki ekspresjonistów. W ilustracjach do "Jak to dawniej na Kurpiach bywało" adekwatnie do tytułu sięgał artysta po złożone z wianuszków powtarzalnych, ornamentalnych form i płaskich plam barwnych wzorce rodem z kurpiowskich wycinanek. Nie stronił też od inspiracji malarstwem na szkle czy witrażem.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ilustracja: Adam Kilian | Lyman Frank Baum, "Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu", Nasza Księgarnia, Warszawa 1962
Adam Kilian zamiłowanie do sztuki ludowej wyssał właściwie z mlekiem matki. Rzeczona matka – krytyczka sztuki, kolekcjonerka i dyrektorka teatralna – posiadała w prywatnych zbiorach nieco okazów ludowej plastyki, do której zamiłowanie podzielał także przyjaciel rodziny Leon Chwistek. Poprzez obracającą się w środowisku lwowskiej awangardy matkę Kilian poznał więc środowisko formistów, chłonąc jednocześnie ludową sztukę i jej awangardowe przetworzenia. W zróżnicowanym dorobku wiecznie poszukującego ilustratora, który stworzył między innymi – ikoniczne dla kilku pokoleń dorastających w PRL-u – wizerunki Jacka i Agatki z pierwszej polskiej dobranocki, nawiązania do drzeworytów i malarstwa na szkle pojawiały się zwłaszcza w latach 60. Po matce Kilian odziedziczył przy okazji żyłkę kolekcjonerską, szczególnym zamiłowaniem darząc ceramiczne kafelki z ludową ornamentyką. Czynił je niekiedy częściami ilustracji, także w nieoczywisty sposób wydobywając nie malowane wzory, a pajęczyny pokrywających szkliwioną powierzchnię spękań.