REDAKTORKA NACZELNA – Joanna Stryjczyk
Joanna Chmielewska, "Wszystko czerwone"
Powieść wydaną rok przed moim urodzeniem przeczytałam w 1987, już po lekturze Joe Alexa, Agathy Christie i opowiadań z Sherlockiem Holmesem. Ówczesna faza na kryminały była najpewniej inicjacją w czytanie krytyczne – czytałam te powieści dwa razy i sprawdzałam, gdzie autor wprowadza rozwiązania deus ex machina (oczywiście nie wiedziałam wtedy, że to się tak nazywa) albo ukrywa przed czytelnikiem ważne poszlaki. We "Wszystkim czerwonym" nie znalazłam takich naciągnięć, zachwyciłam się twórczą dekonstrukcją języka polskiego w wykonaniu duńskiego policjanta, pana Muldgaarda, a wątek obyczajowy oparty na bogatym życiu towarzyskim Alicji był jak otwarcie okna na świat, gdzie kobiety są swobodne, nie zawsze grzeczne i mogą powiedzieć np. "a w ogóle to siadywam na tyłku". Dla dziewczynki z PRL-owskiego bloku na Pradze Północ było to doświadczenie porównywalne z nałogowym oglądaniem katalogu wysyłkowego "Quelle". Takie powiedzonka jak "ani grzębi, ani zieje" weszły na stałe do mojego słownika, a ukochane żółte wydanie w serii "Z jamnikiem" przetrwało na półce moment przejścia na epuby i pdfy.
ARCHITEKTURA I DESIGN – Anna Cymer
Janusz Domagalik, "Pięć przygód detektywa Konopki" z ilustracjami Bohdana Butenki
To moja najukochańszą i najważniejsza książka, którą czytałam dziesiątki razy i którą masowo skupuję na allegro, żeby rozdawać dzieciom znajomym. Arcyinteligentna, wciągająca, a przede wszystkim pisana rewelacyjnym rozwijającym, pobudzającym intelekt językiem z mądrym, nieco surrealistycznym poczuciem humoru i fenomenalnie dopasowanymi do tego rysunkami Bohdana Butenki. Dla mnie lektura podstawowa, kształcąca wrażliwość, poczucie humoru, inteligencję, słownictwo, sposób wyrażania się, pokazująca, jak niesamowite możliwości daje język polski. Na marginesie dodam, że dzięki tej książce jedyny raz w życiu mężczyzna poprosił mnie o rękę (nieskutecznie).
FILM – Bartosz Staszczyszyn
Tadeusz Konwicki, "Sennik współczesny"
Licealna lektura "Sennika…" była dla mnie jedną z najważniejszych lekcji krytycznego myślenia. Nie wiem, ile mogłem z niej wówczas zrozumieć. Zapewne niewiele. Pamiętam natomiast towarzyszące lekturze uczucie olśnienia – że można tak wadzić się ze sobą samym, z polskością, ze sztuką... Że można patrzeć na rzeczywistość z taką przenikliwością i trzeźwością umysłu, bezwzględnie uderzać w narodowe i prywatne mitologie, mając jednocześnie tyle współczucia wobec bohaterów, którzy własne słabości kryją za fantazją i mitem.
Konwicki, z jego przenikliwością i wyrozumiałością, skromnością i intelektualną elegancją stał się dla mnie niedoścignionym wzorem, a zarazem kimś bardzo bliskim. I tak już zostało.
LITERATURA – Janusz R. Kowalczyk
Bruno Schulz, "Sklepy cynamonowe" i "Sanatorium pod Klepsydrą"
"Sklepy cynamonowe" i "Sanatorium pod Klepsydrą" to niedościgły przykład mistrzowskiego posługiwania się pełną inwencji, barwną i żywą polszczyzną. Wyobraźnia autora znalazła artystyczny wyraz w jego poetyckiej prozie i w intrygujących rysunkach. Schulz odmalował słowem mikro- i makrokosmos galicyjskiego miasta (rodzinnego Drohobycza), które – po równie nagłej, co krótkotrwałej koniunkturze związanej z eksploatacją pobliskich złóż ropy naftowej – w dwudziestoleciu międzywojennym z wolna zatracało charakter metropolii. Proza ta, harmonijnie łącząca w sobie niezwykłe treści z kunsztem formy, jest mocno nacechowana osobliwą urodą – jak to ujął Artur Sandauer – "rzeczywistości zdegradowanej", schyłkowej, odchodzącej w przeszłość.
Sugestywny, poetycko-opisowy język niesie całe sekwencje niezmiernie plastycznych skojarzeń. Kipią one od bogactwa szczegółów, za którymi fantazja zda się ledwo nadążać. Opowiadania Schulza przepajają pełne malarskiego wdzięku opisy kobiecej, leniwie kuszącej seksualności. A wszystko to jest przepojone żywiołem magicznego słowa. Co je czyni absolutnie niepodrabialnymi, a ich autora umieszcza w rzędzie największych geniuszy pióra.
MUZYKA – Filip Lech
Isaac Bashevis Singer, "Sztukmistrz z Lublina" ("Der kuntsnmakher fun Lublin")
"Sztukmistrz z Lublina" to pierwszy Singer, którego przeczytałem, gdy miałem 11 lat i jechałem na jakąś wycieczkę. Z lektury powieści o magiku, który nie potrafił opowiedzieć się za żadną z proponowanych przez współczesny mu świat wizji tożsamości (co prowadziło także do problemów z monogamią), zapamiętałem głównie niezwykle żywe opisy Warszawy, której już nie ma, zwłaszcza dzielnicy Północnej. Zdejmując teraz tę książkę z regału, miałem wrażenie, że niczego innego z niej nie pamiętam. Nie wiem, co z niej zrozumiałem jako dziecko, ale chyba dość głęboko wbiła się ona w moją podświadomość – czytając "Sztukmistrza... " na nowo, poczułem nostalgię, jakbym powrócił do świetnie znajomej mi rzeczywistości.
SZTUKI WIZUALNE – Piotr Policht
Leopold Tyrmand, "Zły"
Perła rodzimej literatury rozrywkowej i błyskotliwy portret epoki w (bardzo) krzywym zwierciadle. Prosta intryga w gruncie rzeczy liczy się tu najmniej, bo to finezja językowa Tyrmanda winduje "Złego" z półki "dobre czytadła" na półkę "kamienie milowe polskiej literatury". To jedna z tych książek, które w młodym czytelniku wywołują chęć, by samemu sięgnąć po pióro. Do tego przemoc, seks i Warszawa lat 50. – przy takim zestawie w kategorii młodzieńczych lektur formacyjnych "Złemu" dorównać może tylko "Harry Potter". I to z trudem.
TEATR – Marcelina Obarska
Witold Gombrowicz, "Kosmos"
To jedna z najważniejszych dla mnie książek w ogóle – nie tylko w polskiej literaturze. Pamiętam, jak – nie mogąc się oderwać – czytałam ją ukradkiem na lekcjach w liceum i zapisywałam ołówkiem przemyślenia i wrażenia na ostatniej stronie. Było w tym doświadczeniu coś hipnotycznego i niepokojącego. Rzeczywistość za sprawą "Kosmosu" zawirowała i zmieniła się w moich oczach nieodwracalnie. Gombrowicz stworzył niezwykły filozoficzny traktat o poszukiwaniu porządku w chaotycznym świecie w ramach dziwacznej, sennej opowieści.
AUTORZY
Antropologia kultury – Patryk Zakrzewski
Andrzej Stasiuk, "Jadąc do Babadag"
Nie umieściłbym tej książki w swoim top 10, ale w swoim czasie była dla mnie bramą do nowych światów. Lato w mieście, bodajże między drugą a trzecią klasą liceum, czytałem ją na zmianę z "W drodze" Kerouaca i obydwie lektury wywołały we mnie takie emocje, jak 10 lat wcześniej przygody Hucka Finna i serial "Podróż za jeden uśmiech". Jechałem na rowerze gdzieś pośród pozostałości industrialnej cywilizacji Żerania i wyobrażałem sobie, że to jedno z opisywanych przez Stasiuka miejsc.
Do książki już później nie wracałem i w sumie niewiele z niej pamiętam, poza ogólnym wrażeniem, paroma scenami, cytatami i nazwami geograficznymi, które brzmiały wtedy dla mnie jak jakieś magiczne zaklęcia. Ale to od niej zaczęło się zainteresowanie kulturą Europy Środkowo-Wschodniej, literaturą krajów "międzymorza", które zostało już ze mną na dłużej. To chyba przez nią zobaczyłem Tatarbunary, Szkodrę, Kumanowo i Tyraspol wcześniej niż Berlin, Rzym czy Barcelonę. Dzięki niej zrozumiałem, że najciekawsze rzeczy znajdują się często poza głównymi szlakami. I wtedy jeszcze niezwerbalizowane odczucie, które precyzyjnie oddał Sándor Márai w "Księdze ziół":
Czasem niewiele znacząca podróż, zmiana miejsca o parę kilometrów wyrywa nas z pospolitej, okresami dręczącej i na pozór niemożliwej do zniesienia, kręcącej się w kółko bezradności. Czasami wystarczy wybrać się do Ostrzyhomia, a już przychodzą nam inne myśli o życiu, wyraźniej widzimy nasze zadania.
Fotografia – Michał Dąbrowski
Krzysztof Siwczyk, "Koło miejsca"
Najmocniej działały na mnie książki, które dotyczyły porządkowania i oswajania przeszłości, dostarczały język do opowiedzenia jej. Takie pisanie wymaga otwartości, pozwolenia sobie na porażkę, przełamania wstydu. Właśnie taki był esej Krzysztofa Siwczyka "Koło miejsca", napisany plastycznym, obrazowym językiem. Autor podejrzliwie patrzy na to co, jak i dlaczego zapamiętał. Nawet jeśli są tu fragmenty, które można podejrzewać o pesymizm, to pracuje on na rzecz większej świadomości, jest okazją do wglądów.
Siwczyk wychodzi od wspomnień "obcego życia", które było takie, zanim nie zostało nazwane. Ten stan rzeczy zmienili Różewicz, Kornhauser i Zagajewski, poeci związani z Gliwicami. Miasto, które "długo użyczało mu swojej nieistotności" jest też ważnym elementem tej opowieści. Naturalistyczne opisy minionej nudy z czasów schyłku PRL-u i początków kapitalizmu tworzą historię bogatą w szczegóły, choć najcenniejsze dla mnie były opisy doświadczeń narratora.
Literatura – Agnieszka Warnke
Hanna Krall, "Biała Maria"
Dla kogoś uzależnionego od pisania – tak, przyznaję się – skutecznym detoksem okazała się stuprocentowa Krall, czyli "Biała Maria". Tu jest wszystko, czego szukam w książkach. Flirt reportażu z literacką fikcją. Kontrast. Konkret. Precyzja. Niedopowiedzenie. Wymowne gesty i migawkowe spojrzenia. Szacunek dla intelektu i wyobraźni czytelnika. I ten styl: słowa, pozornie nagie, tworzące labirynt treści. Krall to dla mnie najlepsza i zarazem najbardziej wymagająca nauczycielka dyscypliny myśli i języka.
Warszawa, kwiecień 2018