Traktując Pileckiego jak bohatera patriotycznego fresku, a nie człowieka z krwi i kości, wątpliwości i wahań, twórcy filmu uniemożliwiają widzowi identyfikację z jego postacią. W efekcie "Raportowi…" brakuje bohatera, z którym moglibyśmy współodczuwać, któremu moglibyśmy kibicować i uczestniczyć w jego upadkach i wzlotach. U Łukaszewicza Pilecki jest statuą ze spiżu, wolną od konieczności podejmowania jakichkolwiek decyzji, bo te zostały już podjęte przez "Boga i Historię". Filmowy rotmistrz zawsze wie, co powinien zrobić, nigdy nie ma wątpliwości, nie musi dorastać do postawionych przez nim zadań, stając się w oczach twórców "Raportu…" figurą niemalże Chrystusową.
Tak wymyślona postać okazuje się pułapką dla bardzo zdolnego aktora mierzącego się w "Raporcie…" z głównym bohaterem. Przemysław Wyszyński, dotąd niedostrzeżony przez polskie kino, robi wszystko, by tchnąć w swoją postać życie, to jego charyzma i ekranowy urok niosą ten film. Wyszyński próbuje unikać patosu, a rysując portret narodowego bohatera, za wszelką cenę stara się nadać mu ludzkie rysy. Nie staje na koturnach (jak robił choćby Marcin Kwaśny w dokumentalno-fabularnym "Pileckim" [reż. Mirosław Krzyszkowski, 2015]), ale w zwyczajności bohatera szuka tego, co w nim najbardziej niezwykłe. I choć stworzona dla niego kreacja nie pozwala mu zupełnie uciec od pomnikowości, trzeba mieć nadzieję, że polskie kino częściej będzie teraz sięgać po tego zdolnego i wrażliwego aktora.