Oferta to jednak dopiero początek. Ołowska i McKenzie stały za barem w specjalnych kostiumach zaprojektowanych przez Becę Lipscombe, eklektyczne wnętrze lokalu zaprojektowały zaś same. Na ścianie naprzeciwko baru znalazł się mural będący przeskalowaną kopią rysunku "Progression" autorstwa Fredericka Etchellsa, opublikowanego w magazynie "Blast" z 1915 roku, czyli kompozycja reprezentująca nurt wortycyzmu, lokalny brytyjski odłam nowoczesnej sztuki powstały w rekacji na kubizm i futuryzm, w pewnym stopniu pokrewny rodzimemu formizmowi. Częścią dekoracji malarskiej były także kompozycje parafrazujące utrzymane w artdecowskiej stylistyce reklamy projektu René Magritte’a z lat 20., na tle ścian zawisły zaś kopie zasłon projektu Charlesa Rennie Mackintosha z motywem zgeometryzowanych róż, a więc przykład szkockiego odłamu secesji, w odróżnieniu od francuskiej czy austriackiej odmiany nurtu opierającej się nie na płynnych liniach, a właśnie silnej geometryzacji. W kącie sali artystki ustawiły pianino, a pośrodku — meble z Cepelii oparte na podhalańskich wzorcach ludowych.
W lokalu spotkały się zatem dwie tradycje nowoczesności, związane z kontekstami kulturowymi, z których wywodzą się obie twórczynie, reprezentujące różne oblicza nowoczesności, jednak nie w postaci unikatowych, cennych muzealnych obiektów, a dzieł i przedmiotów na różne sposoby reprodukowanych i umasowionych, czy to jako tekstylia, czy grafiki w czasopiśmie, czy wreszcie meble łączące nowoczesne środki produkcji z ludowymi wzorcami, przez Ołowską i McKeznie skopiowanych raz jeszcze w nowym kontekście. Artystki dowartościowywały je przy tym niezależnie od utartych hierarchii, pozwalających patrzeć na tkaniny Mackintosha jako wybitne przykłady secesyjnej sztuki użytkowej, a cepeliowskie meble — owoc znacznie pośledniejszej masowej produkcji pozbawionej "duszy" i unikatowości ludowych pierwowzorów. Estetyczną wielopłaszczyznowość lokalu podkreślały nawet dwa zaprojektowane przez artystki logotypy. Logo pierwsze, wykorzystywane na butelkach, w wersji tekstowej opartej było na artdecowskim bezszeryfowym kroju pisma i wywoływało, jak zauważała Monika Szewczyk, skojarzenia z notacją muzyczną. Drugie, użyte jako grawer na kieliszkach oraz pod postacią neonu zawieszonego przed wejściem do lokalu, zyskało formę splecionych inicjałów, z czego "N" przeradzało się w kieliszek do martini, a "P" przypominało zwrócony ostrzem w dół rapier.
Obiekty i przedmioty, które na muzealnych wystawach dizajnu zamieniają się w niedotykalne obiekty estetycznej kontemplacji, w tej antymuzealnej aranżacji odzyskały w pełni swoją użytkowość. Ołowska i McKenzie stawały się w tej sytuacji artystkami i kuratorkami jednocześnie, używającymi gotowych obiektów niby ready-mades na wystawie, tworzącymi na ich bazie nową całość, aby ostatecznie sprzedać je po zakończeniu projektu jako dzieła sztuki, z których dochód pokrył koszty działania klubokawiarni. "Nasze prace musiały zaistnieć jako element dekoracji wnętrza. Ich głównym zadaniem było dobrze wyglądać", mówiła wprost McKenzie w rozmowie z Ołowską opublikowanej w publikacji podsumowującej projekt. I dodawała: "Miło pomyśleć, że jakiś bogaty esteta będzie zasiadał na jednym z naszych krzeseł, którego sprzedaż pozwoliła na dystrybucję nielegalnie pędzonego alkoholu albo na przyjazd do Warszawy artystów grających swą muzykę".