Głównym motywem, na jakim Stanisław Lem zbudował akcję swojej powieści, były konsekwencje dylatacji czasu. Zjawisko to Albert Einstein obwieścił w szczególnej teorii względności w 1905 roku. Jej przypuszczalne skutki autor obrazowo przedstawił na przykładzie bohatera "Powrotu z gwiazd".
Hal Breg był astronautą, jednym z członków załogi statku kosmicznego "Prometeusz", na którym odbywał wyprawę badawczą w okolice gwiazdy Fomalhaut. Po dekadzie lotu mężczyzna powrócił na Ziemię, starzejąc się o 10 lat czasu pokładowego. Tymczasem na jego ojczystym gruncie zdążyło ich upłynąć 127.
Zaraz po przylocie Hal zagubił się w szokująco nowoczesnej, technologicznie nierozpoznanej rzeczywistości. Błąkał się między zawieszonymi w powietrzu ruchomymi chodnikami peronów dworca, próbując odnaleźć oczekującego go łącznika. To mu się jednak nie udało, przez co uniknął procedury adaptacji.
Postęp technologiczny z ogólnie dostępnymi urządzeniami elektronicznymi, w tym szczególnie robotami spełniającymi wszelkie ludzkie zachcianki, pomógł mu w oswojeniu się z nowymi warunkami i dostosowaniu do zaistniałych okoliczności.
Pierwszym, przypadkowym kontaktem Hala Brega, okazała się popularna realistka (dawniej: aktorka) Nais, wzięta gwiazda ekranowych tasiemców. Astronauta zafascynował ją imponującym wzrostem i niespotykaną już muskulaturą, uzyskaną na skutek wielu lat poddawania organizmu kosmicznym przeciążeniom.
Sto dwadzieścia siedem lat temu. Miałem wtedy trzydzieści lat. Ekspedycja… byłem pilotem wyprawy do Fomalhaut. To jest dwadzieścia trzy lata świetlne. Lecieliśmy, w jedną i drugą stronę, sto dwadzieścia siedem lat czasu Ziemi i dziesięć lat czasu pokładowego. Cztery dni temu wróciliśmy… "Prometeusz" – mój statek – został na Lunie. Przyjechałem stamtąd dziś. To wszystko.
Po pytaniu Nais, ile ma naprawdę lat, zniecierpliwiony odparł: "Co to znaczy – naprawdę? Biologicznych czterdzieści, a według ziemskich zegarów sto pięćdziesiąt siedem". Piękna Nais to dopiero przedsmak przygód Hala Brega na gruncie ojczystym.
Gruncie zadziwiająco obcym. Bardziej niż w miarę rozpoznana przestrzeń kosmiczna. Przelotnie poznana ziemska celebrytka stała się jego pierwszą przewodniczką po "nowym wspaniałym świecie", w jakim przyszło mu rozpocząć resztę życia.
W "Powrocie z gwiazd" Stanisław Lem przede wszystkim polemizuje z utopijnymi mitami o możliwości stworzenia społeczeństwa wiecznej szczęśliwości. Żeby utrzymać trwały pokój na Ziemi, (taki też tytuł: "Pokój na Ziemi" nosi przedostatnia powieść Lema), każdego z jej mieszkańców tuż po urodzeniu zapobiegawczo poddawano chemicznemu zabiegowi betryzacji – nazwa utworzona od nazwisk trzech wynalazców tego specyfiku – eliminującemu gen agresji. Rzecz w tym, że w spacyfikowanych w ów poręczny sposób ludziach, wpojona im łagodność spowodowała zanik wszelkich uczuć, które wszak nie mogą istnieć bez emocji.
Pomyślałem, że niełatwo przyjdzie mi strawić ten nowy świat. I naraz przyszła refleksja, zadziwiająca mnie przez to, że sam nigdy bym się jej nie spodziewał, gdyby ktoś przedstawił mi tę sytuację tylko jako teoretyczną możliwość: wydało mi się, że ten zabieg niweczący w człowieku zabójcę jest… okaleczeniem.
Hal Breg mimochodem wyłamał się z powszechnej unifikacji, toteż od reszty obywateli różnił się nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Szybko zrozumiał, że nikt nie oczekuje od niego mrożących krew w żyłach opowieści o przygodach zdobywcy kosmosu. ("Pana zainteresowania, to, z czym pan wrócił, są wysepką w morzu ignorancji. Wątpię, czy wielu ludzi chciałoby słuchać tego, co ma pan do opowiedzenia"). Przedstawiciele sytej społeczności, sprytnie wyręczani w najcięższych pracach przez roboty, mieli bowiem zupełnie inne aspiracje – głównie oddawali się beztroskiej konsumpcji, bądź błahej rozrywce.
Mimo wszechstronnego wykształcenia i osobistej ogłady Hal był powszechnie uważany za dzikusa. Nie dorastał do nowej rzeczywistości, technologicznie rozwiniętej do tego stopnia, że wyprawy astronautyczne były traktowane jako echo barbarzyńskiej przeszłości – równie archaiczne, jak mityczna włóczęga Odysa. Program podboju kosmosu nie licował bowiem z pacyfistycznym nastawieniem zbetryzowanej populacji, wyzbytej skłonności do jakiegokolwiek ryzyka – i to do tego stopnia, że doszło nawet do wyrugowania ekstremalnych sportów. ("Postęp nigdy nie przechodzi za darmo. Pozbyliśmy się tysiącznych niebezpieczeństw, konfliktów, ale trzeba było za to płacić. Społeczeństwo zmiękło…").
Z kolei umiejętność neutralizacji przeciążenia i bezwładności wyeliminowała katastrofy komunikacyjne. Brak jakichkolwiek zagrożeń sprawił, że tak zunifikowane życie Hal odbierał jako mdłe, bo przewidywalne. Bez dreszczy emocjonującej przygody, w sumie pozbawione smaku.
Była to cywilizacja pozbawiona lęku. Wszystko co istniało, służyło ludziom. Nic nie miało wagi, prócz ich wygody, zaspokojenia potrzeb oczywistych i najbardziej wyszukanych.
Pierwotnemu w swoich instynktach bohaterowi inteligentne maszyny sugerowały poddanie się zabiegom, na które nie miał ochoty, np. likwidacji przedwczesnej siwizny. ("Zauważyłem już, że z robotami rozmawia mi się doskonale, ponieważ absolutnie niczemu się nie dziwiły. Nie mogły"). Obowiązywał bowiem powszechny kult młodości, wraz z przedłużającymi życie operacjami odmładzającymi. Zmiany obyczajowe objęły także małżeństwa, zawierane na okres próbny, natomiast chęć posiadanie dzieci uwarunkowana były zaliczeniem egzaminu państwowego.
Najtrudniejszym testem ziemskim dla byłego astronauty stało się ułożenie sobie życia uczuciowo-rodzinnego. Paradoksalnie dlatego, że odbicie zachwycającej Eri z rąk jej dotychczasowego admiratora, w pozbawionym rywalizacji świecie, nie nastręczało już żadnych trudności. ("Mężczyzna nie może zaimponować kobiecie brawurą, szaleńczym postępkiem, a przecież literatura, sztuka, cała kultura wiekami karmiła się tym nurtem: miłość w obliczu ostateczności"). Jednak Bregowi udało się w końcu zapuścić korzenie, w przeciwieństwie do Olafa, przyjaciela z "Prometeusza", który odnalazł się dopiero wśród załogi kolejnej międzygwiezdnej ekspedycji.
"Powrót z gwiazd" jest ironiczną polemiką autora z utopią planowania idealnych społeczeństw, czego iluzoryczne wizje są wciąż jeszcze domeną mniej lub bardziej rozgarniętych satrapów. Ludzie przyszłości, wolni wprawdzie od plagi wojny, przemocy i rozlewu krwi, zostali ukazani jako jednostki odgórnie ubezwłasnowolnione, pozbawione inicjatywy i możliwości decydowania o własnym losie. Powieść Stanisława Lema to także ostrzeżenie – coraz mniej futurologiczne, coraz bardziej realne – przed manipulacją, na jaką z własnej woli potrafią się skazać narody niegdyś demokratyczne.