Skoro wiele z przekładanych przez niego utworów tłumaczyli na język polski m.in. Leszek Engelking, Adam Pomorski czy Seweryn Pollak, rodzi się pytanie – po co robić to jeszcze raz? Zbigniew Dmitroca: "Odpowiem zarazem wprost i wykrętnie. Gdy ponad 20 lat temu przygotowywałem przekłady Achmatowej, to pominąłem prawie wszystkie, które wyszły spod ręki Pollaka, a później stwierdziłem, że to bez sensu, bo dlaczego nie przetłumaczyłem wszystkich "Elegii północy", tylko te, których mistrz nie tłumaczył? Wtedy wyobrażałem sobie, że czytelnik już zna te wiersze, a to nieprawda. Nie mówiąc już o tym, że zmienia się język, jakim mówimy. Być może niektóre moje prace nie są lepsze od innych przekładów, ale inne. Staram się nie eksponować roli tłumacza, nie dodawać tego, co mi forma na język przyniesie".
W stachanowym szaleństwie jest metoda (twórcza), a brzmi ona praca, praca i jeszcze raz praca. Kiedy zrobił sobie przerwę i zdarzyło mu się, że usiadł do przekładów dopiero po kilku latach przerwy, to "och, Boże jedyny. Trzy tygodnie siedzenia i żadnych efektów". Jest samoukiem (nie kończył filologii rosyjskiej ani nie wychowywał się w Rosji) i blisko mu do myśli, że tylko codzienna, mozolna orka na ugorze przynosi plony. A talent? "Nawet, jeśli go nie miałem, to nieźle go rozwinąłem" – uważa Zbigniew Dmitroca.
Podcinanie i rozwijanie skrzydeł
Wioska dwadzieścia kilometrów od Zamościa. Pięcioro rodzeństwa, rodzice zajęci pracą na roli. Używali języka, który dziś Zbigniew Dmitroca odnajduje w słowniku staropolszczyzny albo w wierszach Juliusza Słowackiego czy Adama Mickiewicza. Zaczytywał się nimi w podstawówce, odkrywając, że mama mówi "tatem" jak w balladzie "Powrót taty" ("zmiłuj się, zmiłuj nad tatem"). Rodzice byli wzorem wytrwałej pracy, choć nie przebojowości, która na dzisiejszym rynku wydawniczym bardzo by mu się przydała. W domu słyszał, że pokorne cielę dwie matki ssie, lepiej się nie wychylać, siedzieć cicho w kącie. "Nie przypominam sobie, żebym był przez nich chwalony, to nie te czasy", wspomina, a z ojcowskiej perspektywy wie, że czasem trzeba rzucić parę słów na zachętę, dodać wiary w swoje możliwości. Czuł, że ma pod górkę. W szkole średniej na trzydzieścioro kilkoro uczniów w klasie może co trzeci z miejskim rodowodem. Od dzieciństwa oknem na świat było radio, w którym słuchał tego, co wykraczało ponad przyziemną codzienność – wierszy. Sam zaczął je tworzyć jeszcze w podstawówce, stylizując na utwory Stanisława Trembeckiego czy Ignacego Krasickiego. "Usłyszałem jedną zwrotkę i kontynuowałem po swojemu". Trochę żałuje, że to wszystko przepadło podczas porządków na strychu.
Pierwsze przekłady to właśnie koniec podstawówki, w której zaczął się uczyć języka rosyjskiego, Jesienin. Druga klasa liceum plastycznego w Zamościu – Puszkin, Pasternak, Błok. Już wtedy zauważył, że kolega, którego w pierwszej klasie liceum plastycznego wszyscy podziwiali – taki co to malował lekką ręką akwarelami, od dzieciństwa bywał w Kazimierzu i uchodził za najlepszego w klasie – z chwilą, kiedy uwierzył w swój talent, przestał się rozwijać. Potraktował to jako przestrogę.
Od połowy liceum wiedział, że chce wyjechać – biblioteki malutkie, atmosfera małomiasteczkowa. Nosiło go. Polonistyka najpierw w Lublinie, potem w Poznaniu. Wreszcie bibliotekoznawstwo we Wrocławiu – "pochodziłem parę miesięcy, ale przeraziłem się nudy, a potem nie miałem już serca, żeby ciągnąć te studia". Potem Trójmiasto ("jakoś się tam nie przyjąłem") i powrót na Lubelszczynę.
W 1980 roku trafił na wiersz Aleksandra Błoka "Do Anny Achmatowej". Dzięki niemu odkrył poetkę, której pozostał wierny całe życie. Lawina ruszyła, bo jak Achmatowa, to Mandelsztam, a jak Mandelsztam, to Cwietajewa. Sięgnął po nią w 1983 roku – falstart. Nie przemawiała do niego ani po polsku, ani po rosyjsku, ale ziarno zostało zasiane. Po kilku latach powstał pierwszy przekład, w sumie sporo ponad setka. Jak wspominał w wywiadzie na łamach "Czas Literatury" (2/2018) "podobała mi się rozlewność i śpiewność języka rosyjskiego. Ale dzięki Wysockiemu, Cwietajewej i Brodskiemu dostrzegłem też jego dynamiczność i niezwykle bogate słownictwo".