1967 – "Żywot Mateusza", reż. Witold Leszczyński, rola: Anna
W "Żywocie Mateusza" zaledwie mignęłam na ekranie. Przepraszam, ale to nie była żadna rola. Jeżeli ktoś pisze o kreacji, czuję się zażenowana. Przespacerowałam się, ktoś mnie sfotografował. To wszystko.
[Małgorzata Braunek w: Łukasz Maciejewski, "Aktorki", Świat Książki, Warszawa 2012]
Braunek nie jest żywiołowa, impulsywna, bez troska. Zawsze znajdujemy w niej charakterystyczny namysł, pewną rezerwę, odrobinę chłodu. Jest w niej coś "skandynawskiego" i dlatego nie dziwi mnie, że zadebiutowała w "Żywocie Mateusza" Witolda Leszczyńskiego, osnutym na kanwie powieści norweskiego pisarza.
[Konrad Eberhardt, "Album aktorów polskiego teatru i telewizji", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975]
1967 – "Skok", reż. Kazimierz Kutz, rola: Teresa
Przeszłam zdjęcia próbne. Zostałam wybrana i zagrałam wiejską, żywiołową dziewczynę. Obdarzona prostolinijnym charakterem, była otwarta i nie kryła swoich emocji. Przeżywając pierwszą miłość, pierwsze zbliżenie seksualne, okazywała to całą sobą, pesząc chłopaka, którego grał Marian Opania. To był mój prawdziwy debiut. Przyznam, że techniki i rzemiosła gry filmowej nie posiadałam wcale. Kiedy miałam zagrać scenę płaczu dokładnie w momencie wschodu słońca, tak się zestresowałam, że zaczęłam gorączkowo myśleć o swoim osobistym dramacie, o tym, że jestem półsierotą, że miałam momentami trudne dzieciństwo, żeby tylko wydusić z siebie parę łez… Dopiero potem sama doszłam do tego, ze trzeba wyrażać emocje postaci.
[Małgorzata Braunek w rozmowie o życiu z Arturem Cieślarem, "Jabłoń w ogrodzie morze jest blisko", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012]
Wydaje mi się, że najbardziej charakterystyczną dla tych dziewczęcych ról Małgorzaty Braunek jest rola Tereski w "Skoku" Kazimierza Kutza. Tereska jest dziewczyną z prowincji, trochę kanciastą, trochę onieśmieloną, jej kokieteryjność jest odrobinę śmieszna. Wobec chłopca z wielkiego miasta objawia nieufność, ale równocześnie dąży ku niemu. Wreszcie budzi się w niej autentyczne uczucie – i wtedy zmienia się jej twarz, nabiera miękkości, jej gesty stają się czułe. Ale nigdy nie była, nie jest i nie będzie "dziewczyną-powojem".
[Konrad Eberhardt, "Album aktorów polskiego teatru i telewizji", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975]
Wizerunek wiejskiej społeczności w momencie przeobrażeń, śmieszny i poruszający, prawdziwy tak, że zmusza do zastanowienia, bo rozbija stereotypy, według których myślało się o polskiej wsi i pokazywało je w polskich filmach. Chłopi zaobserwowani przez reżysera nie są wcale prymitywni, nie tylko dlatego, że uprawiają ziemię maszynami i jeżdżą do pracy w polu ciężarówką, a nie wozem drabiniastym, ale przede wszystkim dlatego, że czują i myślą. Na swoją miarę oczywiście, bo wiele w tym myśleniu starej mentalności i prowincjonalnej pretensjonalności. Choćby kapitalna postać wiejskiej dziewczyny zagrana przez Małgorzatę Braunek (to chyba najlepsza, bo komediowa rola w jej karierze). Dziewczyny, która czuje i myśli, choć cała gama odruchów serca skrywana musi być pod maską dziarskiej robotnicy, usiłującej do równać w pracy chłopakom. Tylko bardzo młodzi ludzie potrafią swe pierwsze uczucia traktować jak ona, tak śmiertelnie serio, co u dorosłego musi wzbudzić śmiech i ciepłe wzruszenie. Nostalgia za utraconą niewinnością, jaką udało się wzbudzić aktorom, okazała się znacznie ważniejsza niż pretensjonalno-prowincjonalna zewnętrzność granych postaci, w tym właśnie zawierała się oryginalność reżysera – zobaczyć poezję w szczegółach zwyczajnego życia.
[Elżbieta Baniewicz, "Kazimierz Kutz", Iskry, Warszawa 1999]
1968 – "Wniebowstąpienie", reż. Jan Rybkowski, rola: Raisa Wołkowa-Goldstein
A ja uważam, że to bardzo piękne, poetyckie kino. Niestety, film nie trafił w swój czas. Premiera "Wniebowstąpienia" opowiadającego o stosunkach polsko-żydowskich nałożyła się na marzec 1968 roku. Film pokazano wtedy ukradkiem, wstydliwie, po czym dosłownie po kilku dniach zdjęto z ekranów. "Wniebowstąpienie" zostało zamknięte w szafie, skazane na zapomnienie. Dopiero wiele lat później, już po transformacji ustrojowej, chyba w 1990 roku, zaproszono mnie na kolejną premierę. Byłam nawet zaskoczona, że powstał taki mocny, przejmujący obraz. Uważam, że po prostu mieliśmy pecha. W innych warunkach film Rybkowskiego byłby wydarzeniem.
[Małgorzata Braunek w: Łukasz Maciejewski, "Aktorki", Świat Książki, Warszawa 2012]
1968 – "Ruchome piaski", reż. Władysław Ślesicki, rola: Anka
Zagrałam w nim podczas wakacji. Będąc na planie, spędziłam dwa miesiące nad swoim ukochanym morzem. Jakkolwiek nieciekawa sytuacja polityczna – wkroczenie naszych wojsk do Czechosłowacji – bardzo zaburzała nam ten spokój i powodowała, że podskórnie cały czas czuło się zagrożenie. Na dodatek okazało się, że mamy w ekipie ważnego politruka, który miał obowiązek co kilka dni zwoływać zebrania całej ekipy i informować nas wszystkich o słusznej decyzji dowództwa Układu Warszawskiego. Wyłamywaliśmy się z tego z Markiem Walczewskim. Zbytnio się tym nie przejmowaliśmy, bo co mógł nam zrobić? Jedynie złożyć donos. Mimo tej atmosfery powstał całkiem niezły film. Ku mojemu zdumieniu został nawet wytypowany na festiwal filmowy i to gdzie! W Rio de Janeiro! […] W końcu nadszedł ten dzień. Polecieliśmy do Rio de Janeiro z Andrzejem Wajdą, który był członkiem jury, Beatą Tyszkiewicz i Danielem Olbrychskim. Najpierw do Paryża, gdzie mieliśmy przesiadkę. Tam na lotnisku po raz pierwszy zobaczyłam Andrzeja Żuławskiego. Przyjechał spotkać się ze swoimi przyjaciółmi... […] Obiektywnie był przystojny, ale ja byłam skupiona na przygodzie, która właśnie się dla mnie rozpoczynała.
[Małgorzata Braunek w rozmowie o życiu z Arturem Cieślarem, "Jabłoń w ogrodzie morze jest blisko", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012]
1969 – "Polowanie na muchy", reż. Andrzej Wajda, rola: Irena, kochanka Włodka
Miała być w tym filmie "modliszką" zastawiającą sidła na słabego mężczyznę, a następnie kierującą wszystkimi jego poczynaniami. Jednakże owa "modliszka" czy "wampirzyca" skrzętnie maskuje swoją drapieżność. Irena posługuje się wobec swego partnera specyficzną bronią: łagodną nieustępliwością, pogodną arbitralnością, uporem, który przybiera pozór czułej troski. Z wyjątkiem sceny, w której szczerzy zęby: mocne i cokolwiek drapieżne, Irena objawia się w postaci niemal lirycznej. Jest to koncepcja bardzo interesująca. Zapewne taką właśnie bohaterkę filmu wyobrażał sobie Andrzej Wajda – ale Małgorzata Braunek nadała jej swoje indywidualne piętno.
[Konrad Eberhardt, "Album aktorów polskiego teatru i telewizji", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975]
Andrzej Wajda opowiada w swej komedii o studentce polonistyki warszawskiej. Opisuje wnętrze jej mieszkania. Ma być to mieszkanie dziewczyny "nowoczesnej". Stroje, łóżko, ozdóbki, meble, sposób ustawienia mebli, wszystko to nie wystarcza do ustawienia postaci, rysuje jej wizerunek nieostro; reżyserowi potrzebny jest jakiś wyrazisty znak "nowoczesności". Coś autentycznie awangardowego. Może książka? Tak, książka – Małgorzata Braunek, utalentowana odtwórczyni jednej z głównych ról w tym filmie, znajduje w pościeli książkę, odczytuje głośno jej tytuł "Antropologia strukturalna"; mówi jeszcze z uśmiechem: ja z nią śpię. – Jeśli ty Lévi-Straussa znasz w oryginale… – pomyślałem z najwyższym uznaniem; film kręcono w latach, kiedy nie mieliśmy jeszcze polskiego przekładu tej pracy. Od tej sceny, od tego momentu poczułem do bohaterki "Polowania na muchy" niekłamaną sympatię. […] Rozumiałem żart Wajdy, a mimo to w samym fakcie, że ktoś studiuje dzieło Lévi-Straussa, nie mogłem się doszukać bodaj okruchów komizmu. Po tej scenie, tak ładnie zagranej przez Braunek, wybaczyłem upartej intelektualistce i wybaczałem dalej – do końca filmu, całe zło, jakie wyrządza swym ofiarom. […] (Oglądając film Wajdy układałem w myślach przemówienie, które postanowiłem wygłosić przy najbliższej sposobności: na wykładzie, na ćwiczeniach, na zebraniu Koła Polonistów. – Proszę państwa! Nie będę oceniał sylwetki moralnej bohaterki tej komedii, to mnie zresztą teraz nie interesuje, powiem jedno: jest na pewno dobrą studentką, jaką chciałoby się mieć na zajęciach w każdej grupie).
[Edward Balcerzan, "Małgorzata Braunek i Claude Lévi-Strauss", "Teksty: teoria literatury, krytyka, interpretacja", dwumiesięcznik 1, 1973]
Sztuka zalotów ostatecznie zamiera w dobie triumfującej emancypacji. Niczemu i nikomu już nie służy. Brakuje na nią czasu. Ginie świadomość formy. Zmienia się sama biologia. Staroświeckie konwencje oblężnicze są bezużyteczne tam, gdzie sama różność płci staje pod znakiem zapytania. Kobiety z wielowiekowego dziedzictwa i przyzwyczajenia, noszą się jeszcze po kobiecemu, ale mentalnie wyzwalają się z przesądów. Wajda śladem satyrycznej prozy Janusza Głowackiego przepowiadał to już u schyłku lat sześćdziesiątych XX wieku w "Polowaniu na muchy" (1969). Zaborcze kobiety: żona, teściowa, kochanka, zjadały tam bohatera – nieporadnego chłoptasia – w całości, razem z kosteczkami: wśród stada tych obojnakich drapieżników wyróżniała się olśniewającym, wilczym uśmiechem Małgorzata Braunek. Ów film portretujący trzecią płeć wydawał się przerysowany i ekscentryczny, a przecież po latach znalazł różne naturalne kontynuacje.
[Rafał Marszałek, "Kino rzeczy znalezionych", słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2006]
Małgorzata Braunek w roli Ireny bezbłędnie przekraczała granicę, oddzielająca satyrę środowiskową od wyobrażenia kobiecości, skazującej mężczyznę na pożarcie. Inaczej niż w opowiadaniu u Wajdy na powracającego do domu Włodka czekał ten sam los: żona i teściowa wchodziły w identyczne role modliszek.
[Tadeusz Lubelski, "Wajda", Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2006]
Za rolę Ireny, kochanki Włodka w filmie "Polowanie na muchy" Małgorzata Braunek otrzymała tytuł "Gwiazda filmowego sezonu" na Lubuskim Lecie Filmowym w Łagowie (1970).
1971 – "Trzecia część nocy", reż. Andrzej Żuławski, dwie role: Helena, żona Michała – Marta
Andrzej rozpoczął wtedy przygotowania do do filmu "Trzecia część nocy". Byłam szczęśliwa, że mogę brać udział w całym procesie twórczym. Miałam zagrać role dwóch kobiet jednocześnie, pokazać, jaka jest istota kobiecości, co było dla mnie wielkim wyzwaniem. Dodatkowo nie mogłam zawieść ukochanego. Na owe czasy ten film, w sposobie konwencji i sposobie mówienia o wojnie, był nowatorski. Przełamywał stereotyp mówiący o tym, że wszyscy Polacy bohatersko garnęli się do walki, a Rosjanie nam w tym wyłącznie pomagali.
[Małgorzata Braunek w rozmowie o życiu z Arturem Cieślarem, "Jabłoń w ogrodzie morze jest blisko", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012]
Małgorzata Braunek musiała być w tym filmie "tą samą osobą" w oczach bohatera, a równocześnie – dla widza – stworzyć dwie różne osoby: żony, zamordowanej przez Niemców i łudząco do niej podobnej wdowy po urzędniku. Bohater filmu, żyjący pod ciśnieniem straszliwych wydarzeń okupacyjnych, utożsamia młodą kobietę z nieżyjącą żoną. Rola ta wymagała od aktorki wielkiego zdyscyplinowania i wrażliwości; musiała tak grać, aby uprawdopodobnić urojenia bohatera, a równocześnie zachować odrębność, zaakcentować różnicę pomiędzy dwiema postaciami. Z wyjątkiem sceny porodu – Małgorzata Braunek zachowuje się przed kamerą powściągliwie, uosabia niejako nietrwałość egzystencji, poddanej działaniom sił i przemocy. Jest w niej bezbronność i zarazem powaga. Godność i rezygnacja.
[Konrad Eberhardt, "Album aktorów polskiego teatru i telewizji", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975]
1972 – "Diabeł", reż. Andrzej Żuławski, rola: narzeczona
Byłam naprawdę szczęśliwa. Byliśmy bardzo w sobie zakochani. Pragnęliśmy już wcześniej mieć dziecko. Jednak kiedy pojawiło się to nasze wspólne szczęście, między nas wszedł diabeł. […] Chodzi o film "Diabeł", przy którym Andrzej żył w ciągłym napięciu twórczym. Wszystko, co było związane z pracą filmową, stanowiło istotę jego życia. A perspektywa kobiety w ciąży jest diametralnie inna. Nie był to dla mnie łatwy okres. Mama była ciężko chora. Leżała w szpitalu z diagnozą raka nerki i czekała na operację. A ja przegrywałam z pracą Andrzeja. Tak to odbierałam. Podświadomie czułam, że nasze oczekiwania się rozmijają, choć to skutecznie wypierałam. […] Ponieważ podjęłam zobowiązanie, że mimo wszystko zagram w jego filmie, wkrótce po porodzie zaczęłam jeździć do Wałbrzycha, by stawić się na planie. Wydawało mi się, że tak trzeba. W Warszawie biegałam od szpitala do szpitala. W jednym miałam dziecko w inkubatorze, w drugim mamę po operacji z niepewnym rokowaniem. Wtedy chyba po raz pierwszy zaczęłam wątpić w sens tego zawodu. Wymagał, aby położyć na szali dosłownie wszystko. Zaczęło się pojawiać we mnie pytanie: co jest dla mnie najważniejsze? Nieustannie myślałam o [synku] Xawerym. Po zdjęciach gnałam z powrotem do Warszawy.
[Małgorzata Braunek w rozmowie o życiu z Arturem Cieślarem, "Jabłoń w ogrodzie morze jest blisko", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012]
1974 – "Potop", reż. Jerzy Hoffman, rola: Oleńka Billewiczówna
Jerzy Hoffman zaczynał kręcić "Potop", a prasa deliberowała, kto powinien zagrać Oleńkę. Hoffman jednak był pewien swego wyboru i tego, że spełnię jego oczekiwania. Ta pewność, że jego wizja Sienkiewiczowskiej bohaterki jest trafna, dawała mi to, czego wówczas potrzebowałam najbardziej: wiarę i poczucie bezpieczeństwa, a Jurek wprost emanował dobrą energią i entuzjazmem. W takiej mniej więcej atmosferze przebiegała realizacja filmu, a były to długie dwa lata. Czasem, gdy nie był zadowolony z mojej pracy na planie, po prostu odgrywał daną scenę, co zresztą uwielbiał. […] Jego największa zaleta? Uczuciowość. Jest bardzo emocjonalny i misiowaty w tych swoich wzruszeniach – posapuje i dyszy przez zaciśnięte szczęki. Myślę, że kobiety, a zwłaszcza aktorki, lubią go właśnie za tę cechę, świadczy bowiem o tym, że nie jest ani cynikiem, ani manipulatorem.
[Małgorzata Braunek w: Stanisław Zawiśliński, "Filmy, wojny i rozróby. Rozmowy z Jerzym Hoffmanem", Wydawnictwo Skorpion, Warszawa 2011]
Zabrali ze sobą Oleńkie, ostatecznie podobno wybraną. Bo reżyser miał z tem dużo kramu. Przebierał w tych Oleńkach jak w ulęgałkach. Ta za mała, ta za duża, ta gruba, ta za chuda, ta znowuż zyzowata. Koniec końcem wybrał jedną taką, która mu się spodobała. Ale tylko jemu. Taki np. Sienkiewicz troszkie inaczej Oleńkie opisał, ale co on tam znał się na kinematografii. A po drugie nie widział w telewizji Anny Boleyn i pozostałych pięciu pięknych żon Henryka Ósemki.
[Wiech – Stefan Wiechecki, "Express Wieczorny", 26–27 lutego 1972]
Na gwałt zaczęto dla mnie szukać partnerki. Jeszcze trwały dyskusje, jeszcze Hoffman się zastanawiał, szukał wśród amatorek, studentek. Nic z tego… W grę wchodzić mogła jedynie aktorka zawodowa – taka jak Małgosia Braunek. […] Mój głos chyba też się liczył w tych "Oleńkowych" dyskusjach. Oddałem go na Małgosię. Wówczas wśród zdolnych dziewczyn była najładniejsza, a wśród ładnych – najzdolniejsza. […] Być może bolały Małgosię niektóre recenzje, ale według mnie Braunek zagrała dobrze. Małgosia to dziewczyna na wskroś współczesna i bardzo trudno było dla niej znaleźć siedemnastowieczne uczesanie. Średniowieczny kostium i "proszę waćpana" – dla niektórych mogło brzmieć trochę niewiarygodnie. Ale jedno nie ulegało wątpliwości – miałem naprzeciw siebie zawodową aktorkę i śliczną dziewczynę. Kiedy po dwudziestu latach pojawiliśmy się razem na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni podczas festiwalu polskich filmów, przywitano nas – parę "przedpotopową" – ciepłymi oklaskami.
Małgorzata Braunek: Grało mi się dobrze, może nawet zbyt dobrze – jeśli w ogóle tak można powiedzieć. Podejrzewam, że gdyby było trudniej, to rola mogłaby być bardziej dopracowana i ciekawsza.
[Daniel Olbrychski, "Anioły wokół głowy", Polska Oficyna "BGW", Warszawa 1992]
Za rolę Oleńki Billewiczówny w filmie "Potop" Małgorzata Braunek otrzymała tytuł "Gwiazda filmowego sezonu" na Lubuskim Lecie Filmowym w Łagowie (1975).
1977 – "Lalka", reż. Ryszard Ber, rola: Izabela Łęcka
Bardzo lubię "Lalkę", lubię ten serial. Uważam, że jest dobrze zrobiony, ma doskonałą obsadę aktorską – nie mówię tu o sobie, ale o innych; gra z wybitnymi aktorami jest zawsze wielkim wsparciem. Powiedziałabym, że to bardzo pieczołowicie zrobiony film. A ja bardzo lubiłam grać Izabelę Łęcką.
[Małgorzata Braunek w: Klaudia Iwanicka, "20 Światów, czyli rozmowy o twórczej pasji", Wydawnictwo Burda Książki, Warszawa 2014]
Uważam, że to była tragiczna postać, fatalnie traktowana przez kolejne pokolenia nauczycieli języka polskiego wmawiających uczniom, że Łęcka to zło wcielone. Taka interpretacja "Lalki" Prusa wydaje się szalenie zachowawcza w sensie myślenia – wręcz dziewiętnastowieczna. Ja od początku widziałam Izabelę jako przejmujący portret mądrej świadomej własnej klasy kobiety, ze wszystkich sił starającej się zachować świat, do którego przynależy, a który na jej oczach rozpada się, jałowieje. Łęcka przeżywała dramat kresu epoki, a im bardziej kurczowo trzymała się przyjętych konwenansów, tym dotkliwsze było rozczarowanie, że owych reguł salonowej gry już de facto nie ma, przestały istnieć. Brzydzi ją lichota nowego rozdania, brzydzi Wokulski. Została jednak wychowana w ten sposób, że uczuć nie wypada okazywać na zewnątrz, zwłaszcza kobiecie, do tego niezamężnej. Dlatego Izabela milczy, idzie na coraz większe kompromisy, swoje zgorzknienie ukrywa głęboko. Cierpi, ale nie potrafi tego pokazać.
A kim jest uwielbiany przez masy Wokulski? To człowiek nieciekawy, niespecjalnie pociągający fizycznie, pozbawiony dowcipu i charakteru. Zbił majątek dzięki pomocy rosyjskiego kupca. To w nim się miała zakochać ta subtelna, wykształcona dziewczyna? We Francji Emma Bovary z powieści Flauberta jest w gruncie rzeczy bohaterką pozytywną, a przynajmniej niepotępianą. Zdrady Emmy oznaczają jej prawo do emancypacji. W Polsce stręczona niechcianemu mężczyźnie Izabela jest uznawana za występną i podłą. To niesprawiedliwe.
[Małgorzata Braunek w: Łukasz Maciejewski, "Aktorki", Świat Książki, Warszawa 2012]
1997 – "Darmozjad polski", reż. Łukasz Wylężałek, rola: turystka
Czekałam cierpliwie, aż ktoś mnie odnajdzie, zaproponuje udział w filmie. Minęło kilka lat. Doczekałam się. […] Na studiach nie marzyłam ani o Ofelii, ani o Lady Makbet. Chciałam grać w komediach. A im częściej proponowano mi role w dusznych dramatach psychologicznych albo w filmach kostiumowych, tym marzenie o beztrosce komediowego grania było silniejsze. W jakimś stopniu spełniło się dopiero w momencie spotkania z Wylężałkiem. Dając mi do zagrania epizodzik w "Darmozjadzie polskim", powiedział: "Rób, co chcesz". Usłyszawszy to, wymyśliłam, że będę miała perukę, śmieszne wdzianko i kosmiczne tipsy. Czysta rozkosz. Mam wrażenie, że niewiele osób, które widziały ten film, rozpoznało mnie. "Braunek w napisach końcowych? Ale to chyba jakaś pomyłka.
[Małgorzata Braunek w: Łukasz Maciejewski, "Aktorki", Świat Książki, Warszawa 2012]
2004 – "Tulipany", reż. Jacek Borcuch, rola: Marianna
Lubię ten film. Jest taki ładny, powiedziałabym: francuski. Mówi o uczuciach ludzi dojrzałych, a to rzadkość w kinie.
[Małgorzata Braunek w: Łukasz Maciejewski, "Aktorki", Świat Książki, Warszawa 2012]
To był powolny proces, z boku mogło się wydawać, że to zmasowany atak na moje życie, a ja po prostu powoli płynęłam tym nurtem i raz na dwa, trzy lata otrzymywałam propozycje. Zagrałam najpierw u Łukasza Wylężałka w Teatrze Telewizji, u Magdy Łazarkiewicz, u Jacka Borcucha w filmie, za który dostałam nagrodę, i to dwukrotnie: w Gdyni i Orły za drugoplanową rolę. Byłam tym całkowicie zaskoczona.
[Małgorzata Braunek w: Klaudia Iwanicka, "20 Światów, czyli rozmowy o twórczej pasji", Wydawnictwo Burda Książki, Warszawa 2014]
Za rolę Marianny w filmie "Tulipany" Małgorzata Braunek otrzymała nagrodę jury XXIX Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (2004) i Orła – nagrodę Polskiej Akademii Filmowej w kategorii najlepsza drugoplanowa rola kobieca za rok 2005.
2009–2012 – "Dom nad rozlewiskiem", reż. Adek Drabiński, rola: Barbara Jabłonowska, matka Małgorzaty
Kręcimy to latem, na Mazurach; z reguły jest piękna pogoda, która udziela się widzom. Ktoś napisał, że to taki serial, w którym zawsze świeci słońce. Nie przeceniam tej pracy, ale chyba wielu osobom jest do czegoś potrzebna. Promuje świat życzliwości dla drugiego człowieka, a ja ze swoją afirmatywną filozofią życia chyba gdzieś się w tym wszystkim mieszczę.
[Małgorzata Braunek w: Łukasz Maciejewski, "Aktorki", Świat Książki, Warszawa 2012]
Nagle przyszła propozycja roli w "Domu nad rozlewiskiem". Doszłam do wniosku, że fantastycznie udaje mi się dzielić czas między sangę [w buddyzmie oznacza oświecenie] i zajęcia na planie filmowym na Mazurach, i że to się jakoś przeplata i nie koliduje ze sobą. Zaistniały dwa osobne nurty w moim życiu.
[Małgorzata Braunek w: Klaudia Iwanicka, "20 Światów, czyli rozmowy o twórczej pasji", Wydawnictwo Burda Książki, Warszawa 2014]