Podczas gdy Koterski i Krzyształowicz stawiają poważne diagnozy, ubierając je w dowcipną filmową formę, ich młodzi następcy pokazują szkołę z jeszcze większą bezwzględnością. Młode pokolenie twórców patrzy na szkołę rzadko, ale kiedy już ją portretuje, kreśli obrazy godne płócien Boscha.
Przykładem może być Bartosz M. Kowalski, autor jednego z najmocniejszych, ale i najbardziej cynicznych debiutów ostatniej dekady. W 2016 roku z drzwiami wszedł do polskiego kina za sprawą "Placu zabaw", przerażającej opowieści o dwójce chłopców mordujących niewinne dziecko. Opowiadając o szkole, Kowalski pokazywał ją jako miejsce rządzone przez przemoc. Mówił o poniżanej dziewczynce, która spotyka się z upokorzeniem ze względu na swoją tuszę, o chłopcu, który wykluczenie ekonomiczne odreagowuje za pomocą pięści i dzieciaku z dobrego domu, dla którego bezwzględność jest rodzajem zabawy.
Młody reżyser nieprzypadkowo osadzał akcję swojego filmu w ostatnim dniu roku szkolnego – pokazywał bowiem bohaterów, którzy wychodzą spod opieki instytucji, ale pozbawieni są jakiegokolwiek wychowawczego wpływu. Szkoła to fikcja – zdawał się mówić młody twórca i beznamiętnym tonem snuł opowieść o chłopcach, którzy z nudów zabijają przypadkowo spotkane dziecko. Kowalski pokazywał etyczną pustkę, jaka panuje w dzisiejszej szkole, instytucji, która nie wychowuje i nie uczy właściwych postaw, za to sprawdza się jako wylęgarnia patologii i poligon, na którym młodzi ludzie ćwiczą swoje najniższe instynkty.
Porównywany do "Władcy much" film Kowalskiego to z pewnością jedna z najbardziej bezwzględnych opowieści o szkole. Ale czy na pewno prawdziwa? Ano niekoniecznie, bo u Kowalskiego realizm zostaje złożony na ołtarzu efektownej tezy i szokującej formy. I trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyserska diagnoza nie jest diagnozą lekarza czy socjologa, ale dziennikarza tabloidu goniącego za sensacją.
W tym kontekście dużo prawdziwiej brzmi głos innego młodego twórcy, który w swoich filmach przygląda się szkolnym ekosystemom. Mowa o Kubie Czekaju, twórcy głośnego "Baby Bump", jednej z najdziwniejszych i najprawdziwszych opowieści o dojrzewaniu, jakich doczekało się polskie kino. W jego debiutanckim filmie szkoła jest miejscem, które pozbawia złudzeń – choć pełne jest ludzi pozostaje przestrzenią samotników, z których każdy sam musi radzić sobie z dramatem dorastania.
Samotnicy