Actus Humanus to festiwal, podczas którego możemy usłyszeć czołówkę polskich i światowych przedstawicieli nurtu wykonawstwa historycznego. Upraszczając, jest to sposób interpretowania muzyki dawnej odtwarzający jak najbardziej autentycznie – na tyle, na ile mogą na to pozwolić źródła, a przede wszystkim ich interpretacje – brzmienia muzyki sprzed wieków. Właściwie nic w tym nadzwyczajnego, mamy w Polsce jeszcze kilka takich wydarzeń, zarówno w metropoliach, jak i na peryferiach. Czym wyróżnia się gdański festiwal? Tutaj muzyka dawna nie jest oderwana od rzeczywistości, współżyje z tkanką miejską. Koncerty odbywają się w zabytkowych gdańskich salach, przepełnionych znakami przeszłości: w przypominającym przestrzeń salonu Ratuszu Staromiejskim, obwieszonej portretami królów Polski sali Ratusza Głównego Miasta, potężnej gotyckiej bryle dawnego kościoła św. Jana i na dziedzińcu kościoła św. Katarzyny. Nie są to sterylne sale koncertowe, chroniące nas od dźwięków otoczenia. Słuchając interpretacji muzyki sprzed wieków, słyszymy także żywą tkankę miejską. To sprawia, że sytuacja koncertowa – w gruncie rzeczy dość wydumana i nienaturalna – staje się odrobinę mniej sztuczna.
Recitalu utworów Dietricha Buxtehudego w wykonaniu Moniki Kaźmierczak słuchaliśmy z ogrodów kościoła św. Katarzyny. Ogrzewana przez organizatorów publiczność (lampami grzewczymi, ogrzewaczami do rąk, a nawet herbatą z rumem) zgromadziła się na ławach i krzesłach ustawionych przed ekranem, na którym wyświetliła się gdańska carillonistka. Carillon to instrument z grupy idiofonów uderzanych. Składa się z kilkudziesięciu dzwonów sterowanych klawiaturą manualną, przypominającą nieco ustawieniem klawiaturę fortepianu – warto zaznaczyć, że zamiast klawiszy mamy tutaj kołki, w które wykonawca uderza pięściami – i klawiaturą pedałową. Instrument ten pozwala na znaczące zmiany w artykulacji dźwięku, chociaż w pierwszej chwili może nam się wydawać, że wszystko brzmi tutaj tak samo, różnice zatracają się w pogłosie wibrujących kilkadziesiąt metrów nad naszymi głowami dzwonów. Gęste i wariacyjne utwory twórcy, który był wzorem dla Georga Friedricha Händla i Johanna Sebastiana Bacha doskonale brzmią na tym instrumencie – wystarczy wejść w gąszcz dźwięku i próbować wysłyszeć gesty wykonawcy, oddzielić je od szumu ulicy i wibracji dzwonów.
Siedzenie przez godzinę na grudniowym powietrzu nie wydawało mi się dobrym pomysłem, nawet w tak rozgrzewających warunkach. Okazało się, że spacer dookoła kościoła św. Katarzyny bardzo dobrze wpłynął na odbiór koncertu – jeśli będziecie mieli okazję uczestniczyć w koncercie carillonowym, to gorąco zachęcam do słuchania w ruchu. Pod wyjściem z ogrodów słuchało się trudno, ulica Podmłyńska jest dość hałaśliwa, ale dobiegające z oddali głosy dzwonów zmieszane z szumem samochodów i krzyczących dzieci są bardzo przyjemnym wspomnieniem. Najlepiej słychać było na rogu ulicy Katarzynki, na terenie parkingu samochodowego – wrażenia akustyczne były o niebo lepsze, brzmienie carillonu miało o wiele większą dynamikę, nie było przytłumione przez odgłosy dudnienia dzwonów. Nie bez przyczyny wspomniałem o szumie ulicy, audiosfera Gdańska była tego dnia wyjątkowo ciekawa. Dosłownie po drugiej stronie ulicy, może 100 metrów dalej, w Bazylice św. Brygidy trwało poświęcenie bursztynowego ołtarza. Stojąc na parkingu widziałem kątem oka inny telebim – wyświetlano na nim przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy. W opisywanym przeze mnie punkcie nie słyszałem ani słowa, ale już kilkanaście kroków dalej Buxtehude stapiał się z przemówieniem prezydenta RP, odgłosami krążących po okolicy służb porządkowych, ludzi próbujących dostać się do bazyliki, żeby na własne oczy zobaczyć ołtarz, a w końcu z odgłosami mszy świętej.
Innym doświadczeniem było wysłuchanie utworów Jana Pieterszoona Sweelinkca w klawikordowych interpretacjach Marii Erdman. Klawikord to przodek klawesynu i fortepianu, pochodzi z XIV wieku. Naciśnięcie klawisza powoduje poruszenie blaszki – tangentu – uderzającego w strunę. Instrument utrzymany był w stroju średniotonowym (A = 490 hz), czysto brzmiały tylko kwinty. Koncert odbywał się w sali Ratusza Głównego Miasta, która jest naprawdę niewielka, ale nawet tam klawikord brzmiał bardzo cicho. To instrument, który ma bardzo bogate i zróżnicowane brzmienie, a jednocześnie bardzo nieśmiałe – trzeba się do niego przyzwyczaić, przestroić swój słuch na nikłe dźwięki. Maria Erdman, artystka specjalizująca się w grze na przeróżnych instrumentach klawiszowych, przejrzyście i ciekawie wyrazowo uwidoczniła wszelkie konstrukcje flamandzkiego kompozytora przełomu renesansu i baroku: tematy i kontrtematy, wariacje oraz skontrastowane figuracje.
Klawikord nie przypomina zdecydowanego, ekspansywnego brzmienia fortepianu, bliższy jest delikatniejszym dźwiękom lutni. W trakcie występu Erdman również dochodziły nas odgłosy z zewnątrz. O pełnej godzinie carillon znajdujący się na ratuszowej wieży wygrał melodię, której wibracje lekko przykryły dźwięki niepozornego instrumentu, połączenie to brzmiało bardzo naturalnie, prawie nie zakłócało przebiegu utworu. Okazuje się, że w burzliwszą reakcję klawikord wchodzi z saksofonem, szczególnie jeśli ten gra zalotne melodie świąteczne, rodem z amerykańskich komedii romantycznych. Spotkanie tych dwóch estetyk było niemałym szokiem poznawczym i czymś magicznym, niespotykanym i lekko niepokojącym. Dopiero oklaski, które rozbrzmiały po zakończeniu koncertu, uświadomiły mi jak z cichym instrumentem obcowaliśmy; uświadomiłem sobie też, jak wielkie umiejętności adaptacyjne do różnych warunków akustycznych ma nasz słuch. Mieszkając w mieście, rzadko z nich korzystamy, wyłapujemy raczej najgłośniejsze dźwięki – słuchając muzyki spotykamy się z podobnymi zjawiskami, w końcu wiele wytwórni muzycznych uczestniczy w tak zwanej loudness war, wojnie głośności, czyli nagrywaniu muzyki w coraz większej głośności, na czym cierpi dynamika dźwięku (zjawisko to nie omija muzyki klasycznej).
Opisuję popołudniowe recitale, chociaż największą atrakcją festiwalu powinny być wieczorne występy europejskich gwiazd muzyki dawnej. Rzeczywiście, były bardzo atrakcyjne, ale to skromniejsza forma koncertowa bardziej wbija się w pamięć. W porze poobiadowej mogliśmy posłuchać jeszcze czterech sonat Bacha w wykonaniu duetu skrzypcowo-klawesynowego Martyny Pastuszki i Marcina Świątkiewicza (urokliwe i wytrawne, świeżo podane salonowe granie); tanecznego programu ''Fantasiae, cantiones et choreae'' na klawesyn Coriny Marti i lutnię Michała Gondki (bazylejskie małżeństwo świetnie opanowało ten repertuar i nie popada w rutynę) oraz kolejnego duetu skrzypcowo-klawesynowego, tym razem w sześciu sonatach Arcangelo Corelliego w wykonaniu Grzegorza Lalka i Lilianny Stawarz (w zamyśle były to utwory przeznaczone do nauki instrumentalnego rzemiosła, muzycy przystroili je umiejętnie, tworząc pełnowartościowe dzieła).
A co z headlinerami, którzy występowali w potężnym, gotyckim Centrum św. Jana? Śpiewacy z Orlando Consort zagrali ponad dwugodzinny program oparty na albumie ''Alleluia nativatas'', przedstawiający panoramę muzyki związanej ze świętami Bożego narodzenia od XI do XVI wieku. Brytyjski ansambl niczym nie zaskakuje, ale nikomu to nie przeszkadza – dość jednostajny program potrafią ozdobić wokalnymi fajerwerkami. Jednym z najbardziej oczekiwanych punktów programu był ''Mesjasz'' w wersji z 1742 roku, napisanej przez George'a Friderica Haendla po przyjeździe do Dublina. Obcowanie z rzadko wykonywaną wersją obszernego arcydzieła zawsze jest dużym przeżyciem, szczególnie w tak dobrym wykonaniu (Europa Galante pod dyrekcją Fabia Bondiego), ale nie wszystko ze sobą współgrało. Soliści byli świetni, szczególnie ładną barwę posiada bas Roberto Lorenzi i kontralcistka Delphine Galou, chociaż można mieć pewne zastrzeżenia do jej performansu, który odcinał się od oratoryjnej poetyki podjętej przez innych solistów. Tylko Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanesis nie udźwignął tego wykonania, a szkoda, bo chór stanowi bardzo istotną część tego utworu.
Bardzo sympatycznym akcentem były świąteczne utwory Marca-Antoine'a Charpentiera przeplatany francuskimi melodiami tradycyjnymi w wykonaniu Ensemble Correspondances pod kierownictwem Sébastiena Daucé. Wiele osób boi się muzyki dawnej, ten koncert uwypuklał jej związki z folklorem – wiedza muzyczna przydaje się do pełnego odbioru muzyki sprzed wieków, ale naprawdę można jej słuchać także bez specjalistycznego przygotowania. Świetnym dowodem na przebojowość tej muzyki był koncert zamykający festiwal, na którym mezzosopranistka Ann Hallenberg z Les Talens Lyriques pod batutą Christophe'a Rousseta wykonała popisowe arie kastratów. Publiczność reagowała prawie tak samo żywioło jak na innym trójmiejskim festiwalu, Open'erze.
A co czeka nas podczas Actus Humanus Resurrectio? Na popołudniowych recitalach usłyszymy m.in. carillon, tym razem instrument Ratuszu Głównego Miasta, za klawiaturą usiądzie Małgorzata Fiebig; Tomasz Pokrzywiński zagra wiolonczelowe suity Bacha, a Octava ensemble pod dyrekcją Zygmunta Magiery wykona msze Bartłomieja Pękiela. Na wieczornych koncertach usłyszymy m.in. Mszę h-moll BWV 232 Bacha (Paul McCreesh i Gabriel Consort & Players), kierowany przez Marcela Pérèsa Ensemble Organum przypomni tradycję śpiewu benewentyńskiego, festiwal zakończy ''Il trionfo del Tempo e del Disinganno'' George'a Friderica Haendla.
PS W trakcie Actus Humanus Nativitas oprócz adwentu świętowaliśmy również Chanukę. Podczas Actus Humanus Resurrectio żydowscy wielbiciele muzyki dawnej obchodzą święto Pesach. Może organizatorzy festiwalu powinni w przyszłości zsynchronizować nasze tradycje i rozszerzyć swój repertuar?