Paweł Maślona
Jurorzy tegorocznego festiwalu w Gdyni nie poznali się na jego talencie, ale nie zmienia to faktu, że o Pawle Maślonie nie raz jeszcze usłyszymy. Rzadko się bowiem zdarza, by młody twórca warsztatową sprawnością zawstydzał większość doświadczonych kolegów, autorską wypowiedź potrafił ubrać w świetnie skrojony gatunkowy kostium, a z kilku luźnych historii tworzył efektowną, filmową mozaikę.
Maślona, wcześniej znany głównie jako współscenarzysta "Demona" Marcina Wrony, w "Ataku paniki" pokazuje, że w Polsce można stworzyć rozrywkowe kino na wysokim poziomie, a rodzima komedia nie musi obrażać inteligencji widza. Pewną ręką prowadzi widza przez meandry historii kilkunastu filmowych bohaterów i cały czas doskonale wie, co chce opowiedzieć, po co, i jak.
"Atak paniki" to triumf reżyserskiej precyzji i pracowitości. Film wypracowany w najdrobniejszym szczególe, a zarazem niesiony młodzieńczą energią i świetnymi aktorskimi kreacjami. Na ekrany kin "Atak paniki" trafi dopiero w styczniu i już dziś wydaje się, że musi odnieść sukces. Oby tak się stało, bo polskie kino potrzebuje mocnego kina środka i twórców tak dojrzałych i sprawnych jak Paweł Maślona.
Anna Zamecka
Debiuty takie jak ten Anny Zameckiej właściwie się nie zdarzają. Jej "Komunia" to dokumentalne mistrzostwo, obraz dojrzały i mądry, pełen ciepła, a zarazem unikający emocjonalnego szantażu.
W debiutanckim filmie Anna Zamecka opowiada o dojrzewaniu jako porzucaniu złudzeń, o 14-letniej Oli, jej autystycznym bracie i ojcu, który nie do końca radzi sobie z życiem. O marzeniu dziewczyny, która chce na nowo połączyć rozbitą rodzinę, o rozczarowaniu i bólu.
Film Zameckiej, po raz pierwszy zaprezentowany jeszcze w 2016 roku, przez kolejnych 12 miesięcy szturmem zdobywał światowe festiwale. Dziś oprócz nagród festiwali w Locarno, Amsterdamie czy Lipsku może się pochwalić nominacją do Europejskiej Nagrody Filmowej dla najlepszego filmu dokumentalnego i entuzjastycznymi recenzjami wygłaszanymi przez takich mistrzów dokumentu, jak Joshua Oppenheimer. Recenzjami w pełni zasłużonymi, bo "Komunia" to film, który ociera się o arcydzielność.
Julian Świeżewski
Facet petarda. Obdarzony ekranowym magnetyzmem, charyzmatyczny aktor wydaje się przyszłością polskiego kina. Choć ma dopiero 26 lat, a Akademię Teatralną skończył ledwie dwa lata temu, jego filmografia liczy już ponad 20 pozycji. Wśród nich najważniejszą jest tegoroczna premiera – "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego, film, po którym o Świeżewskiego powinni zabiegać wszyscy reżyserzy znad Wisły.
W opowieści o obozie w Świętochłowicach Świeżewski wcielił się w młodego mężczyznę próbującego wydobyć z obozu ukochaną dziewczynę. Stworzył postać wieloznaczną: poczciwego chłopaka odkrywającego w sobie fascynację przemocą, zazdrosnego kochanka i zarazem lojalnego przyjaciela. Świeżewski nie oskarżał swojego bohatera, ani też go nie bronił, a na ekranie pokazał pełnię jego człowieczeństwa.
Piotr Domalewski
Z impetem wdarł się do polskiego kina, pierwszym filmem zdobywając Złote Lwy i sześć innych nagród Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Ale "Cicha noc" nie była jedynym filmem Domalewskiego walczącym o gdyńskie nagrody – w konkursie filmów krótkometrażowych prezentowany był także inny jego film, "60 kilo niczego".
Domalewski to nie tylko wrażliwy artysta, ale też pracowita bestia, która już szykuje kolejne projekty. Jeśli okażą się równie dobre jak debiutancka "Cicha noc", będzie można mówić o narodzinach wielkiej reżyserskiej gwiazdy.
Niezależnie od tego, jak potoczy się dalsza kariera Domalewskiego, już dziś ma on zapewnione miejsce w historii polskiego kina, a gdy jego film trafi już na kinowe ekrany – także w sercach widzów. "Cicha noc", zabawna i zarazem smutna historia o rodzinnie, miłości i emigracji, to bowiem kino przenikliwe i pełne czułości. Komediowy pazur Wojtka Smarzowskiego spotyka się tu z wrażliwością Andrzeja Jakimowskiego, ale u Domalewskiego próżno szukać śladów epigońskich fascynacji. Jest za to prawda ludzkich emocji, doświadczeń i niespełnień. Piękne kino od niesamowicie zdolnego twórcy.
Agnieszka Suchora
Jednym z największych przekleństw, jakie mogą spotkać aktora w polskiej branży filmowej, jest zaszufladkowanie. Wie o tym świetnie Agnieszka Suchora, pamiętna Iza z "Dwóch księżyców" (1993) Barańskiego i Go z "Ki" (2011) Leszka Dawida, która przez branżę uznana została za specjalistkę od serialowych ról o komediowym zabarwieniu. Zamknięta w szufladzie z takim napisem, Suchora musiała poczekać na kogoś, kto da jej prawdziwą szansę.
Tym kimś okazał się Piotr Domalewski, znakomity debiutant, który w "Cichej nocy" obsadził Suchorę w roli Teresy, matki głównego bohatera. Wcielając się w nią, Suchora stworzyła piękną postać strażniczki domowego ogniska, która poświęciła życie dla rodziny i chce wierzyć, że miało to sens. Suchora obdarzyła ją smutkiem i czułością, a scena, w której filmowa matka i syn łamią się opłatkiem, jest jednym z najbardziej wzruszających obrazów, jakie polskie kino dało nam w tym roku.
Rafał Cieluch
Choć jest doświadczonym aktorem teatralnym, nie miał dotąd szczęścia do filmowych ról. Pojawiał się w kilku telewizyjnych serialach oraz epizodzie w "Operacji Dunaj" Jacka Głąba, ale nie były to role na miarę jego talentu.
"Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc powinna być dla niego filmowym przełomem. U młodej debiutantki Cieluch wcielał się w postać męża jednej z głównych bohaterek, twardego, wrażliwego mężczyznę próbującego połączyć wewnętrznie spękaną rodzinę. Gdy pojawiał się na ekranie, kradł uwagę widza, ściągając na siebie spojrzenie kamery.
Siłą Cielucha jest nie tylko świetnie opanowany aktorski warsztat pozwalający mu trafiać w punkt każdej granej przez siebie sceny, ale też niezwykle silna ekranowa obecność, nieuchwytna energia, jaka towarzyszy jego wejściom. Dobrze byłoby, gdyby ta energia nie zniknęła z polskiego kina i gdybyśmy mogli częściej widzieć Cielucha na wielkim ekranie.
Renata Gąsiorowska
Już pięć lat temu, "Łukaszem i Lottą" pokazywała, że o sprawach ostatecznych potrafi mówić z lekkością. "Cipka", najnowszy film Renaty Gąsiorowskiej, dowodzi, że ta artystka jest jedną z najciekawszych postaci młodej polskiej animacji.
W ośmiominutowej, narysowanej kolorowymi pisakami miniaturze, Gąsiorowska opowiada historię młodej dziewczyny, która nudne popołudnie postanawia uprzyjemnić sobie seansem masturbacji. Na drodze do przyjemności stają jednak inni ludzie, świat zewnętrzny i własne ograniczenia, a sytuację może zmienić jedynie tytułowa bohaterka filmu, która postanawia nauczyć swoją właścicielkę, jak znaleźć drogę do spełnienia i samoakceptacji.
Gąsiorowska mówi o seksualności bez pruderii, ale i bez wulgarności. Z humorem opowiada o płci, seksie i potrzebie samoakceptacji, a poważny temat skrywa pod kostiumem niepoważnej anegdoty. Nie dziwi zatem, że jej film (wyprodukowany jeszcze w 2016 roku) w ostatnich 12 miesiącach podbijał kolejne światowe festiwale, sięgając po nagrody od Clermont-Ferrand, przez Austin aż po Bilbao.
Rafał Kapeliński
Długo musiał czekać na swoją szansę, a debiutanckie "Butterfly Kisses" zrealizował w wieku 46 lat, 10 lat po nagradzanej etiudzie "Emilka płacze". Lektura jego filmu pokazuje, że nie był to czas stracony.
"Butterfly Kisses" jest bowiem jednym z najodważniejszych i najbardziej nieoczywistych debiutów w polskim kinie ostatnich lat. Opowiadając o młodym chłopaku, który odkrywa w sobie pedofilskie skłonności, Kapeliński odrzuca banalne schematy. Opowiada o swoim bohaterze z wrażliwością i bez sensacyjnego tonu, snując historię o rozpaczliwej samotności człowieka postawionego wobec zakazanej namiętności. Nie potępia bohatera ani go nie rozgrzesza. Stara się zrozumieć, pokazać człowieka w całej jego złożoności. I choć na pozór w filmie Kapelińskiego niewiele się wydarza, napięcia jest tu więcej niż w niejednym thrillerze.
Nakręcony w Wielkiej Brytanii film Kapelińskiego (wykładowcy Londyńskiej Szkoły Filmowej i Central Film School London) w lutym 2017 roku zdobył Kryształowego Niedźwiedzia festiwalu filmowego w Berlinie. Może dzięki tej nagrodzie na kolejny film Kapelińskiego nie będziemy musieli czekać tak długo, jak na jego świetny debiut.
Jagoda Szelc
W przeciwieństwie do większości kolegów po fachu, nie musiała latami czekać na swój debiut, uprzednio terminując u bardziej doświadczonych reżyserów i kręcąc 30-minutowe wprawki. Szelc zadebiutowała jeszcze jako studentka łódzkiej Filmówki. Stało się to dzięki reaktywowanemu studiu filmowemu Indeks, które w ostatnich latach produkuje filmy realizowane przez swoich studentów.
To właśnie tutaj, po skrzydłami rektora Mariusza Grzegorzka, jednego z najbardziej wyrazistych artystów polskiego kina, Szelc mogła – bez oglądania się na realia rynku – zrobić film bezkompromisowy, niewygodny, mocny i niejednoznaczny. Jej "Wieża. Jasny dzień" to opowieść o rodzinie i jej tajemnicach, o spotkaniu ludzkich żywiołów i potrzebie mitu.