Paradoksy śmieszności – nowa polska komedia
Choć jest kochana przez szeroką publiczność, u krytyków od zawsze ma pod górkę. Niedoceniana na filmowych festiwalach, w polskim kinie wciąż pozostaje gorszą siostrą poważnego kina. Na czym polega fenomen nowej polskiej komedii?
Gdy w ostatnich dniach 2020 roku na Netfliksie odbyła się premiera tragikomedii "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" Jana Belcla, internetowe fora zabulgotały, a krytyczne łamy zaczęły płonąć od polemicznych głosów. Sylwestrowa komedia zrealizowana w Polsce przez duet słoweńskich twórców (firmował ją Mitja Okorn, Midas polskiej komedii romantycznej) wywołała sprzeczne reakcje krytyków. Jedni, jak Michał Oleszczyk, widzieli w filmie Belcla jedną z najodważniejszych i najświeższych komediowych propozycji ostatnich lat, inni zaś nie potrafili zrozumieć, jak film trafił w ogóle do produkcji. Część chwaliła bezpretensjonalność i frywolny ton, a część za to samo ganiła twórców, odmawiając ich filmowi jakichkolwiek walorów.
Za, a nawet przeciw
Nie byłoby w tym nic dziwnego, zwłaszcza w czasach, gdy krytyka filmowa lubuje się w radykalnych ocenach i komunikuje swoje wybory, obracając kciuk w górę lub w dół, gdyby nie fakt, że obie strony sporu w swych bojach sięgały po te same elementy filmowej opowieści, przedstawiając je raz jako jej wady, a raz jako walory. Ta absurdalna sytuacja sprawiła, że sam producent filmu, Mitja Okorn, w mediach społecznościowych z wyraźnym rozbawieniem cytował na przemian swoich krytyków i obrońców, którzy na ten sam film patrzyli jakby z kompletnie różnych perspektyw.
Nie on pierwszy doświadczył tej schizofrenicznej sytuacji. Zna ją także wielu innych twórców polskiej komedii, która jak żaden inny gatunek potrafi dzielić publiczność. Podczas gdy większość kryminałów, thrillerów czy dramatów zwykle oceniana jest jako jednoznaczny sukces lub porażka, w komedii sprawa nie jest taka prosta. Tu nie ma jednoznacznych kryteriów i prostych recept. Poczucie humoru jest bowiem cechą wybitnie osobniczą. Co jednego bawi to rozpuku, innego wprowadza w zażenowanie, co w jednym widzu budzi uśmiech politowania, drugiego prowokuje do salw śmiechu.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Testosteron", reżyseria: Andrzej Saramonowicz / Tomasz Konecki, 2007, fot. ITI Cinema Sp. z o.o.
Przekonał się o tym Andrzej Saramonowicz, twórca "Lejdis" i "Testosteronu", ironicznych opowieści o wojnie płci, które odniosły w Polsce duży komercyjny sukces, wnosząc jednocześnie ożywienie do przaśnej nadwiślańskiej komedii. Ożywienie i podziały. Do dziś, gdy ich autor krytykuje filmowe czy literackie dzieła swoich kolegów, pod jego artykułami mnożą się opinie tych, którzy odmawiają mu prawa głosu, przywołując jego "żenujące pseudokomedie". Komedia nie znosi bowiem kompromisów. I choć przeznaczona jest dla publiczności masowej, musi trafiać w najbardziej osobiste preferencje i gusta. Jedno jest pewne: z komedią wszystkim nie dogodzisz.
Gatunkowe absurdy
To tylko jeden z paradoksów polskiej komedii. Nie ostatni. Kolejnym jest jej popularność, a właściwie – złudna popularność. W polskim kinie od lat traktuje się komedię jako gorszą siostrę poważnego kina. Dla twórców wychowanych w murach polskich szkół filmowych komedia to często "komercha" i "chałtura", którą robi się dla pieniędzy. Wydawać by się więc mogło, że nie ma nic prostszego. Dlaczego zatem polski rynek filmowy nie tonie w natłoku śmiesznych komedii?
Odpowiedź jest prosta: z powodu wysokiego poziomu warsztatowej trudności. Dla reżysera komedia to poligon. Nie da się dogodzić wszystkim (to już ustaliliśmy), dlatego trzeba jasnej wizji, co chce się opowiedzieć i jak uczynić to śmiesznym. Tu nie działają proste reguły i systemy zależności. To, co sprawdzało się jeszcze kilka lat temu, dziś może być komediowym archaizmem. Dość przypomnieć niedawne produkcje Juliusza Machulskiego. Reżyser będący żywym klasykiem polskiej komedii, od lat próbuje nakręcić coś zabawnego, ale zamiast tego wychodzą mu "Volty" i serialowe "Małe Zgony". Zbudowane z tych samych półproduktów co "Vinci" czy "Killer", a jednak pozostawiające widzów zupełnie obojętnymi.
Nic pewnego
Za komedię w polskim kinie zabierają się dziś albo doświadczeni rzemieślnicy (specjalizacja dotyczy zwłaszcza komedii romantycznej), albo młodzi-zdolni. A ci wcale nie mają łatwo. Przekonał się o tym Grzegorz Jaroszuk, jeden z najciekawszych młodych twórców polskiego kina, specjalizujący się właśnie w komediowych opowieściach. Po spektakularnym sukcesie szkolnych "Opowieści z chłodni", w których zapraszał nas do świata dziwaków, neurotyków i outsiderów, w 2014 roku zadebiutował pełnometrażowym "Kebabem i Horoskopem". Roy Anderson spotykał tu Kaurismakiego, a nad wszystkim unosił się czeski absurd i czułość wobec bohaterów. A jednak "Kebab…" nie okazał się komercyjnym hitem (a szkoda), przez co reżyser musiał kilka lat czekać na realizację swojego kolejnego filmu – "Bliskich", których premiera odbyła się w 2020 roku na festiwalu w Gdyni.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Bliscy", reżyseria: Grzegorz Jaroszuk, 2020, fot. materiały prasowe producenta Mental Disorder 4
Przypadek Jaroszuka, twórcy wybitnie zdolnego i obdarzonego kapitalnym poczuciem humoru, może być ostrzeżeniem dla innych debiutantów. Bo w komedii nie ma nic pewnego. Co więcej – w polskim systemie finansowania produkcji filmowej młodzi komedianci mają pod górkę. Łatwiej bowiem dostać dotację Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej na tzw. "film trudny", aniżeli na (komercyjną z definicji) komedię. Łatwiej też pogodzić się z umiarkowanym sukcesem kasowym. Po dramacie psychologicznym utrzymanym w tonie "polskiego kina bólu" nikt nie oczekuje komercyjnych fajerwerków. Po komedii – owszem.
Tym większe słowa uznania należą się twórcom i producentom, którzy mimo wszystko decydują się wchodzić do filmowej branży właśnie za sprawą komediowych historii. Choćby Aleksandrowi Pietrzakowi, twórcy filmowego "Juliusza", który wnosił do polskiej komedii romantycznej ton absurdu. Pietrzak, młody-zdolny nadwiślańskiej komedii, zrealizował swój debiut dzięki Michałowi Chacińskiemu i Radosławowi Drabikowi, dwójce producentów, którzy kilka lat temu postanowili nieco sprofesjonalizować polskie kino komercyjne i dzięki "Planecie Singli" zarobili krocie. "Juliuszowi" tak spektakularny sukces nie był pisany. Choć 400 tysięcy widzów to i tak znakomity wynik dla debiutanckiej komedii o artystycznych aspiracjach.
Wśród tych, którzy do kinowego obiegu trafili właśnie dzięki komediowym projektom, wymienić trzeba jeszcze innych debiutantów: Pawła Maślonę z jego brawurowym "Atakiem paniki" oraz Tadeusza Śliwę, który po latach sukcesów w reklamie zadebiutował kinowymi "(Nie)znajomymi". W ostatnich miesiącach dołączył do nich także Michał Grzybowski z bardzo udanym, niskobudżetowym "Białym potokiem", w którym komediowy koncert grają Marcin Dorociński, Julia Wyszyńska i Dobromir Dymecki, a który na ubiegłorocznej Gdyni nie został wystarczająco doceniony.
Złoty Graal
Pytani o to, czego szukają na scenariuszowym rynku, polscy producenci mówią jednym głosem: dobrej komedii. Zarówno na rynku kinowych fabuł, jak i serialowych konceptów komedia jest towarem szybkozbywalnym i upragnionym. To właśnie w poszukiwaniu komediowych pomysłów polski Canal+ przed rokiem zarzucał sieci na rynku młodych scenarzystów, organizując warsztaty Canal+ Series Lab poświęcone wyłącznie komediowym formatom we wczesnej fazie rozwoju.
Dla producentów z wielkiego i małego ekranu komedia wydaje się bezpiecznym towarem. Łatwo znaleźć inwestorów, którzy uwierzą w przyszłe zyski z eksploatacji filmu, stworzyć strategię promocyjną, a także pozyskać dystrybutora, który zdecyduje się włożyć pieniądze w produkcję i promocję, mając świadomość, że przyciągnie do kin odpowiednio liczną publiczność. Telewizyjnych decydentów przekonują też koszty realizacji – bo serialowa komedia w przeciwieństwie do produkcji dramatycznych jest tańsza niż pełnokrwisty kryminał czy serial sensacyjny.
Ale czy rzeczywiście komedia jest tak bezpieczną inwestycją? Ta kinowa – niekoniecznie. Przekonują o tym wyniki finansowe filmów produkowanych nad Wisłą w ostatniej dekadzie. O ile bowiem komedia romantyczna regularnie nadaje ton polskiemu box office, o tyle komedia jako taka ma mniejszą siłę rażenia.
Wprawdzie w 2019 roku na czele polskiego rankingu popularności znalazł się "Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3", który przyciągnął do kin 2,4 miliona widzów, ale jego sukces był raczej ewenementem niż potwierdzeniem tezy o popularności komedii jako takiej. W latach wcześniejszych rankingiem kinowej popularności rządziły komedie romantyczne: w 2018 roku w pierwszej dziesiątce najlepiej oglądanych filmów znalazły się aż 4 rom-komy, a w latach 2017 i 2016 – po trzy romantyczne komedie.
Franczyza i cała reszta
Polski rynek nauczył się eksploatować komediowe historie. Upycha je głównie w dwie szuflady – romantyczną i familijno-świąteczną. Nie jest dziełem przypadku, że polskie komedie o miłości stały się w ostatniej dekadzie przestrzenią zdominowaną przez… franczyzę. "Planeta Singli", jedna z najlepszych romantycznych serii nad Wisłą, doczekała się trzech części, a realizowane przez TVN "Listy do M." gościły w kinach już trzy razy. Premierę czwartej części przełożono jedynie z powodu pandemii koronawirusa i wywołanego przez nią kinowego kryzysu. Rodzimi producenci szybko zrozumieli bowiem reguły gry i nauczyli się, że komedia sprzedaje się najlepiej, gdy podlejemy ją emocjami zapożyczonymi ze świata zewnętrznego – dlatego też większość romantycznych komedii próbuje walczyć o serca widzów w terminach okołowalentynkowych, natomiast tzw. "świąteczne komedie", łączące romantyczne i familijne schematy, rozgrzewają serca widzów w grudniu, wykorzystując panującą wokół świąteczną atmosferę.
Klasyczne filmowe komedie nie mają swoich kalendarzowych "okienek", aby je sprzedać, trzeba się zatem nieco nagimnastykować. O tym, że nie jest to zadanie proste, przekonują frekwencyjne wyniki najlepszych komedii. Podczas gdy "franczyzowe" komedie romantyczne niemal co roku przebijają się przez granicę miliona widzów, a niektóre wykręcają wynik nawet dwukrotnie wyższy, komedie niemiłosne muszą się zadowolić nieco niższymi wynikami. 700 tysięcy widzów jest sukcesem. Właśnie taką widownię przyciągały obie części "Wkręconych" Piotra Wereśniaka, nieco mniej obejrzało "Po prostu przyjaźń" Filipa Zylbera i "(Nie)znajomych" Tadeusza Śliwy, a 740 tysięcy biletów sprzedano na "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej. Jednym z rekordzistów w polskiej komedii ostatnich lat pozostaje także Marek Koterski, którego "7 uczuć", jedna z najsmutniejszych komedii, jakie nakręcono nad Wisłą w ciągu minionej dekady, obejrzało w kinach ponad 860 tysięcy widzów.
Śmiech, który unieważnia
Polska publiczność lubi smutne komedie. Obok rom-komu to właśnie komediodramat ma na rodzimym rynku stałą publiczność. Dowodem są choćby wspomniane wyżej "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej, na wskroś osobista opowieść reżyserki o rodzinie, konfliktach i umieraniu najbliższych. Dębska ubrała rodziny dramat w zabawną filmową formę, znajdując klucz do serc polskiej widowni. Jej skromny film okazał się podwójnym sukcesem - dzięki sprzedanym biletom okazał się jednym z najrentowniejszych projektów filmowych ostatniej dekady, a zarazem artystycznym sukcesem, którego potwierdzeniem były laury festiwalu w Gdyni. Podobny sukces stał się udziałem Marka Koterskiego, jednego z mistrzów polskiej komedii, który w "7 uczuciach" opowiedział historię upiornie smutną, a jednocześnie potrafił rozbawić widzów, gwarantując sobie komercyjny sukces.
Przypadki Dębskiej i Koterskiego wskazują na ważną prawidłowość obecną w polskim kinie, w którym śmiech potrafi być gwarancją kasowego zwycięstwa, ale jednocześnie pozwala na łatwe unieważnianie filmów. Polska branża nie ceni komedii – spycha ją do szuflady z napisem "filmowa konfekcja". Polscy reżyserzy przyzwyczajeni są do snucia smutnych opowiastek i wychowani są w szacunku do nich. W polskim modelu kinematografii reżyser jest przecież artystą i prorokiem, a dopiero później – rzemieślnikiem. Tymczasem komedia kocha rzemieślników i bezwzględnie weryfikuje reżyserski warsztat.
Przez łzy
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "7 uczuć" Marka Koterskiego, na zdjęciu Michał Koterski i Maja Ostaszewska, fot. Kino Świat
Aby nie narażać się na środowiskową marginalizację, polscy twórcy – także ci najmłodsi – stawiają zatem na komediodramat. Wciąż pozwala on liczyć na szeroką publiczność, a zarazem nie zamyka drzwi na festiwalowe salony. Przekonał się o tym m.in. Paweł Maślona, który na wielkim ekranie zadebiutował "Atakiem paniki", odnosząc zarówno komercyjny, jak i artystyczny sukces. Artystyczne spełnienie i komercyjny sukces udało się także połączyć Tadeuszowi Śliwie, którego "(Nie)znajomi" okazali się czymś więcej niż tylko remakiem włoskiego hitu.
Smutne komedie stały się polską specjalnością. Łączą bowiem poczucie humoru z egzystencjalnym ciężarem, który nie pozwala tak łatwo ich unieważniać. Dla twórców mają jeszcze jeden walor – w przeciwieństwie do komedii jako takiej nie są niewidoczne dla festiwalowych jurorów.
Czekając na powrót do normalności po czasach pandemii, polscy twórcy i włodarze polskiego kina, pokładają w komedii niemałe nadzieje. Wierzą, że to właśnie ona, ze względu na komercyjny potencjał, będzie potrafiła przyciągnąć do kin wielomilionową publiczność, ożywiając finansowo-artystyczny krwioobieg. Miejmy nadzieję, że komediowy boom przyniesie coś więcej niż tylko falę romantycznych opowiastek, a na polskiej scenie pojawią się nowi mistrzowie filmowego żartu na miarę Machulskiego, a może i Barei.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]