Polskie kino nigdy nie lubiło gatunkowych historii. Tym bardziej nie radziło sobie z łączeniem stylów pozornie zupełnie do siebie nie przystających. Marcinowi Wronie to się udało. Jego "Demon" to znakomity mariaż horroru i komedii, przebrana w gatunkowy kostium opowieść o Polsce i Polakach.
Obraz Wrony zaczyna się jak klasyczny film grozy. Oto do małego polskiego miasteczka przyjeżdża młody chłopak (Itay Tiran). Ma wziąć ślub z Polką (Agnieszka Żulewska), którą poznał na Wyspach, a później wyremontować stary dom otrzymany w prezencie od jej ojca-biznesmena (Andrzej Grabowski). Gdy Piotr przygotowuje się do remontu, natrafia na zakopane w ziemi ludzkie szczątki. Nikt nie potrafi mu wyjaśnić, skąd ludzkie kości wzięły się w tym miejscu, ale też nikt nie jest szczególnie zainteresowany faktem ich odnalezienia. Sprawę udałoby się przemilczeć, gdyby podczas weselnej imprezy Piotrowi nie objawił się duch żydowskiej dziewczyny.
W swym ostatnim filmie Wrona połączył "Wesele" Smarzowskiego z klasycznym "Dybukiem" Szymona An-skiego. "Demon" to film zbudowany z niepokoju, rozedrgany i niejednoznaczny. To, co trywialne łączy się w nim z tym, co metafizyczne. Wrona, którego poprzednie filmy wpisywały się w nurt kina realistycznego, tym razem zaprosił widzów na wycieczkę do świata fantastyki i horroru. Ale ich wybór u Wrony nie ma w sobie nic eskapistycznego – opowiadając o świecie ponadnaturalnym, reżyser "Demona" mówi jednoczenie o współczesnej Polsce i jej demonach.
Polska, jaką oglądamy w "Demonie", to kraj zbudowany na grobach, o których wolelibyśmy nie pamiętać, kraj zagrabionych żydowskich majątków i zapomnianych dawnych sąsiadów. To miejsce dobrze zabalsamowanej zbiorowej niepamięci. W finałowej scenie bohater grany przez Andrzeja Grabowskiego prosi weselnych gości, by zapomnieli o ślubie i uwierzyli, że miniony wieczór był tylko złym snem. Wrona nadaje temu monologowi symboliczny ciężar i każe odnosić go do polskiego myślenia o Holocauście. Jego film to historia o wypieraniu z pamięci tego, co niewygodne, co burzy wyidealizowany obraz narodowej wspólnoty. Finałowe sceny filmu Wrony przywodzą na myśl skojarzenie z "Saltem" Tadeusza Konwickiego. Bo horror Wrony tak jak "Sennik współczesny" i będące jego adaptacją "Salto" jest w gruncie rzeczy opowieścią o narodowej iluzji i wspólnocie zbudowanej na fałszywych mitach.