Nie był to jedyny "polityczny" projekt filmowy, którego twórcy sięgali po crowdfunding jako sposób uzupełnienia budżetu. Podobną strategię wybrali także twórcy "Wołynia" Wojciecha Smarzowskiego. W lutym 2016 roku, kiedy znakomita większość zdjęć do filmu została już zrealizowana, sam reżyser wystąpił z apelem o pomoc w sfinansowaniu dodatkowych dni zdjęciowych.
Smarzowski mówił wówczas do swoich fanów:
Spółki, banki, firmy, które zazwyczaj wspierają budżety polskich filmów, na hasła: "ludobójstwo", "rzeź", "banderowcy", "Ukraina" od razu się wycofują. Temat tego filmu parzy i dlatego pieniędzy szukamy wszędzie. Każda złotówka jest cenna, a ja proszę o wsparcie.
Ostatecznie zamiast planowanych 2,5 miliona złotych udało się zebrać ponad 700 tysięcy, ale właśnie dzięki nim możliwe było dokończenie filmu na zasadach, które interesowały reżysera i gwarantowały mu odpowiednią jakość realizacji.
Do gorących politycznych emocji odwoływał się również Konrad Szołajski, dokumentalista, który w ostatnich latach szczególną uwagę poświęcił problemom polskiego życia społecznego i jego podziałom. Kiedy Polski Instytut Sztuki Filmowej nie przyznał mu dotacji na dokumentalną "Dobrą zmianę", reżyser zwrócił się o pomoc do społeczności internautów, a ta wspomogła jego film kwotą 70 tysięcy złotych. Także najnowszy projekt Szołajskiego, "Mowa nienawiści" powstać ma z pomocą crowdfundingu, a zwracając się o pomoc do internetowej społeczności, Szołajski uderzał w ich emocje, stawiając się w roli ofiary systemu:
W Polsce działa cenzura ekonomiczna zapobiegająca powstawaniu filmów dokumentalnych na tematy społeczne. Jeśli chcemy móc oglądać dokumenty ukazujące prawdziwie nasze życie i problemy, musimy je sami sfinansować".
Paradoks sławy
Głośny temat i wielkie nazwisko w internetowych zbiórkach nie jest wcale gwarancją sukcesu. Tu, w najbardziej demokratycznym medium świata, sława bywa obciążeniem. Kiedy w 2014 Helena Bohnam-Carter i Tim Burton stali się twarzami kampanii internetowej mającej sfinansować projekt architektoniczno-społeczny "Invisible City" Claudii Moseley i Edwarda Shustera, stali się przyczyną jego niepowodzenia. Okazało się, że publiczność odrzuciła celebrytów jako ambasadorów niezależnego projektu, a zakończona porażką zbiórka stała się ostrzeżeniem dla innych.
Obecność gwiazd bywa bowiem obciążeniem. Internetowa społeczność chętniej wspiera obdarzonego charyzmą nieznanego pasjonata, niż gwiazdy kojarzone z finansową elitą i artystycznym establishmentem.