Wydana po raz pierwszy w 1965 roku "Cyberiada" jest twórczym rozwinięciem o rok wcześniejszych "Bajek robotów". Oba te cykle prozatorskie Stanisława Lema są zbiorami wzajemnie dopełniających się opowiadań, tematycznie połączonych choćby przez postaci dwóch niestereotypowych bohaterów – genialnych konstruktorów Trurla i Klapaucjusza. Są oni humanoidalnymi robotami o niespożytej mocy wynalazczej i sprawności konstruktorskiej, zdolnymi stworzyć wszystko to, o czym oni sami lub ich możni zleceniodawcy zamarzą.
Obaj bohaterowie stanowią zgrany zespół zaczepno-odporny, rywalizując ze sobą w próbach rozwikłania wszelkich problemów wszechświata i okolic. Trurl to niecierpliwy praktyk, błyskawicznie rzucający się w wir działań. Klapaucjusz z kolei to sceptyk, przyjmujący pojawiające się propozycje z umiarkowanym entuzjazmem – pozwala mu to podchodzić do wyłaniających problemów ze stoickim spokojem, co w efekcie daje mu możliwość zdrowego natrząsania się z nieuchronnych porażek przyjaciela.
Rzecz tkwi bowiem w nieumiarkowanych dążeniach władców dookolnych ciał niebieskich. Sława dokonań obu geniuszy – w tym także arcymistrzów promocji: swoje usługi polecali m.in. przez ułożenie gwiazd w zewsząd widoczne hasło reklamowe – dociera do najdalszych zakątków kosmosu. Różnej maści hegemoni, wśród których nie brak szarlatanów ani tyranów, próbują wykorzystać ich zdolności do swoich naciąganych, niebezpiecznych i nierokujących sukcesu przedsięwzięć.
Coraz częściej Trurl i Klapaucjusz stają się zakładnikami kapryśnych i nieuznających sprzeciwu satrapów. Jednak mimo nieodmienności ostatecznego fiaska podejmowanych przez nich i sprawnie realizowanych działań, obu bohaterom – dzięki niezwykłej przenikliwości ich umysłów, przemnożonej przez znajomość psychologii goszczącego ich despoty – zawsze udaje się wymknąć z zastawionych pułapek. Potrafią również zadbać o wyegzekwowanie wypłaty ustalonego wynagrodzenia, przy czym osobliwie najwięcej tracą na tym oszuści bądź sknery, bo wtedy honorarium odbierane było, per fas et nefas, z sutym naddatkiem.
Zdarzało się i tak, że zapraszał ich władca wyjątkowo światły, obdarzony wiedzą i wysoką kulturą osobistą, który niczego tak nie pragnął, jak dobra wszystkich swoich poddanych. Wynajęci inżynierowie (dusz?) ochoczo wówczas wkraczali do akcji. Jednak rezultat zawsze był daleki od spodziewanego.
Po interwencji z zewnątrz zaczynał bowiem działać z dawien dawna znany mechanizm, od tysiącleci skutecznie przerabiany na naturach ludzkich, co najkrócej da się streścić w ludowym porzekadle, że "co za dużo, to niezdrowo". Wszelka ulga w cierpieniach albo w nadmiernym wysiłku, prowadziła nieodmiennie do nadmiaru rozkoszy, co z kolei powodowało wśród poddanych rozleniwienie i przesyt, (jako że "błogostan gorzej od nędzy uwiera, gdy nadmierny"), kulminujące wreszcie wybuchem nagromadzonego niezadowolenia. Brak zajęcia i dojmująca nuda powodowała waśnie, jak też bratobójcze walki, zakończone obróceniem dotychczasowego porządku rzeczy w totalną perzynę tego czy innego ciała niebieskiego – bo też "jeśli na jakiejś planecie szaleje wojna religijna i każda ze stron marzy o tym, żeby wyrżnąć drugą", inaczej być nie może.
Nietrudno zauważyć, że solidnym fundamentem "Cyberiady" są znane od starożytności klechdy, podania i powieści ludowe. Od zarania wieków wszelka literatura miała swoje lokalne odmiany opowieści łotrzykowskich, pikarejskich, sowizdrzalskich, w których wywodzący się z ludu ubodzy i niewykształceni bohaterowie zapędzali w kozi róg najmożniejszych tego świata. W tradycyjnych podaniach przedstawiane fakty działy się na ogół "dawno, dawno temu…" i nie wykraczały poza ziemski padół.
U Lema wprost przeciwnie – akcja toczy się w bliżej niezdefiniowanej przyszłości, kiedy już po ziemianach (zwanych tu siemianami) pozostały tylko ślady autodestrukcyjnych spustoszeń, a bohaterowie – wywodzący się z generacji wysokorozwiniętych robotów – są doskonale wykształceni. I choć nie trzymają steru władzy, są na tyle obrotni, że potrafią podjąć się działań dyktowanych przez widzimisię gwiezdnych monarchów w najdalszych peryferiach kosmosu jedynie dla naukowego eksperymentu i spodziewanego zarobku. Niestety, po anachronicznych siemianach, mieszkańcom kolejno odwiedzanych gwiazd pozostało w spadku (w genach?) przeklęte dziedzictwo odwiecznych skłonności do sąsiedzkich konfliktów, przeobrażających się co jakiś w wojny, wyniszczające nie tylko pokonanych, ale i – w dużym stopniu – zwycięzców, a temu nawet geniusz obu przemyślnych uczonych zaradzić nie zdoła.
W Gwiazdozbiorze Maglownicy była Galaktyka Spiralna, a w tej Galaktyce był Obłok Czarny, a w tym obłoku było pięć konstelacji poszóstnych, a w piątej konstelacji było słońca liliowe, bardzo stare i nawet ślepawe, a wokół tego słońca krążyło siedem planet, a trzecia miała dwa księżyce, i na wszystkich tych słońcach, gwiazdach, planetach i księżycach działy się, zgodnie z rozkładem statystycznym, różne różności i różnostki, a na drugim księżycu trzeciej planety liliowego słońca piątej konstelacji Czarnego Obłoku Galaktyki Spiralnej w Gwiazdozbiorze Maglownicy znajdował się śmietnik, jaki można by znaleźć na każdej innej planecie lub księżycu, całkiem zwyczajny, a więc pełen śmieci i innych odpadków, który powstał skutkiem tego, że Aberrycydzi Glauberscy pobili się wodorowo i nuklearnie z Albumensami Liliackimi, wskutek czego mosty ich, drogi, domy, pałace, a także oni sami zamienili się w kopeć i wiechcie blaszane, które wiatrem meteorytowym przywiało w miejsce, o jakim opowiadamy.
Żeby nie mnożyć dalej równie wymownych okresów zdaniowych, dodam tylko, że na tenże śmietnik trafił wyrzucony przez Trurla garnek gliniany, który skutkiem kilku sprzyjających okoliczności stał się zaczynem nowo powstałego kondensatora, a ten z kolei dał początek dalszym zdumiewającym zjawiskom, co przez przypadek ostatecznie spowodowało powstanie nowego życia. W ten sposób narodził się (czy też powstał) "Majmasz-Samosyn, który nie miał ojca ani matki, ale sam sobie był synem, albowiem ojcem jego był traf, a matką – Entropia".
Łatwo się można przekonać, że z takich czy im podobnych międzygwiezdnych doświadczeń obu uczonych, każde świadomie przez nich wprowadzane ulepszenie rychło przeobrażało się w swoje zaprzeczenie, każda utopia w antyutopię, a ta z kolei – w dystopię. Tu szczególnie wymowny jest epizod "Opowieść pierwszego odmrożeńca", w którym można się dopatrzeć odważnej krytyki tyranii (ze wskazaniem na praktyki bloku wschodniego), gdzie sztukę pozorowało się tylko po to, żeby z niedoinwestowanej orkiestry usiłującej zgodnie zagrać na smętnie rozstrojonych instrumentach, odmóżdżony strażnik systemu mógł co jakiś czas spośród sparaliżowanych strachem muzyków wyławiać kolejną ofiarę na pożarcie żywcem. Na szczęście dla autora PRL-owska cenzura "niepoważnej" literatury science fiction nie traktowała z należytą uwagą, czyli nazbyt wnikliwie.
Zachodni czytelnicy mogli za to trafić na fragmenty, które im mogły się wydać czystą groteską, choć autorowi mogły być znane z autopsji i bynajmniej nie tak abstrakcyjne.
…uformowane w szyk czworoboki na komendę wydawały okrzyki zachwytu.
– Bytowi – cześć! – huczał jakiś starszy, z epoletami, pod buńczukiem, odpowiadał mu zaś zgrany chór głosów:
– Cześć, radość i chwała!
Jak w każdej książce Stanisława Lema także w "Cyberiadzie" można znaleźć zatrzęsienie znakomitych gier słownych i intelektualnych (hasło "Nyterk", "degenerał", "intelektryk i myślant", "Wszechnocnik Ostateczny", "elektrybałt", "cybernardyn", "cyberberys", "szparko wywijany cyberek przy skocznych tonach kapeli", "chytry cymbał, to jest cymberbał", "cybłęda", "ani cyberak, tym bardziej cyberyba", "cybrat" czy "cybersyn"). Czynią one jego prozę równie zajmującą, co trudno przekładalną na inne języki. Niemal każda z 500 stron opisu przygód Trurla i Klapaucjusza wprost kipi od wiele mówiących cytatów, odniesień, neologizmów czy metafor, łatwych do odczytania przez ludzi zanurzonych w żywiole polskiego dziedzictwa (choćby zapożyczone z "Szewców" Witkacego: "napsułeś, nagwajdliłeś, nakierdasiłeś"), choć i pozostali znajdą niemało tropów odnoszących się do wielowiekowej tradycji kulturowej Europy ("dramaturg Wyrodzenia, niejaki Billion Cykszpir" czy niejaki "Bromeo, kiedy dopadł ukochanej na tarasie").
Bywało, nakupię sobie dzieł a pism myślantów, co rozkoszy a bogactw zażywają, aby dowiedzieć się, co też tam za treści. Były to dzieła o różnicy między przodkiem a tyłkiem, o budowie cudnej tronu monarszego, jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych, traktaty o polerowaniu wdzięków, opisy szczegółowe tego i owego, przy czym nikt tam sam siebie wcale nie chwalił, wszelako tak już to się jakoś składało, że Struncel podziwiał Paciora, a Pacior – Struncla, obaj hołdami przez Logarytów zasypywani. Porastało też w chwałę trzech braci Wyrwackich – z nich Wyrwander ciągnął w górę Wyrwacego, Wyrwacy – Wyrwisława, ów zaś – Wyrwandra z kolei. Wtedy, gdym owe dzieła ich studiował, jakiś szał mnie ogarnął zły, rzuciłem się na nie, tłamsiłem, darłem, przeżuwałem nawet… aż łkania ustały, łzy obeschły i zaraz siadłem pisać…
Pisał wprawdzie jeden z bohaterów opowiadania Lema, ale i sam autor dał nam w "Cyberiadzie" lekturę, na którą bez specjalnej zachęty rzucają się coraz to nowe pokolenia czytelników. Wiedzą, co czynią.