Cepelia to fonetyczny skrót nazwy Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego. Jeżeli znak graficzny oddaje charakter marki, to ta wyraźnie kojarzy się z naturalnością oraz indywidualizmem. Pochyła czcionka naśladuje pismo odręczne, a zaprojektowany przez Józefa Mroszczaka stylizowany kogucik nawiązuje do kultury wsi. Koguty drewniane lub blaszane umieszczano na dachach domów, wieżach kościołów i przydrożnych krzyżach. Były także symbolem płodności – tej Cepelii można było pozazdrościć. Zanim jednak kur został ambasadorem polskiej kultury...
Od pomysłu do przemysłu
Zaczęło się od Norwida, przynajmniej tak twierdzi Zofia Szydłowska, pierwsza prezes Centrali. "Podnoszenie ludowych natchnień do potęgi przenikającej i ogarniającej ludzkość całą" – głosił poeta w "Promethidionie". Sztuka narodowa oparta na tej z Podhala – to z kolei Stanisław Witkiewicz. I jeszcze Wyspiański, sięgający w swojej twórczości do barwnej wsi. Z kolei ekspresję rzeźb ludowych i obrazy na szkle na nowo odkryli formiści. Tyle o osobowościach. Teraz instytucje.
Filar rozwoju sztuki użytkowej oraz rzemiosła artystycznego, czerpiące z rodzimego folkloru, tworzyły Warsztaty Krakowskie, później spółdzielnia "Ład" w Warszawie. Te pierwsze powstały w 1913 r., tę drugą powołano po ich rozwiązaniu w 1926 r. Obie organizacje zrzeszały najlepszych twórców i rzemieślników. Bez nich nie można byłoby mówić o powodzeniu polskiej ekspozycji na wystawie paryskiej w 1925 r. Antropolog kultury Aleksander Jackowski pisał:
Wspólnota idei widoczna była poczynając od pawilonu (arch. Józef Czajkowski), wielkich panneau we wnętrzu Zofii Stryjeńskiej, ołtarza z jasnego drewna Jana Szczepkowskiego aż po figurki młodzieży ze Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, i batiki robotnic fabrycznych, animowanych przez Antoniego Buszka.
Chociaż padały słowa krytyki – że za bardzo ludowo – polscy artyści wrócili do domu z największą liczbą nagród.
Do sukcesu trzeba dodać szczyptę goryczy. Wojna zniszczyła instytucje, zmiany w kulturze były nieodwracalne. Rosła fascynacja miejskim szykiem, wieś się wyludniała, zanikały zawody. Aby utrzymać przy życiu twórczość ludową, należało roztoczyć nad nią opiekę: zorganizować spółdzielnie pracy, zaspokoić potrzeby społeczeństwa, ukształtować rynek odbiorców. Ten ruch należał do państwa.
21 czerwca 1949 r., uchwałą Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, powołano spółdzielczo-państwową Centralę Przemysłu Ludowego i Artystycznego. Była ona kontynuatorem i kreatorem zarazem, narzędziem legitymizacji władzy.
Cepelia pączkowała. Organizowano oddziały terenowe w największych miastach Polski nadzorujące regionalne wytwórstwo, powołano nowe zakłady, szkolono kadrę pracowniczą. Sukcesywnie przejmowano inne spółdzielnie przemysłu ludowego i artystycznego (m.in. reaktywowany "Ład"). Zatrudniano kilkadziesiąt tysięcy osób w produkcji, liczbę rękodzielników szacowano na 200 tysięcy.
Skazani na sukces
Powiedzieć, że Cepelię tworzyli ludzie z pasją, to nic nie powiedzieć.
Historyczka sztuki. Urodzona organizatorka. Pewna siebie. O nieprzeciętnej urodzie. Zofia Szydłowska. Jedna z niewielu kobiet w fotelu dyrektorskim, jedyna ciesząca się autorytetem w sektorze gospodarczym. Walka z biedą na wsi poprzez powołanie organizacji zajmującej się skupem i sprzedażą ludowego rękodzieła – taki był jej cel. "Moim marzeniem było stworzenie odrębnego stylu" – mówiła. Aresztowano ją we wrześniu 1952 r. Podobno działała na szkodę państwa. Dwa lata później została oczyszczona z zarzutów. Do Cepelii wróciła, ale już nie jako prezes, a zastępca. Wolała skupić się na problemach merytorycznych. Jeszcze w 1949 r. ściągnęła z ministerstwa do Centrali fachowca od sztuki ludowej. To był strzał w dziesiątkę.
"Znowu mam działać sama. Jak przed wojną" – myślała Janina Orynżyna, gdy Szydłowska zaproponowała jej organizację Wydziału Sztuki Ludowej. Zgodziła się. Zamiłowanie do malarstwa wyniosła z rodzinnego Wilna. Wykazywała talent pisarski. Pasjonowała się rękodziełem. Wzorem etnologa prof. Eugeniusza Frankowskiego założyła "kartotekę ludzi żywych" – listę przyszłych współpracowników.
Aby się w niej znaleźć, trzeba było mieć zamiłowanie, wytrawny smak artystyczny, głód rezultatów, zacięcie sportowe bez strachu przed trudami terenu, a przede wszystkim charakter
– zanotowała w swoim pamiętniku. Dyplom był mniej ważny.
Pracą w Cepelii zainteresowany był Tadeusz Więckowski, nim interesowała się bezpieka. Powierzono mu formowanie struktur w terenie. Wybrał spółdzielnię "Ład" i wprowadził nowe porządki. Po 17 latach zostawił ją w świetnej kondycji. Dla Cepelii. Jako jej trzeci z kolei prezes (po Szydłowskiej był Stanisław Stroiński, otwarty na inicjatywy, rozważny w decyzjach ) postawił na przemysł, chcąc ocalić sztukę ludową. "Ginące piękno" – tak o niej mówił.
Powstał sojusz plastyków, etnografów, wytwórców, ekonomistów i organizatorów. Jedni projektowali, drudzy zatwierdzali wzory. Mariaż doświadczenia i fantazji. Mówiono o cepeliowskiej rodzinie, liczącej trzy pokolenia.
Należała do niej Czesia Konopkówna, która nożycami do strzyżenia owiec wycinała pajęcze arcydzieła. A także Stanisław Reich, który ślubował, że się nie ożeni, dopóki nie stanie gmach spółdzielni – w oknach biura księgowego do późna świeciła się lampa.
Było jeszcze wielu innych wizjonerów.
Nie przedmioty, a symbole
Wizja była taka: Cepelia utrwala tożsamość kulturową narodu, współtworzy społeczeństwo socjalistyczne, organizuje i rozwija rękodzieło ludowe i artystyczne. Poza statutem organizacji warto przejrzeć ówczesne czasopisma, chociażby "Rękodzieło Artystyczne" czy "Stolicę". A w nich nie tylko teoretyczno-historyczne rozważania o wiejskiej sztuce, lecz także fachowe porady, np. jak wyposażyć mieszkanie. W ulotce "Z Cepelią w domu" można było przeczytać:
Jesteśmy krajem, gdzie zima trwa wystarczająco długo, abyśmy odczuli szarość otoczenia i brak słońca. Niechże kolorowe przedmioty wybrane w Cepelii pomogą nam urządzić pogodne i funkcjonalne wnętrza naszych domów.
Koniec z drobnomieszczańską estetyką. Łączenie starego z nowym? Jak najbardziej. Tęczowa tkanina ożywi wnętrze, a ręcznie wykonane drobiazgi nadadzą mu charakter. Jak najwięcej oryginalnych dzieł. Naszych, polskich. Meble tylko segmentowe, w żadnym wypadku nie komplety. Symetria, harmonia, proporcje. Wygoda, wygoda przede wszystkim!
Cepelia za nic miała panującą modę. To ona wyznaczała trendy.
Jak to wyglądało w praktyce? Mieszkanie przeciętnego obywatela... Nie, gdzieżby takiego było stać, skoro nawet wyroby ze słomy objęto podatkiem od luksusu. A jeśli już posiadałby obrus czy dywan z metką Cepelii, to – zgodnie z polityką firmy i władzy – wyróżniałby się dobrym gustem. To jeszcze raz.
Przykładny obywatel Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej ma w swoim M2 jeśli nie drewniane meble Józefa Kulona z Zakopanego, to chociaż te z wikliny. Krzesła i fotele kurpiowskie wyściełane słomą, a przynajmniej obite pasiakiem. Serweta z haftem kaszubskim leży na stole podhalańskim lub śląskim. Pod nim dywan dwuosnowowy – technikę tę do perfekcji opanowała Eleonora Plutyńska. Ściany zdobią gobeliny, najchętniej małżeństwa Gałkowskich. Cepeliowskie tkaniny są znane na całym globie, dla Centrali wytwarzała je nawet Magdalena Abakanowicz, zanim stała się światowej klasy artystką.
Mile widziane są też: ceramika Krzysztofa Henisza czy Bronisława Wolanina (bo mistrzowsko wykonana), kilimy Marii Bujakowej (bo wzorzyste), drewniane zabawki (bo unikalne), słomiane maty (bo tanie).
Z większym rozmachem urządzano reprezentacyjne wnętrza instytucji państwowych (m.in. Pałacu Kultury i Nauki, Rady Państwa, Sejmu, Filharmonii Narodowej), witryny cepeliowskich sklepów czy Dom Sztuki Ludowej przy Rynku Starego Miasta – punkt obowiązkowy w programie zwiedzania stolicy. W końcu "żaden szanujący się cudzoziemiec – jak przekonuje Orynżyna – nie wyjedzie z Polski bez wycinanki czy haftu ludowego."
Amerykanie zdejmują kapelusze
W Polsce Cepelia była monopolistą, za granicą miała sporą konkurencję, ale walczyła dzielnie. W eksporcie królowały wyroby z wikliny – w 1951 r. stanowiły niemal 90% wysyłki za granicę. Za nimi uplasowały się kilimy i gobeliny, nieznacznie wyprzedzając galanterię drewnianą i meble. Tuż za podium znalazły się artykuły kaletnicze, dalej: przedmioty z bursztynu, ceramika, hafty, koronki. Lista nabywców była długa, otwierały ją Anglia, Francja i Holandia, zamykały państwa obu Ameryk i Australia. Niesłabnący popyt na polskie rękodzieło oraz regulacje prawne wymusiły współpracę Cepelii z pośrednikami, która nie zawsze układa się po jej myśli. Ostatecznie powołano własną spółkę handlu zagranicznego. Efekt? Otwarcie pierwszego sklepu polskiej sztuki ludowej w Brukseli w 1958 r.
Belgijski minister finansów gratulował polskiemu ambasadorowi ozdobienia stolicy tak pięknym sklepem, a królowa Elżbieta, żywiąca sentyment do ojczyzny Chopina, zwiedziła go wraz ze swą świtą
– można przeczytać w pamiętniku Orynżyny.
Z Place Rogier 10 błyskawicznie znikały zapaski (wełniane fartuchy robiły za spódnice wieczorowe dam) i łyżniki zakopiańskie, nie gardzono misami ze słomy i wikliny, ceramikę podhalańską eksponowano na dywanach spod Sokółki. Pierwsze sprawozdanie finansowe przyjęto z nieukrywaną satysfakcją. Niestety, krótkotrwałą.
Dwa lata później zainaugurowano działalność kolejnej placówki, tym razem w Nowym Jorku tuż przy – trudno o lepszy adres – Piątej Alei. Asortyment wyglądał podobnie, obsługę określano jako dworską. Otwarcie sklepu relacjonował rzeźbiarz Antoni Kamiński:
Był tłok. "New York Times" dał bardzo dobry reportaż z naszego sklepu. Sklep oceniany jest jako jeden z najlepszych w Nowym Jorku, towar – jako rewelacyjny. Polaków przychodzi mało, natomiast Amerykanie z najlepszego towarzystwa walą tłumnie, są serdeczni i nieprowokowani dziękują, że jest taki sklep i wreszcie coś innego, a tak dobrego. Nastrój jest tak wytworny, że nawet Amerykanie mówią cicho, co rzadko się zdarza. Mężczyźni zdejmują kapelusze.
Opinię tę podzielali klienci pozostałych pięciu salonów Cepelii w Europie i USA. Jednak pochlebstwa nie szły w parze z zyskami. Wkrótce sklepy zamknięto. Współpraca z Polonią, liczne wystawy twórców ludowych w światowych ośrodkach sztuki wpływały raczej na pozytywny odbiór polskiej kultury niż na kondycję finansową. Nie takie zresztą było zadanie Cepelii.
Rękodzieło w rękach propagandy
Nigdy nie ukrywano, że jej obecność na zagranicznym rynku sprowadza się do roli propagandowej. Nie inaczej było w kraju. Wykorzystywano do tego wszystkie dostępne narzędzia: począwszy od środków masowego przekazu – poza występami w radiu i telewizji, wydawano własną prasę, kręcono filmy – na sympozjach z udziałem cenionych etnografów czy historyków sztuki skończywszy. Drukowano barwne foldery, plakaty i kalendarze. Należy też odnotować rok 1971, kiedy to na Placu Defilad odbyła się pierwsza cepeliada – festiwal folkloru z pokazami haftowania, snycerstwa, wyrobu ciasta obrzędowego, sprzedażą rękodzieła i występami zespołów regionalnych. W ślad za stolicą podążyły inne większe miasta.
Trzeba oddać Centrali kilka zasług: organizowanie konkursów i przyznawanie stypendiów artystom ludowym; utworzenie Biura Studiów i Projektów Przemysłu Zabawkarskiego, które jako jedno z pierwszych na świecie analizowało rolę zabawki w rozwoju dziecka; czynne uczestnictwo w Światowej Radzie Rękodzieła afiliowanej przy UNESCO.
Pociąg o nazwie Cepelia początkowo kursował zgodnie z rozkładem i szybko nabierał prędkości. Lekko wyhamował przy restrukturyzacji w 1954 r., ale osłabienie gospodarcze zrekompensowała bardziej zwarta organizacja. Gwałtownie przyspieszył w latach 70. (wtedy też w nazwie słowo "przemysł" zastąpiono "rękodziełem") i na początku lat 80. Potem kolizji interesów sztuki i produkcji nie udało się już zapobiec. Nastąpił spadek jakości wyrobów, ich spowszednienie oraz likwidacja kilku znaczących organów. W dodatku Polska obrała kurs na Zachód.
Cepelia była lekko po czterdziestce, gdy w 1990 r. rozpoczęto jej likwidację. Jednak nie odeszła bezpotomnie. Na jej miejsce powołano inne podmioty, a obecnie działa jako fundacja i przedsiębiorstwo o charakterze spółki. Choć o dawnej formie może tylko pomarzyć.
Kicz – rzekną niektórzy, cudo – zaprotestują inni. Dziś wspomina się ją raczej z sentymentem. Bez wątpienia Cepelia wypracowała nietuzinkowy styl, który nadal inspiruje.
Wzorem przeszłości
Katarzyna Kmita jest indywidualistką. Magdalena Lubińska lubi pracować w duecie. Założyciele pracowni WWAA wraz z Wojciechem Kakowskim zaaranżowali zgrane trio. Pierwsza z wymienionych używa nożyka, pozostali – lasera. Zgrabnym cięciem łączą tradycję z nowoczesnością. To oni tworzą Polskę z wycinanki.
Kmitę urzekły kolory, niepowtarzalność i ręczna robota. Kończyła wrocławską ASP, wycinanki uczyła się sama. Wzorów nie kopiuje, tylko przetwarza, tak jak motywy popkultury. Postaci z kreskówek, butelkę coca-coli, logo znanej marki samochodu, telefon komórkowy i inne gadżety współczesności wpisuje w ornament łowickiej wycinanki, którą nakłada na czarne tło. W ten sposób interpretuje przemiany estetyczne Polski po 1989 r. Jej obrazy wyróżniają intensywne barwy oraz wielkość – osiągają nawet półtora metra średnicy.
Co najmniej taki wymiar ma najsłynniejszy polski dywan z pracowni Moho Design. "Mohohej! DIA" wyróżniono m.in. nagrodą magazynu "Wallpaper" w 2005 r., a trzy lata później zdobył Red Dot: Design Award, czyli Oscara designu. Zaczęło się nieoczekiwanie. Lubińska szukała dywanu dla swojego dziecka, a trafiła na góralskie portki – do fabryki, gdzie produkowano sukno wełniane tradycyjną metodą. Wykorzystała potencjał materiału, do współpracy zaprosiła Michała Kopaniszyna. Projektanci wzmocnili sukno kilkoma warstwami i wycięli w dywanie wzór kojarzący się z ludową wycinanką.
Nawiązaniem do przeszłości jest też polski pawilon przygotowany na EXPO 2010 w Szanghaju. Bryła przypomina wielokrotnie zgiętą kartkę papieru, pokrytą ornamentowym wzorem wycinanki. Motyw ludowy podkreśla gra światła i cienia. Tradycyjny kod estetyczny został przetłumaczony na współczesny język architektury.
Nawet w XXI w. sztuka ludowa może być wizytówką Polski. Dziś może piękniejszą niż dawniej.
Źródła:
- Aleksander Jackowski, "Cepelia. Tradycja i nowoczesność", Warszawa 1999
- Piotr Korduba, "Ludowość na sprzedaż", Warszawa 2013
- Janina Orynżyna, "O sztukę ludową. Pamiętnik pracy", Warszawa 1965
- Tadeusz Więckowski, "Ginące piękno", Warszawa 1987
- "Tygodnik Powszechny", "Rzeczpospolita"