Warto nadmienić, że w ustach jego bohaterów, swoistą polszczyzną wypowiadających przekonania niekoniecznie trafne, albo wręcz bałamutne, obfitość wielu dętych sloganów propagandy czasów PRL-u przeradzała się znienacka w ich jawne zaprzeczenie. Toteż w jego powszechnie czytanych, krotochwilnie podanych tekstach, pojawiała się często mniej lub bardziej widoczna krytyka systemu. Ich autor był więc jednym z nielicznych ludzi pióra nad Wisłą, któremu w wielkonakładowej prasie udawało się publikować równie ryzykowne żarty.
W kolejnych felietonach z mniej lub bardziej czytelną ironią wskazywał pisarz na rozmijanie się obietnic władzy z rzeczywistością, albo też – vice versa – ujawniał niespożytą obrotność rodaków w ignorowaniu co bardziej nieżyciowych przepisów.
Specyficzny język jego prozy, wzorujący się na przedmiejskiej gwarze, tu i ówdzie wzbogacany więzienną grypserą, doczekał się wielu lingwistycznych rozpraw. Prof. Witold Doroszewski terminem: wiech określał wszelkie gwary miejskie, jako "niekonwencjonalne odmiany języka" potocznego, "naruszające lub rażące ustalony konwenans kulturalno-językowy". Jak również zjawiska z gwary warszawskiej pojawiające się w wypowiedziach w języku ogólnopolskim.
Rolą wiechu w literaturze jest nadanie – zwłaszcza dialogom – elementów rodzajowości i komizmu. Elementy wiechu we współczesnej polszczyźnie to na przykład słowa: cwany, cwaniak (od "szczwany"), starówka (warszawskie Stare Miasto, szerzej: zabytkowe dzielnice innych miast), czy kanar – kontroler biletów. W 1937 roku przyznano Wiecheckiemu Srebrny Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, za "szerzenie zamiłowania dla literatury polskiej".
Podobnie, jak w latach 30., po II wojnie światowej Wiech był częstym wykonawcą własnych tekstów na estradzie czy podczas spotkań autorskich, między innymi w 1952 roku prowadził konferansjerkę w warszawskim Teatrze Satyryków. W sezonach 1954/1955–1956/1957 był członkiem kolegium repertuarowego warszawskiego Teatru Syrena.
O pisarzu krążyły liczne anegdoty, przytoczmy choć kilka z nich:
Wiech zatrudnił pomoc domową. Poczciwa dziewczyna zainteresowała się pracą twórczą swojego chlebodawcy. Któregoś dnia w poufnej rozmowie z sąsiadką westchnęła ze smutkiem: "Biedny ten nasz pan. Jak tylko coś napisze, to zaraz się wszyscy z tego śmieją. Taki wstyd…".
Wiech wezwał kiedyś ślusarza, aby mu naprawił zamek w drzwiach. Fachowiec pracował 15 minut i zażądał 500 złotych. "Zaproponowałem mu 100 złotych – opowiadał Wiech. – Ślusarz zaczął wówczas swoją wiązankę obraźliwych słów, która trwała prawie godzinę. Wreszcie zapłaciłem mu te 500 złotych, To co powiedział ów ślusarz, sprzedałem później za 1200 złotych!".
["Sławni Polacy w anegdocie", Wrocław 2004]
Pewnego razu do przedziału pierwszej klasy w pociągu na trasie Łódź–Warszawa przysiadł do siedzącego tam Stefana Wiecheckiego – Wiecha jakiś jegomość i przyglądając się przez dłuższy czas pisarzowi, w pewnej chwili powiedział:
– Dużo o panu słyszałem, mistrzu.
A na to Wiech:
– Możliwe. Ale niczego mi nie udowodniono.
[Eryk Lipiński, "Dziennikarze w anegdocie", Toruń 1991]
Teksty Stefana Wiecheckiego nie wszystkim jednak przypadły do smaku. Zarzucano im knajacki język i prymitywizm myślowy. Jednak, co ciekawe, jego talent literacki ceniło wielu ludzi pióra, w tym także poeci.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska uważała:
Wiech to gentleman, szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Jego felietony są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej.
Wtórował jej Jan Lechoń:
Wiech to stanowczo niedoceniony pisarz pierwszej klasy, który zdołał opisać bodaj tysiąc razy pijaństwo i mordobicie, za każdym razem inaczej.
Michał Choromański uważał Wiecha "za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych, niewyczerpanego w pomysłach i zajmującego wyjątkową postawę moralną. Ta jego postawa, pełna pogody, prostoty, łagodności i dobrotliwości, godzi nas z rzeczywistością w czasach, gdy bardzo jesteśmy zgorzkniali. O Wiechu można nawet powiedzieć, że jest wielkim filozofem". Z kolei Marek Hłasko w swoich "Pięknych dwudziestoletnich" zastanawiał się: "mimo, że jestem warszawiakiem urodzonym na Powiślu – nie rozumiem: czy Warszawa mówi tak, jak pisze Wiech; czy też Wiech pisze tak, jak mówi Warszawa".
– Rasowy?
– Poczwórnie.
– To znaczy, że jak?
– Znaczy nogi jamnika, morda buldoka, uszy wyżła, ogon owczarka – a razem, uważasz pan, mój pies.
["Ja chcę »Bukieta«"]