To środowisko Lem opisał w "Kongresie futurologicznym". Na tytułowym kongresie mają się wypowiadać naukowcy o przyszłych losach cywilizacji.
Ale do tego właściwie nie dochodzi. Główny bohater, Ijon Tichy, uczestniczy tylko w krótkiej nasiadówce, podczas której uczestnicy podają liczby. Ktoś mówi "4, 6, 11, z czego wynika 22". Okazuje się, że to są ponumerowane referaty, z którymi trzeba się było zapoznać wcześniej, bo jest ich tyle, że nie ma czasu ich wygłaszać. Układa się więc sekwencję liczb i ktoś mówi: "Nie wygląda to inaczej niż 22". Ale ktoś tam wstał i replikuje: "5, ewentualnie 6, 18 i 4". Bohater zagląda potem do skorowidza, a tam "22" oznacza "ogólnoplanetarną katastrofę".
Lem do pewnego momentu nie miał kontaktu ani z zachodnią futurologią, ani z zachodnią literaturą fantastyczno-naukową.
Tak było do połowy lat 60. W 1964 r. ukazała się "Summa technologiae", którą pisał właściwie bez kontaktu z materiałami z Zachodu, ponieważ nie miał do nich dostępu. To wszystko zaczęto podsyłać mu później, jak stał się już znany i zdobył kontakty na Zachodzie. Okazało się jednak, że w zasadzie on tych materiałów nie potrzebował. Sam Lem uważał ten brak dostępu za dopust, natomiast moim zdaniem było to dobrodziejstwo, gdyż nie mając pojęcia, co tam produkowała myśl zachodnia, musiał sam wszystko wymyślić i dzięki temu dobił się oryginalności.
Co ciekawe, wielu pisarzy fantastyczno-naukowych również nie znało oficjalnych raportów futurologicznych. Większość z nich pisała to, co im przyszło do głowy i starali się tylko, żeby te wizje miały ręce i nogi, żeby to było napisane jako takim językiem i dało się potem sprzedać w księgarniach.
Lem porównywał futurologię do ostrzeliwania sklepu z porcelaną z karabinu maszynowego. W co się trafi, nie wiadomo. Jaki ten trafiony przedmiot wyda odgłos? Również nie wiemy. Fantaści produkują więc scenariusze, a rzeczywistość do nich strzela faktami. Jeżeli zajdzie koincydencja między takim scenariuszem a faktem, to się mówi, że przepowiednia futurologiczna się spełniła.
Czy Lem sporo ustrzelił tej porcelany?
Wrażenie wobec współczesności robi jego koncepcja fantomatyki, czyli rzeczywistości, którą można porównać do Virtual Reality (VR). Ta technologia poszła bardzo do przodu, choć ciągle jeszcze nie tak, żeby to było dostępne w sklepach za uczciwe pieniądze. Ale to kwestia czasu, bo przecież kiedyś nikt nie wierzył, że komputery osobiste stanieją do takiego poziomu, że każdy będzie miał swój, i to nie jeden.
Jak on to widział?
Na każdym rogu ulicy będą – jak to Lem nazywał – wyszalnie (od wyszaleć się), czyli punkty usługowe. Tam się można zamknąć w sarkofagu, podłączyć elektrycznie, mechanicznie, chemicznie i na jakieś jeszcze inne sposoby, i będzie pan mógł zaznać seksu z królową angielską albo zapolować na smoki lub wejść do jakiejś dowolnej baśni. Jeśli ta wizja się zrealizuje w postaci VR-u, to cała znana nam kultura i rozrywka pójdzie w odstawkę. Książki znikną już zupełnie, będzie się pisało tylko scenariusze do "wyszalni". To samo dotyczy filmu, bo na co nam filmy tradycyjne, jak mamy lepszy film ze sobą w roli głównej, gdzie uwodzimy księżniczkę, dowodzimy wojskiem albo paktujemy z obcą cywilizacją.