Nazwiska naszych kompozytorek powinno się zapisywać na płatku róży, żeby wszystkie wytropić i nie ominąć żadnego ich utworu, ponieważ dziewczę, które pisząc nuty potrafi zapomnieć narysować im główki, musi pracować nad zasadami kompozycji dziesięć razy pilniej niż my, którzy jesteśmy na drodze do nieśmiertelności.
W ten sposób o kobiecym wkładzie w muzykę pisał Robert Schumann. Brzmi troskliwie, ale nieznośnie protekcjonalnie. Autor wielu słynnych symfonii sam nie świecił najlepszym przykładem. Poślubił swoją żonę Clarę Wieck, kiedy ta miała 14 lat – na początku ich związku pomagał rozwijać jej talenty kompozytorskie i pianistyczne, nawet wspólnie koncertowali. Z biegiem lat Schumann stawał się coraz bardziej zgorzkniały, twórczość matki jego ośmiorga dzieci określał mianem ''Frauenzimmerarbeit'', czyli dosłownie ''produktem pokoju kobiecego''; zapracowana Clara nie miała szansy udowodnić swojemu mężowi, że jest inaczej. Clara Schumann to jedna z wielu pianistek i kompozytorek, o których twórzości i działalności nie pamiętamy z powodu ich słynnych krewnych. Warto byłoby jeszcze wspomnieć o: utalentowanej Marii Annie Mozart, młodszej siostrze Wolfganga Amadeusa; Annie Magdalenie Bach, matce trzynaściorga dzieci Jana Sebastiana, która pomagała mu komponować niektóre utwory; Fanny Mendelssohn, starszej siostrze Feliksa, autorce utworów przez lata przypisywanych jej bratu. A jak wyglądało to w Polsce?
Maria Szymanowska
Goethe nazywał ją w listach ''czarowną Wszechmogącą w królestwie dźwięków'', poświęcił jej wiersz ''Pojednanie'' (''Aussöhnung''). Wielka księżna Maria Pawłowna podarowała jej naszyjnik z pereł i klamrę bogato zdobioną szmaragdami i brylantami. Na jej koncerty chodził Fryderyk Chopin, zagrała dla monarchów planujących nowy europejski ład w czasie Kongresu Wiedeńskiego. Car Aleksander I nadał Marii Szymanowskiej (1789–1831) tytuł Pierwszej Pianistki Najdostojnieszych Cesarzowych, co przypieczętowało jej sławę i otwierało drzwi do każdej sali koncertowej. Komponowała liczne utwory wokalne i fortepianowe, chociaż nigdy nie odebrała lekcji kompozycji; prawdziwą sławę zdobyła jako wybitna wykonawczyni – była jedną z pierwszych profesjonalnych pianistek w Europie.
Urodziła się w zasymilowanej rodzinie frankistów. Improwizowała na klawikordzie i szpinecie – przodkach współczesnego fortepianu – zanim zaczęła uczyć się podstaw muzyki. Jej rodzice prowadzili pijalnię, w której spotykała się elita ówczesnej Europy, ze spiskującymi polskimi inteligentami na czele. Gościli tam również ludzie ze świata muzyki, co prawdopodobnie odcisnęło największy wpływ na Marynię Wołowską (nazwisko, pod którym ją zapamiętaliśmy, dostała od męża). W dzieciństwie poznała nie tylko Józefa Elsnera, Karola Kurpińskiego, Franciszka Lessela, ale i nadwornego kompozytora Napoleona I Ferdinando Paër oraz Mozarta Lwowskiego, czyli Franza Xavera, syna wielkiego Wolfganga Amadeusa.
Swoją grą zachwycała bywalców warszawskich salonów, w 1810 roku wyjechała nawet na chwilę do Paryża. W stolicy cesarstwa zachwycał się nią sam Luigi Cherubini. Dzisiaj za bardzo o nim nie pamiętamy, ale warto sobie o nim przypomnieć ze względu na szacunek do Beethovena, który uważał go za jednego z najlepszych kompozytorów swoich czasów. Po powrocie do Warszawy została wydana za mąż za Józefa Szymanowskiego. Występowała na prywatnych koncertach , odnosiła pierwsze sukcesy kompozytorskie (jej pieśni znalazły się w słynnym zbiorze ''Śpiewów historycznych'' Juliana Ursyna Niemcewicza, Etiudy i preludia na pianoforte chwalił wspominany już Schumann). Jej prawdziwa kariera zaczęła się dopiero po rozwodzie, w XIX wieku zjawisku wyjątkowo nietypowym. Objechała wiele sal koncertowych cesarstwa rosyjskiego: Wilno, Petersburg, Moskwa, Ryga, Lwów, Kijów – tu gra z Karolem Lipińskim, nazywanym polskim Paganinim. Występuje w Karlsbadzie i Marienbardzie, gdzie poznaje Goethego. Wreszcie wyjeżdża do Paryża (dawała koncerty w Konserwatorium Paryskim, ale i na Luwrze), Londynu, Amsterdamu.
Maurycy Mochnacki pisał:
Udało się p. Szymanowskiej udoskonalić naturę swego instrumentu przez zbliżenie go do tonu skrzypców [...] Akordy, śpiewy i pojedyncze tony połączone są w jej grze harmonijnym brzmieniem [...] Czarująca prostota i wysoki stopień zrozumiałości w stylu jej gry, tudzież [...] unikanie wykwintnych lub wymuszonych ozdób psujących poważny tok harmonijnej dykcji'.
Goethe wyraził to innymi słowy:
Lecz już muzyka na anielskich skrzydłach
Miliony tonów splata w całość zgodną,
Istotę ludzką do głębi przenika,
By ją napełnić odwieczną pięknością;
Wilgotnym oczom jawi się obrazem
Ta boska wartość tonów i łez razem.
Zmarła w wieku 42 lat, padła ofiarą epidemii cholery, która szalała po Petersburgu, gdzie spędziła ostatnie lata swojego życia. Franz Schubert przeżył tylko 31 lat. Wolfgang Amadeus Mozart dożył 35 roku życia. Fryderyk Chopin odszedł w wieku 39 lat. Robert Schumann dociągnął do 46 wiosny. A co mogłaby osiągnąć Maria Szymanowska, gdyby od dziecka zapewniono jej takie same warunki, które przysługiwały wyżej wymienionym panom kompozytorom?
Tekla Bądarzewska-Baranowska
Autorka najbardziej popularnej polskiej kompozycji fortepianowej (oczywiście nie licząc utworów Chopina) nie miała takiego szczęścia jak Maria Szymanowska. Wszystko wskazuje na to, że Tekla Bądarzewska (1829–1861) była amatorką, nigdy nie otrzymała żadnego wykształcenia muzycznego. Paulina Olko pisała w opublikowanym przez Meakulturę artykule ''Tekla Bądarzewska: artystka wskrzeszona'':
W Polsce działania kompozytorskie kobiet były ograniczone ze względu na sytuację polityczną, ale i tu zainteresowanie muzyką widocznie wzrosło. Świadczy o tym choćby ówczesna prasa, jak ''Dziennik Domowy'' czy ''Noworocznik (Kalendarz) Ilustrowany dla Polek'', w którym od 1864 roku ukazywał się cykl artykułów pod tytułem ''Kurs nauk wyższych dla kobiet'', obejmujący m.in. estetykę muzyczną. Już wtedy postulowano, by zastąpić grane w domach utwory zagraniczne twórczością rodzimą.
Twórczość Bądarzewskiej składa się z miniatu fortepianowych: mazurków, walców, ballad, rêverie (fr. marzenie). Zaczęła komponować jako kilkueltnia dziewczynka, pierwszy zachowany utwór pochodzi z 1843 roku, miała wtedy 14 lat. Nuty swoich dzieł rozprowadzała samodzielnie, przede wszystkim w lokalnych księgarniach. Kompozytorka umacniała swoją pozycję, rozpowszechniając swoje utwory po kolejnych salonach. Jej osobą zainteresowała się ekscentryczna La Païva, kolekcjonerka diamentów i mecenaska architektury, która prowadząca salon artystyczny, w którym bywał m.in Richard Wagner i Theophile Gautier. To dzięki niej napisana w 1851 roku ''Modlitwa dziewicy'' została opublikowana w ''Revue et Gazette Musicale'', a później przedrukowana ponad 500 razy na pięciu kontynentach. Pod koniec XIX wieku lwowski historyk Mieczysław Opałek wspominał:
Niedobrze się robiło, gdy przez otwarte okna frontu i oficyn, parteru i wszystkich pięter wylewały się w tonach wybębnianych w jakiejś histerycznej, niecierpliwej rytmice muzyczne frazy utworu, który w autorskim wykonaniu Bądarzewskiej wyglądałby z pewnością zupełnie inaczej.
Krytyka nigdy nie doceniała – bardzo prostej, ale czy prostota jest wadą? – twórczości Bądarzewskiej. ''Modlitwa...'' pojawia się w ''Trzech siostrach'' Czechowa (Irina wyjątkowo jej nie lubiła) i ''Rozkwicie i upadku miasta Mahagonny'' Brechta (''Oto wieczna sztuka!'' krzyczy jeden z gości w barze, kiedy pianista zaczyna wykonywać utwór kompozytorki). W Polsce o Będarzewskiej niemal całkowicie zapomniano, chociaż do jej miniatur powracają pianiści na całym świecie, szczególnie lubiana jest w Japonii.
Bądarzewska powoli powraca do życia. Na jej cześć nazwano jeden kraterów na planecie Wenus, a na warszawskim Muranowie, niedaleko Nowolipek, gdzie mieszkała ze swoją rodziną, otwarto dedykowany jej skwer. W 2012 roku Maria Pomianowska wydała płytę ''Tekla Bądarzewska. Zapomniany dźwięk'', na którym kompozycje Bądarzewskiej opracowane są na instrumenty pochodzące z tradycji europejskiej i orientalnej, od fletów, wiolonczeli, fortepianu przez saksofony i harmonijkę ustną do indyjskiej sarangi i suki biłgorajskiej. Na Bądarzewską powołuje się Anna Zaradny na wystawie ''Rondo znaczy koło'' prezentowanej w 2016 roku na festiwalu Sacrum Profanum. Opowiadała:
Postać zmagająca się za życia z niedocenieniem, a wręcz bezlitosną krytyką. Zawód kompozytora w XIX-wiecznej Europie był postrzegany jako typowo męski. Do kobiet komponujących muzykę krytycy podchodzili z pobłażliwością, określając ich utwory jako zbyt kobiece”. To pejoratywne określenie implikowało cechy takie jak przesadna delikatność, naiwność, brak siły wewnętrznej czy kreatywności. Dość kuriozalne prawda?