Opowiadając historię Jędrka, Łukaszewicz korzysta z polskiego, zastanego imaginarium II wojny światowej – to w końcu świat wielkich symboli i klisz, którymi nasiąkaliśmy przez pokolenia. Kiedy myślimy o "Czerwonych makach", w głowie słyszymy przecież poruszającą pieśń o kwiatach, co "zamiast rosy piły polską krew", i widzimy niezapomnianą scenę z serialowego "Domu" Jana Łomnickiego, w której pijana bohaterka Jolanty Żółkowskiej słysząc melodię wojskowej piosenki, próbuje wciągnąć na parkiet pewnego mężczyznę, a jeden z gości stanowczym tonem powstrzymuje ją, mówiąc, że "tego się nie tańczy".
Świat "Czerwonych maków" pełen jest legendarnych wojowników, morowych panien, bohaterskich czynów i patriotycznego kiczu. Zobaczymy tu scenę z małym chłopcem, który kikutem odciętej ręki salutował będzie generałowi Andersowi, bohaterskiego żołnierza, który z rozprutą piersią będzie chciał ruszać do boju, i szlachetnego księdza, który sam wejdzie pod ostrzał, by ratować swoje "owieczki".
"Czerwone maki" pełne są tego typu "świętych obrazków", podniosłych i pełnych patriotyzmu. Łukaszewicz korzystał z nich także w swoich wcześniejszych produkcjach – hagiograficznym "Raporcie Pileckiego", niedocenionych i nadto krytykowanych "Orlętach" oraz "Karbali", jednym z trzech (obok "Linczu" i "Żywie Biełaruś") niehistorycznych filmów reżysera. W "Czerwonych makach" znów sięga po takie rozwiązanie, by budować w widzu poczucie identyfikacji z bohaterami. Zamiast skrupulatnie kreślić oryginalne portrety psychologiczne wyciąga rękę po filmowe i kulturowe prefabrykaty, by jak najszybciej związać widza opowieścią o bohaterstwie i honorze.
Celebryci ze spiżu
Reżyser w tym samym celu ożywia na ekranie historycznych celebrytów. Jednym z przewodników widza po wojennym świecie jest więc redaktor grany przez Leszka Lichotę i wzorowany na postaci Melchiora Wańkowicza (w filmie pada nawet z jego ust reklamowa fraza "cukier krzepi"), genialnego reportera, który opisał losy żołnierzy zdobywających Monte Cassino. Oprócz niego oglądamy także inne historyczne sławy – generała Andersa (Michał Żurawski), świadomie niosącego na barkach odpowiedzialność za tysiące poległych, a także niedźwiedzia Wojtka, który – zupełnie zbędny dla filmowej akcji – stanowi rodzaj ekranowej ciekawostki.