Od kilku lat odkrywamy – piszę w liczbie mnogiej, bo nie jest to zainteresowanie lokalne, ale międzynarodowe – muzykę kilku polskich kompozytorów XX wieku, którzy z powodów politycznych, historycznych nigdy nie mieli szansy zaistnieć w swojej ojczyźnie, mimo że poza jej granicami byli niekiedy prawdziwymi celebrytami muzyki współczesnej. W swojej twórczości często wracali do wątków związanych z polską kulturą, począwszy od pisania pieśni do słów polskich poetów, korzystania ze źródeł ludowych aż do inspiracji niezastąpioną twórczością Chopina.
Mieczysław Wajnberg (1919-1996) uciekł z Polski we wrześniu 1939 roku, napisał kilkaset utworów w tym 22 symfonie i 7 oper, jego utwory były szeroko komentowane w Związku Radzieckim, dopiero w latach 80. sława autora muzyki do ''Lecą żurawie'' przycichła. Dzisiaj ogromna spuścizna po bliskim przyjacielu Szostakowicza powraca do programów filharmonii, repertuarów operowych, po kilkudziesięciu latach pojawiają się premierowe nagrania jego utworów. Andrzej Czajkowski (1935-1982) wyjechał w 1956 roku, zmierzał na Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny Królowej Elżbiety Belgijskiej, na którym zdobył III miejsce, i już więcej nie wrócił. Zdobył wielką sławę jako pianista, koncertował na całym świecie – słynął ze świetnej pamięci, potrafił przyswoić trudne utwory w jeden wieczór. Dzisiaj poznajemy lepiej jego twórczość kompozytorską, wszystko dzięki premierze ''Kupca weneckiego'' na festiwalu w Bregencji i wieloletniej pracy Macieja Grzybowskiego, której efekty można usłyszeć na płycie wydanej w 2013 roku przez brytyjskie wydawnictwo Tocatta Classics.
Najstarszy z polskich kompozytorów przeżywających dzisiaj renesans swojej twórczości jest Aleksander Tansman (1897-1986), który wyjechał do Paryża już w 1920 roku, chwilę po wygraniu trzech pierwszych nagród w pierwszym konkursie kompozytorskim zorganizowanym w niepodległej Polsce. Krajowi krytycy muzyczni podcinali mu skrzydła (''W Polsce było przede wszystkim bardzo konserwatywne podejście do muzyki i też był pewnego rodzaju antysemityzm'' – wspominał przed śmiercią), postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej.
''Przyjechałem do Paryża z 80 frankami w kieszeni i zacząłem pracować w dzielnicy La Vilette jako piekarz. Potem, dzięki językom jakie znałem znalazłem miejsce w banku. W końcu, dzięki Ravelowi, wszedłem w środowisko i po 6 miesiącach należałem już do awangardy owych czasów'' – opowiadał w rozmowie z Jerzym Tuszewskim w 1986 roku (cytat za: W. Wendland, ''W 89 lat dookoła świata'').
Utwory Tansmana szybko weszły do programów koncertowych Europy i Ameryki Północnej. W 1927 roku uczestniczył w pierwszej międzykontynentalnej transmisji radiowej: polski kompozytor siedział w studiu na samym szczycie wieży Eiffela, łączył się z salą koncertową w Bostonie, w której wykonywano jego II Symfonię. Chwilę później pojechał na tournée do USA, gdzie zachwycił swoją muzyką samego George'a Gershwina. W 1933 roku ukończył cykl miniatur fortepianowych pod tytułem ''Le tour du monde en miniature'', który był pokłosiem jego podróży dookoła świata, podróży artystycznej – prezentował swoje utwory. W Indiach spędzał czas z Mahatmą Gandhim, w Japonii poznał cesarza Hirohito. Jego utwory usłyszal Matsudaira Yoritsune, jeden z najważniejszych japońskich kompozytorów XX wieku, który słuchając utworów Tansmana zrozumiał, że muzykę zachodnią można połączyć z dźwiękami typowymi dla kultury japońskiej. Tansman jest jednym z najciekawszych twórców neoklasycznych, pewnie gdyby ten nurt w II połowie XX wieku nie wyszedł z mody, utwory Tansmana grane byłyby w dużych rozgłośniach radiowych obok hitów muzyki filmowej (przybliżając sylwetkę kompozytora zapomniałem dodać, że był pierwszym Polakiem nominowanym do Oscarów, za ścieżkę dźwiękową do filmu ''Paris Underground'').
Co znalazło się na płycie wydanej przez CPO? Polska Orkiestra Radiowa przypomniała dwa wczesne utwory baletowe Tansmana: ''Sextour. Ballet-bouffe'' z 1923 (pod batutą Łukasza Borowicza) i ''Bric à brac'' (dyryguje Wojciech Michniewski), obydwa powstały we współpracy z pisarzem i scenarzystą Alexandre'em Arnoux.
''Sextour'' to historia miłosna o relacji odbiegających od norm bohaterów, a mianowicie: skrzypiec (Santa Lucia), wiolonczeli (Herzsturm), fletu (Armance), trąbki (Dom Allargando) oraz perkusji (Bouldoul). Usłyszymy tu miłosne podchody, romanse, brutalny pojedynek, pogrzeb i w końcu marsz weselny. To kompozycja niespełna 20-minutowa, przesycona bogactwem barw i nowoczesną harmoniką, wyjątkowo prosta i czytelna, ale nie popadająca w banał muzyki (zbyt) ilustracyjnej.
''Bric à brac'' przenosi nas na Porte de Clignancourt, paryski pchli targ przepełniony bibelotami i nikomu niepotrzebnymi drobiazgami, wśród których zawieruszył się egzemplarz skrzypiec pochodzących z warsztatu słynnego lutnika Antonio Stradivariego. Zauważa go jeden z przechodniów, wirtuoz, któremu w życiu coś nie wyszło, udaje mu się uprosić sprzedawcę, żeby zagrać kilka dźwięków. Brzmienie Stradivariusa przemienia szary świat bohaterów baletu – obok kręcą się jeszcze m.in. złodzieje i policjant – w magiczną rzeczywistość. To o wiele bardziej złożona forma od ''Sextour'', utwór trwa niemal 40 minut. Tansman świetnie operuje zmianami nastrojów i stylistyk, wplata w narrację fragmenty jazzowych piosenek, imituje odgłosy big bandów. Jazzowe fragmenty ''Bric à brac'' są nadal bardzo świeże, podobne zabiegi związane z dynamiką stosuje dzisiaj Marcin Masecki, na przykład w swojej I Symfonii.
Alexandre Tansman, ''Ballet Music'', wyd. CPO 2017