W listopadzie 2021 roku amerykańskie wydawnictwo Rain Taxi opublikowało książkę "Crops " (tłum. Peter Constantine) z tłumaczeniami wierszy Kwiatkowskiego. W lutym 2022 roku odbyła się premiera nowego albumu zespołu Trupa Trupa – "B FLAT A". W lutym trójmiejski zespół wyrusza w europejską trasę koncertową (Francja, Wielka Brytania, Holandia), na przełomie kwietnia i maja udaje się w amerykańskie tournée (Filadelfia, Nowy Jork, Waszyngton, Detroit, Chicago, Minneapolis, Portland, Seattle, San Francisco, Los Angeles).
Czy Trupa Trupa ma w sobie coś z polskiego romantyzmu?
Jesteśmy w dużej mierze tworem polskiego romantyzmu w swojej fascynacji przemijaniem, zakochaniem w pięknie (strukturach sztuki, muzycznych, harmonicznych). Połączenie śmierci, estetyki, melodii – taki ciemny czar – jest czymś ogromnie polskim. Odnajduję się w śpiewaniu o przemijaniu, etyce, historii, moralności. Jest mi to bardzo bliskie, aczkolwiek podkreślam: zespół Trupa Trupa tworzą cztery osoby – każdy ma inne poglądy na tożsamość zespołu i interpretację jego twórczości. Moje odczytanie jest trochę literackie – wiadomo dlaczego.
Kilka dni temu zmarł Jarosław Marek Rymkiewicz. Myślę, że "Zachód słońca w Milanówku" jest jednym z najwybitniejszych osiągnięć polskiego romantyzmu i polskiego języka – to jeden z tych tomików, do których ciągle wracam i myślę że Rymkiewicz był wirtuozem tego romantycznego ducha.
Polski romantyzm to także mesjanizm.
Nie jestem ekspertem w tym temacie. Czy ktoś analizował kiedyś postać Lecha Wałęsy jako część polskiego mesjanizmu? Dla mnie mesjanizm nie musi być wyborem krwawo-bitewnym, walczącym do końca. Może być też wyborem opcji bezkrwawej, donkichotowsko-pacyfistycznej. Wierzę w zaczarowany świat niesamowitych, wręcz nierealnych jednostek, absolutnie pacyfistycznych, niekonformistycznych i tym samym rewolucyjnych. Tak postrzegam Lecha Wałęsę za czasów komuny. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że to jest moja projekcja a rzeczywistość jest znacznie bardziej i prozaiczna, i skomplikowana, i mniej bajkowa. Ja po prostu próbuję wyciągnąć dla siebie pewnego rodzaju pozytywną etycznie esencję. Mam trzyipółletniego syna – to moment, w którym staram się raczej odpowiadać "tak", rzadziej "nie". Nie chcę wykluczać prawdy i zakłamywać rzeczywistości, ale jednocześnie poszukuję pewnego rodzaju światła. Zatem, jak widzisz, jestem w jednym wielkim potrzasku.
Zresztą moim pierwszym idolem w dzieciństwie i młodości był św. Franciszek i do dzisiaj jest jednym z moich największych bohaterów. Podobnie postrzegam Jezusa – dla mnie ich myśl była radykalnie rewolucyjna, pozbywająca się języka nienawiści. Była próbą porozumienia się z osobami o innych poglądach bez odzierania ich z godności.
Kiedy myślę o mesjanizmie, co prawda nie polskim, do głowy przychodzi mi jeszcze Werner Herzog – twórca prawdziwie zatopiony w mesjanizmie. Dlatego tak uwielbiam jego wczesne filmy. Chodzi o wielką duchową moc i siłę, którą niektórzy mają (albo wydaje im się, że mają). Niektóre filmy Herzoga wydają się być dekonstrukcją tego mitu o duchowej sile, mocy i władzy – szczególnie "Aguirre, gniew boży". Interesuje mnie awers i rewers wybraństwa, szczególnie na przykładzie biograficznych pęknięć. Często mesjanistyczne wizje były rodzajem kompensacji, próbą zakrycia czegoś wprost odwrotnie proporcjonalnego do wzniosłych moralnych haseł. Fascynują mnie osoby obdarzone tą duchową siłą i używające jej w sposób pokojowy. Zajmują mnie również te ciemne biografie. Zawsze jestem po stronie ofiar i poszkodowanych, ale próbuję być daleki od czarno-białego, moralizatorskiego języka.
Po obejrzeniu dokumentu "Allen kontra Farrow " mam wielki problem z filmami Woody’ego Allena. Uważam, że jest coś takiego jak społeczne historyczne uczciwe osądzanie, które powinno się dokonywać dla dobra przyszłych pokoleń i z szacunku dla ofiar. Społeczeństwo (albo historia) powinny wykonywać jakiś gest potępienia i kary, żeby takie rzeczy w przyszłości się nie przytrafiały i żeby dać moralne wsparcie i zadośćuczynienie poszkodowanym, aby po prostu nie zostawiać ich samych i wykonać wobec nich bardzo ważny gest solidarności.
I w ten sposób skręciłem z polskiego mesjanizmu do Woody’ego Allena. Dawniej kojarzył mi się po prostu z ironią i pewnego rodzaju inteligenckim humorem, teraz postrzegam go przede wszystkim jako przestępcę seksualnego, a nie jako artystę. I naprawdę nie ma we mnie satysfakcji, którą miałby pewnie z wygłaszania takiego kategorycznego sądu ktoś w rodzaju Pana Cogito. Drażni mnie sędziowska satysfakcja niektórych ludzi przy osądzaniu winnych. Satysfakcja ze sprawiedliwości jest ogromnie ważna, ale jest też rodzaj pewnego poczucia sytości, że stoi się po tej dobrej, lepszej, moralnie jaśniejszej stronie i to mnie jakoś niepokoi.
Po angielsku mówi się o tym virtue signaling, co dosłownie oznacza "sygnalizowanie cnoty". Żeby było śmieszniej, jest to termin zaczerpnięty z teorii Darwina, jego hipotez dotyczących doboru płciowego. Bardzo podoba mi się wizja, w której osoby czerpiące przyjemność z okazywania swojej wyższości moralnej porównani są do stroszącego pióra pawia, próbującego zainteresować sobą pawicę.
Jestem za osądzaniem i bronieniem ofiar, ale w tym nie chodzi o upajanie się rolą sędziego i radością z bycia po właściwej stronie. Tak się dziwnie składa, że bardzo często moralizatorzy miewają szafy wypchane trupami i często stosują wobec swoich oponentów politycznych język pełen pogardy i przemocy. Uważam to za wielkie zwycięstwo zła.
Zresztą zła szukam przede wszystkim w samym sobie, od tego zaczynam każdy kolejny dzień. Przekonanie o własnej bezgrzeszności i jednoczesne piętnowanie innych to prawdziwe piekło, albo przynajmniej jego początek.
Romantyzm rozwinął w naszej kulturze i społeczeństwie potrzebę indywidualizmu i poczucia autentyczności, które chyba osiągają apogeum w świecie wirtualnym, mediach społecznościowych.
Sedno potrzeby bycia kimś oryginalnym, popularnym, wyjątkowym jest – moim zdaniem, jestem teraz w takim punkcie życia – zupełnie inne. Ludzie łakną miłości i akceptacji, to rzecz tak prosta. Mówiąc prosta, nie mam na myśli "banalna". Większość ludzi naprawdę chce być akceptowana, kochana, szanowana, lubiana – "all you need is love". Dlatego większość ludzi chce mieć rację, także moralną rację – aby zostać zaakceptowanym. Motorem tego procesu jest pewnie w dużej mierze lęk i strach przed wykluczeniem.
Oczywiście, prawdziwymi władcami dzisiejszego świata są działy promocji i marketingu, które w dużej mierze kreują wybierane przez ludzi postawy. To jest wielki problem, ale w potrzebie akceptacji nie ma niczego złego – to wręcz potrzeba religijna. Znaczenie religii, szczególnie w europejskim społeczeństwie, wyraźnie zmalało, a potrzeba bezwarunkowej miłości i akceptacji jest, moim zdaniem, prawie w każdym. Po prostu prawie każdy miał rodzinę, od której otrzymał w dzieciństwie jakieś ciepło i ciągle chcielibyśmy tego samego.