Pranie: "Tu, na jeziorach znów steruję ku radości, córze bogów"
Nad jeziorem Nidzkim, na wzgórzu,
leśniczówka pod nazwą Pranie;
pelargonii tutaj tak dużo!
Dzikie wino pnie się po ścianie.
Nad jeziorem Nidzkim, na wzgórzu,
Świeci w słońcu gniazdo bocianie...
...pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w 1952 roku. Pachnący lasem wiejski dom na Mazurach szybko stał się dla niego przystanią, której, jak zauważa Anna Arno, tak uparcie szukał w życiu i poezji. Autorka "Niebezpiecznego poety" przypomina historię poetyckiego zauroczenia Gałczyńskiego mazurskimi jeziorami. A zaczęło się od przypadkowego spotkania z Ziemowitem Fedeckim, z którym wspólnie tłumaczył literaturę rosyjską. Z entuzjazmem opowiedział o Mazurach i polecił podupadającemu na zdrowiu poecie leśniczówkę Pranie w Puszczy Piskiej, nad Jeziorem Nidzkim. Jej gospodarz Stanisław Popowski zgodził się przyjąć letników na cały sezon.
Tak rozpoczął się magiczny, najważniejszy okres życia Konstantego – zauważa Kira Gałczyńska w książce "Zielony Konstanty" i wspomina:
Łódź stanęła u podnóża wysokiej skarpy szczelnie porośniętej starymi dębami, lipami, olchami. Po przejściu kilkudziesięciu stopni rozchwierutanych schodów, za zieloną ścianą drzew, znaleźliśmy się na podwórzu dużego, zapuszczonego gospodarstwa – kilku budynków z czerwonej cegły. Największy z nich gęsto porastało dzikie wino, w każdym z dziesięciu okien czerwieniły się pelargonie. Na stromym dachu tkwiło wielkie bocianie gniazdo. Dalej – z jednej strony las, z drugiej migotało jezioro; najbliżej leśniczówki, za sadem, rozciągało się niewielkie pole ze zbożem i kartoflami [...]
Na łonie wtedy jeszcze dzikiej przyrody życie płynęło zupełnie innym rytmem. Jak pisze Arno, mazurskie przeżycia sprawiły, że pękły tamy, wyzwalając liryczny potok. Tu powstały pogodne, zielone wiersze, liryczne piosenki i namiętne erotyki.
Tyś jest jezioro moje,
ja jestem Twoje słońce,
światłami Ciebie stroję,
szczęście moje szumiące.
Trzciny twoje pozłacam.
Odchodzę. I znów wracam.
Miękko moim kędziorom
w twych zielonych szuwarach.
O, jezioro, jezioro
piękniejsze niż gitara
W leśnej, jesiennej już ciszy Prania Gałczyński ukończył też "Niobe", jak twierdził, swój najważniejszy poemat. Oczarowanie Mazurami trwało do końca życia. Stanisław Tym po latach wspominał w swojej książce "Mamuta tu mam. Utwory zebrane spod łóżka":
Gdy po drugiej wojnie światowej Polska wzbogaciła się terytorialnie o Warmię i Mazury, nad Jezioro Nidzkie do leśniczówki Pranie zaczął przyjeżdżać Konstanty Ildefons Gałczyński. Od 1949 roku do Gałczyńskiego zaczęli przyjeżdżać studenci z Warszawy – ot, tak – żeby zobaczyć się z Poetą, porozmawiać lub po prostu wypić wódkę. Gałczyński pisał, trochę pił – studenci tylko pili i było bardzo przyjemnie. Potem Mistrz przeniósł się w zaświaty, a studenci, którzy go odwiedzali, urządzili pierwszy w Polsce Studencki Teatr Satyryków w Warszawie. W teatrze tym spędziłem kilkanaście lat. Gałczyńskiego już nie było. Sami musieliśmy pić i sami musieliśmy pisać.
Steinbeck w Zgonie
Najsławniejszym mieszkańcem popularnej dziś zabytkowej miejscowości Zgon nad Jeziorem Mokrym, słynącej z drewnianych przedwojennych domów, był pisarz Igor Newerly, który od 1958 roku przez prawie trzydzieści lat mieszkał tu w czasie letnich i jesiennych miesięcy. To właśnie tu, przy własnoręcznie wykonanym drewnianym stole powstały m.in. jego "Leśne morze", "Zostało z uczty bogów" czy "Wzgórze Błękitnego Snu". W Zgonie odwiedzali go m.in. amerykański pisarz noblista John Steinbeck, Kazimierz Orłoś czy Ryszard Matuszewski.
Zgon rozkochał w sobie także następne pokolenie: członków Studenckiego Teatru Satyryków, a przewodnikiem po niezwykłym świecie Mazur został Karol Małłek, mazurski działacz, folklorysta i publicysta, który jak pisze Jarosław Abramow-Newerly, o Mazurach wiedział wszystko. W książce "Lwy STS-u" wspomina:
Po powrocie z woja skrzyknęliśmy się w teatrze. Zaproponowałem, byśmy wszyscy razem wyskoczyli na Mazury. Niektórzy nigdy tam nie byli. Metę miałem w Krutyni. Zebrało się nas kilkunastu. My z Andrzejem byliśmy już niezłymi znawcami Mazur, a prowadziliśmy ich do największego w Polsce – Karola Małłka. Przyjął nas z radością tradycyjnym potrójnym: Pip-pip-hurra! [...] Małłek pokazał nam resztki swego królestwa – mazurskie wsie, w których starsi nie znali niemieckiego i mówili "przepsiękną" gwarą mazurską, w jakiej pisał ich poeta Michał Kajka.
Któregoś dnia Małłek wsiadł z nami do łodzi i powiedział, że pokaże nam ciekawą wieś. Ruszyliśmy pod jego wodzą po "świętej rzece Ganges", jak nazywał Krutynię, i wypłynęliśmy na jezioro Mukier. Po paru godzinach wiosłowania i minięciu dwóch malowniczych wysp dotarliśmy do dużej zatoki. Przed nami półkoliście ukazała się rzadkiej piękności osada. U drewnianych pomostów spokojnie kołysały się łodzie, a na brzegu w słońcu schły rybackie sieci i więcierze. Kolorowe domy wyglądały jak zbudowane z klocków. Nad czerwonymi dachówkami górował stożek wieży z dużym wiatrakiem.
Osiecka: "Mazury, odkrycie naszego pokolenia"
Krzyże, malutka wieś nad Jeziorem Nidzkim na artystów, pisarzy i filmowców działała jak magnes. To tu od połowy lat 50. aż do lat 70. w domkach z gankami wypoczywali i toczyli zażarte polityczne i literackie dyskusje młodzi intelektualiści i aktorzy spod znaku Studenckiego Teatru Satyryków. Mazurskie krajobrazy uwodziły, układając się w niejedną poetycką strofę. W magicznych plenerach powstała jedna z najpiękniejszych piosenek Agnieszki Osieckiej "Na całych jeziorach Ty" dedykowana Jeremiemu Przyborze.
W lipcu 1985 roku Agnieszka Osiecka w liście do Adama Michnika notowała:
Jest nowość! Przystanek PKS w Krzyżach. I autobus do Karwicy, i do Piszu, jeden do Rucianego. Więc już nie będzie się szło z plecakiem, sapiąc od stacji. Nigdy nie zapomnę, jak pachniał las na stacji Karwica Mazurska i miało się 20 lat! [...] Pół dnia – dusznego i mdłego – tkwię bezmyślnie nad jeziorem, w tzw. Szczupaczówce. Mężczyźni pływają na deskach z kolorowymi żaglami. Suną dostojnie pod lasem na drugim brzegu, jak cudne latawce. [...] Jezioro wyleguje się w swojej jamie, syte. Dwa łabędzie patrolują trzciny. Na kamiennym schodku "u Szczupaka" niedyskretny świadek niedzieli: kieliszek niedopitego białego wina.
W Krzyżach bywali też m.in. Wojciech Młynarski, Daniel Olbrychski, Olga Lipińska i Hanna Bakuła, którą do Krainy Tysiąca Jezior zaprosiła właśnie Agnieszka. Było lato 1980:
O Krzyżach słyszałam legendy i byłam bardzo przejęta. Jechałam małym fiatem z kolegą Agnieszki z STS, który wynajął dla nas pokoje u pani Izy Podjaskowej. Ponieważ drogi były puściejsze, to małym fiatem jechało się dokładnie tyle ile teraz hondą. Jedziemy przez bory i grzyby, a ja infantylnie wyobrażam sobie kurort z willami na brzegu jeziora. Pomosty, żaglówki, basen, tak jak nad Zalewem Zegrzyńskim. Przytulne smażalnie, kawiarenki [...]. Skręciliśmy za którymś świerkiem, czy krasnalem, w piaszczystą drogę i tumanach pyłu minęliśmy krzyż, sklepik i kilka drewnianych domków, otoczonych parkanami. Zaraz będą Krzyże. Za zakrętem po lewej stronie, za mostkiem przez strumyczek zobaczyłam koślawy domek campingowy z płyty spilśnionej, a na jego maleńkim ganeczku Agnieszkę, przed którą na taborecie stała maszyna do pisania.
Krutynia na tropach Smętka
Zmienione upływem czasu mazurskie miejsca, szczególnie te położone na kajakowym szlaku Krutyni najlepiej odkrywać z soczystą prozą Melchiora Wańkowicza. Jarosław Abramow-Newerly pisał we wspomnianej już książce "Lwy STS-u":
Ponoć na tarasie grała orkiestra, po rzece pływały gondole z parasolami, a na dansingu goście z Berlina bawili się z hukiem. Korki szampana strzelały w górę. Po tym lokalu został pomost na betonowych słupach i resztki fundamentów. Krutynia była modnym kurortem. Przed wojną przepływał przez nią Melchior Wańkowicz i opisał ją w książce "Na tropach Smętka". Jego przewodnikiem był Małłek.
Wańkowicz pływał kajakiem po mazurskich jeziorach w 1935 roku w towarzystwie swojej 14-letniej córki Marty. Był w Ełku, Giżycku, Mikołajkach, Piszu, przepłynął m.in. jeziora: Uplickie, Mokre, Nidzkie, snując barwne polityczne i historyczne opowieści o skomplikowanych losach mieszkańców tych ziem: Polaków, Mazurów i Niemców. Otwierał przed czytelnikami przedwojenny wschodniopruski świat i próbował znaleźć odpowiedź na pytanie o kulturową wyrwę spowodowaną odpływem tysięcy autentycznych Mazurów i Warmiaków pod koniec XIX i na początku XX wieku. Wszystko zanurzone w niezwykłym krajobrazie.
Ani przed, ani po Wańkowiczu nikomu nie udało się napisać tak popularnego i sugestywnego reportażu o Warmii i Mazurach. Jak zauważa Robert Traba we wstępie do książki, rzadko się zdarza, by barwna reporterska opowieść przez dziesięciolecia tak mocno wpływała na wyobrażenie o jakimś terytorium. Tylko żeglarze mogą się uśmiechnąć, gdy przeczytają o niebezpiecznym Jeziorze Bełdańskim, na którym "wiatr się zmienia co chwilę, wypada z zaułków, ma prześwity, przez który ciągnie wiatr nieomal morski".
Polański na Śniardwach