Co gotował Tomasz Stańko?
Uczył się gotować zdrowo, opierał się na diecie makrobiotycznej: przeróżne warzywa, fasole mung i azuki. Za czasów największego zaangażowania w makrobiotykę, jeździł na trasy, papugując trochę po Thomasie Morganie, z własnym ryżowarem. Lubił też zjeść bardziej zwyczajne rzeczy. Jedną z jego ulubionych potraw było spaghetti aglio e olio – absolutny klasyk, bardzo proste danie. Istotną kwestią była ceremonia picia dobrej jakości herbaty. Na herbatę w papierowych torebkach mówił "maczanka". Lubił kawę, mielenie i parzenie kawy też było dla niego ważnym rytuałem, ale nie aż tak, jak herbata.
Zwracał uwagę na zdrowy tryb życia, ale czasami wpadał w cukiernicze obsesje. Był stałym klientem cukierni Bliklego; w Podkowie Leśnej chodził z Mariuszem Wilczyńskim na słynne jagodzianki.
O czym najczęściej rozmawialiście?
Najczęściej rozmawialiśmy o świecie, tak po prostu, żeby dyskutować. Esencją naszych spotkań były rozmowy o muzyce, innymi słowy – o interesach (śmiech).
Tata był myślicielem, lubił siedzieć i dumać. Przez ostatni rok czy dwa regularnie spotykał się z filozofem Tomaszem W. Michałowskim, redaktorem "Ucieczki od wolności", autobiografii Jana Lityńskiego. Rozmawiali o filozofii, religii – mam nadzieję, że te dyskusje kiedyś zostaną wydane.
Jakie poglądy wyznawał Tomasz Stańko?
Nie wiem, co na to Tomek Michałowski, ale myślę, że filozofia taty to był bardzo radykalny materializm. Postrzegał świat w bardzo fizyczny sposób. Uważał, że po śmierci się rozpadniemy i to będzie koniec. Był wyznawcą teorii ewolucji, pokładał nadzieję w rozwoju technologii, w transhumanizmie – nie miałby problemu, żeby zostać syntetycznym człowiekiem. Jego świat bywał dość brutalny.
W jego muzyce tej brutalności nie słychać.
Myślę, że miał w sobie dwa oblicza. Właściwie nie wiem, dlaczego wyznawał aż tak bardzo materialistyczny światopogląd. Myślę, że podobała mu się bezkompromisowość tej filozofii, i taka jej szorstkość.
Co czytał pani ojciec?
Najciekawsze jest to, w jaki sposób czytał: bardzo wyrywkowo. Otwierał książkę, czytał jej fragment i potem nad nim rozmyślał. Lubił Hermana Hessego, Williama Faulknera, hrabię de Lautréamonta, Williama S. Burroughsa, Witkacego. Mówiąc inaczej: dzikość i awangarda, do tego wrażliwość.
Dwa ostatnie tygodnie tata był na oddziale intensywnej terapii. Czytałam mu. Z jego biblioteczki wyjęłam "Narcyza i złotoustego" Hessego. Na początku było miło, aż doszłam do części, gdy zaczyna się epidemia, zapomniałam, jak dużo jest tam śmierci. To miała być inna lektura.
Czytał poezję? Występował na scenie z Wisławą Szymborską, po jej śmierci nagrał płytę inspirowaną jej poezją.
Nie czytał zbyt dużo poezji, tak mi się przynajmniej wydawało. Szukając książek do czytania mu w szpitalu, znalazłam tomik wierszy Alberta Caeiro – to jeden z licznych pseudonimów, pod którym występował Fernando Pessoa. Nie spodziewałam się, że go tam znajdę. Pierwszy wiersz, na którym otworzyłam brzmi tak:
Strach przed śmiercią?
Zbudzę się w inny sposób,
Może ciało, może ciągłość, może odnowiony,
Ale się zbudzę.
Skoro nawet atomy nie śpią, dlaczego tylko ja mam spać.
To połączenie materialistycznej koncepcji taty i mojej – nastawionej na świat bardziej duchowo, mówiącej, że to wcale nie jest koniec. To było bardzo symboliczne. Może jednak czytał poezję? Ale była to jego tajemnica. Miał sferę, którą zostawił tylko dla siebie.
Tata brał udział w Projekcie Marzenie – to aukcja zdjęć różnych wybitnych osób, zebrane pieniądze są przeznaczone na realizację marzeń dzieci z biednych rodzin. Nagrano z nim wtedy krótki wywiad, mówił: "Nie wyrobiłem w sobie mechanizmu marzenia, bo mi się wszystkie marzenia spełniały. Bo dla mnie, proszę pani, marzyć – to żyć". Ale powiedział też, że ma tajemne marzenie, które zostawia tylko dla siebie. Z kontekstu wynikało, że to takie magiczno-dziecięce fantazje, marzenia romantyczne. Niezbyt często chciał pokazywać swoją delikatną stronę.
W jaki sposób Tomasz Stańko słuchał muzyki?
W domu nie słuchał zbyt dużo muzyki, ale miał świetny sprzęt. Jego przyjacielem był Thomas Conrad, redaktor audiofilskiego magazynu "Stereophile". Tata najbardziej lubił słuchać w muzyki w taki sam sposób, w jaki czytał książki, czyli wyrywkowo. Kiedy na rynek weszły iPody, od razu kupił sobie egzemplarz z pojemnym dyskiem. Wgrał tam Bartóka, Red Hot Chilli Peppers, fado, Jamesa Browna, i oczywiście jazzowych klasyków: Johna Coltrane’a, Cecila Taylora. Uwielbiał opcję shuffle –to nagłe przeskakiwanie przez artystów, gatunki, nastroje. Dodam jeszcze, że doceniał kunszt popowych produkcji, chociaż nie słuchał ich w domu.
Jaką rolę w życiu Tomasza Stańko odgrywało kino?
Szanował klasyków, jak Louise Malle, Godard. Ale na co dzień wolał dobre kino sensacyjne. I filmy przyrodnicze, o dzikiej naturze. Czasem nawet przytaczał w rozmowach, jako ilustrację argumentów, sceny z życia zwierząt, głównie drapieżników. Kryminały i przyroda były dobre do ćwiczenia długich nut. Podobno jest to dosyć nudna praktyka, ale wyjątkowo ważna dla trębacza. Każdego dnia zajmowało mu to przynajmniej godzinę.