Podczas uroczystości żałobnych w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie Janusza Szpotańskiego żegnał Antoni Libera. Jego wspomnienia, zatytułowane "Prawdziwy humanista", opublikowały "Zeszyty Literackie" (nr 77/2001). Czytamy w nich między innymi:
Słyszy się tu i ówdzie rozmaite pojęcia, wyrażenia i hasła, które mają określać kim był Janusz Szpotański. "Satyryk", "prześmiewca komuny", "enfant terrible opozycji", "nieprzejednany trefniś epoki peerelu", "mózg polityczny", "szachista", "legenda Solidarności"… Chociaż wszystkie te hasła nie mijają się z prawdą, żadne z nich jednak nie daje dostatecznego pojęcia o tożsamości i roli, i losie tego człowieka. Ślizgają się po powierzchni, redukują spłycają. Szpot był kimś znacznie większym – głębszym i poważniejszym.
Janusz Szpotański, pseud. Władysław Gnomacki, Aleksander Oniegow, przez przyjaciół nazywany Szpotem – niem. Spott, szyderstwo, kpina – był autorem prześmiewczych poematów komicznych, w których bezwzględnie szyderczej krytyce poddawał prominentnych działaczy PZPR rządzących PRL.
Waldemar Żyszkiewicz w tekście żegnającym pisarza ("Tygodnik Solidarność", nr 42/2001), zauważa nie bez racji:
W rolę szydercy i kpiarza wtrąciła go niezgoda na peerelowską "małą stabilizację", w której główną rolę za aprobatą najwyższych władz partyjnych odgrywali Cisi, czyli funkcjonariusze i współpracownicy najpierw Urzędu, potem Służby Bezpieczeństwa, potocznie zwani ubowcami i esbekami. Za rozpowszechnianą w recytacjach i śpiewach biesiadnych, a także w odpisach oraz nagraniach magnetofonowych, ułożoną z okazji dwudziestolecia PRL satyrę "Cisi i gęgacze", która rozwścieczyła ośmieszonego w niej Gomułkę, w 1968 sąd skazał Szpotańskiego na trzy lata więzienia. Podczas odsiadki, ryzykując recydywę, ułożył satyry więzienne "Ballada o Łupaszce" i "Rozmowy w kartoflarni", które znalazły się na wolności wcześniej niż ich autor, za sprawą dobrej pamięci odwiedzającego go adwokata. Dzięki swoistej ironii losu, amnestia z okazji 25-lecia PRL objęła też Szpotańskiego, ale i tak pisarz odsiedział (w więzieniu Mokotowskim oraz w Barczewie) aż 31 miesięcy.
Szpotański był bezkompromisowym i nadzwyczaj bystrym obserwatorem poczynań władzy. Niezgoda na groteskę zakłamanej rzeczywistości, w jakiej przyszło mu żyć, sprawiała, że ludziom z decydenckich szczytów nie szczędził zdroworozsądkowej krytyki, a często i szyderstw. Przez co dość szybko znalazł się na celowniku rozmaitych tajnych służb.
Jego niespokojna natura sprawiała, że nigdzie dłużej nie udawało mu się zagrzać miejsca. Tuż po wojnie wypadło mu kontynuować naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Hugona Kołłątaja w Warszawie, ale rutynowy program nauczania śmiertelnie go nudził. Po roku samowolnie opuścił liceum i w tajemnicy przed rodzicami zamiast na lekcje udawał się do siedziby YMCA (Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej) przy ul. Konopnickiej, gdzie rozwijał uprawianą od szóstego roku życia pasję – grę w szachy.
Odwiedzał także biblioteki, w których pochłaniał stosy książek. Miał fenomenalną pamięć – raz przeczytany tekst pamiętał do końca życia. Bez trudu cytował całe partie utworów poznanych przed laty, co oniemiałych słuchaczy z reguły wprawiało w zachwyt. Agata Świerkot w swojej książce "Zawsze niepoprawny Janusz Szpotański" (Wrocław 2006) pisała:
Czytał i wnikliwie obserwował szarą rzeczywistość socu. Wreszcie – z kaprysu, jak twierdził – postanowił uciąć urozmaicony acz nudny ogółem tryb życia i zaprząc się w ryzy formalnej edukacji, by sfinalizować naukę w szkole średniej. Ponownie postąpił "po swojemu" – zdobył wykształcenie średnie jako ekstern. Ani przez moment nie rozważał powrotu do szkolnej ławy, by zmienić się w dręczonego przez nauczycieli ucznia. W nieco ponad pół roku Janusz Szpotański zdołał samodzielnie przygotować się do dwóch matur – tak zwanej "małej" i "dużej".
Posiadając wiedzę na poziomie wyższych lat studiów w 1950 roku celująco zdał egzamin wstępny na socjologię. Kiedy jednak w rozmowie podsumowującej padło pytanie o zawód ojca, zgodnie z prawdą odpowiedział, że jest on adwokatem. Nie wiedział, że w rubryce kwestionariusza matka – mając na uwadze parcelę z sadem w podwarszawskim Józefowie (wtedy jeszcze ją posiadali) – wpisała mężowi: "rolnik".
Losy zdolnego kandydata zostały tym samym przesądzone. Pozostały mu szachy i życie towarzyskie. Nadspodziewane zainteresowanie jego losem wykazał przypadkowo spotkany kolega z dawnych lat, który jako ZMP-owiec postanowił ściągnąć Szpota z reakcyjnych pozycji.
Skierował go w tym celu do przedstawiciela aktywu młodzieżowego, Lecha Budreckiego. Szpotański nie mógł lepiej trafić. Niewiele od niego starszy "aktywista" obowiązującą wówczas jedynie słuszną ideologię instynktownie odrzucał, całą uwagę skupiając na arcydziełach "wstecznej" literatury, sztuki i filozofii Zachodu.
Jan Józef Lipski w rozmowie z Jackiem Trznadlem (w: "Hańba domowa", Warszawa 1996) scharakteryzował jakże ważną grupę rówieśniczą, która w najtrudniejszych latach panoszenia się stalinizmu nie poddała się komunistycznej indoktrynacji.
Znalazłem się też w pewnym kręgu towarzyskim, który był oporny na to, co szalało dookoła. A takie oparcie w trudnych momentach jest rzeczą niezwykłe ważną, żeby się jakoś nie załamać, nie poddać procesom samoobronnego konformizmu. To nie znaczy, że my byliśmy tak absolutnie czyści, że nie było najmniejszego objawu konformizowania, ale byłoby zupełnie inaczej, gdyby nie to, że znaleźliśmy się w jakiejś grupce, a ta grupka, to poza Wilhelmim – Witold Jedlicki, Lech Budrecki, Janusz Szpotański, było też parę osób z kręgu polonistycznego, jak Janusz Stradecki, Krzysztof Zarzecki, Mirka Puchalska, był też taki biolog, ale bardzo wykształcony filozoficznie i wówczas zdecydowany neopozytywista, Bohdan Matuszewski. W tym kręgu wzajemnie się wspieraliśmy, urządzając co jakiś czas przy alkoholu coś w rodzaju czarnych mszy antystalinowskich, głęboko przekonani, że my jedyni w całym kraju ogarniętym szaleństwem i głupotą – jesteśmy mądrzy i rozumni. Potem się rozczarowaliśmy, gdy się okazało, że to nie tylko później ludziom otworzyły się oczy, ale że i wtedy więcej było takich trzeźwych osób.
Wspomniany Janusz Wilhelmi był bliskim przyjacielem opozycjonistów, którzy po jego nawróceniu na marksizm zerwali z nim kontakty. Jako wiceszef resortu kultury wsławił się np. zatrzymaniem realizacji filmu Andrzeja Żuławskiego "Na srebrnym globie" i działaniami przeciw Andrzejowi Wajdzie. "Diaboliczna inteligencja i absolutny cynizm" – oceniał Wilhelmiego Janusz Głowacki.
Januszowi Szpotańskiemu do kolejnego podejścia na studia na Uniwersytecie Warszawskim, tym razem polonistyczne, wystarczyło opanować kilka "szalbierczych" i "uwłaczających godności ludzkiego umysłu" podręcznikowych dogmatów marksistowsko-leninowskich. Egzamin zdał w cuglach, jednakże przewodniczący komisji egzaminacyjnej, zatwardziały marksista Stefan Żółkiewski, mając na uwadze ponadstandardową wiedzę kandydata, skierował go na nowopowstający wydział o kolosalnej przyszłości – rusycystykę. Protesty świeżo upieczonego studenta na nikim nie robiły wrażenia – otrzymał wyraźny sygnał, że niedobory na polonistyce mają jedynie mniej prestiżowe uczelnie pozawarszawskie.
Początek lat 50. nie sprzyjał takim jak on, krnąbrnym studentom. Nie udzielał się społecznie, a na dodatek celował w politycznie niepoprawnych wypowiedziach. Przed odebraniem indeksu i natychmiastowym powołaniem "w kamasze" mogła go uchronić tylko "nie do końca negatywna" opinia studenckiego (czytaj: ZMP-owskiego) kolektywu.
Pewnego dnia po zajęciach, ku uciesze kolegów zebranych w jednej z kawiarń, zaimprowizował satyryczny utwór. Bohaterką uczynił ich wspólną koleżankę o nazwisku Widerszpil, która zatruwała im życie donosami. Recytację kolejnych wersów, przerywały gromkie śmiechy, nic więc dziwnego, że poniosła go twórcza wena.
Taką miała w sobie parę,
że drżał każdy przed nią, a re-
akcji zaplutego karła
niewątpliwie w proch by starła,
traf chciał jednak, że umarła.
Pochowano więc w mogile
zasłużoną Widerszpilę.
Pogrzeb miała jak się patrzy,
sierp i młot na grobie na krzyż,
mów zaś pięknych było tyle,
że spłakała się w mogile.
Lecz gdy się skończyła pompa,
cicho ktoś przez cmentarz stąpa
i przystaje tuż przed grobem.
Pewnie kochał tę osobę,
bo łza spływa mu po wargach,
pierś zaś targa cicha skarga.
To nad grobem Widerszpili
cicho kwili Dżugaszwili.
Recytujący ujrzał nagle wycelowane w siebie mordercze spojrzenie. Była to studiująca wraz z nimi przyjaciółka bohaterki wiersza, z pochodzenia Rosjanka, która akurat zasiadła przy sąsiednim kawiarnianym stoliku. Autor satyrycznego wiersza został karnie wydalony ze studiów i to bez jakiekolwiek sądu. Świat stracił rusycystę. Zyskał satyryka.
W 1957 otworzyła się przed nim szansa powrotu na studia i to od razu na drugi rok ukochanej polonistyki. Pomógł mu w tym ówczesny dziekan Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Zdzisław Libera, pomimo faktu, że Szpotański naigrawał się ze współredagowanych przez niego podręczników. Z nauką szło mu różnie, nierzadko przekładał egzaminy i zaliczenia.
Pociągała go krytyka literacka, rozpoczął pisanie doktoratu o Karolu Irzykowskim, ale go nie skończył. Szpot poznał go osobiście jako chłopiec, gdy rozgrywał z nim partyjkę szachów. Od 1959 roku przygotowywał dla PIW wybór recenzji teatralnych Irzykowskiego, który ostatecznie ukazał się w 1965 roku.
Rok wcześniej napisał swoich "Cichych i gęgaczy", sztukę, którą niewątpliwie przyniosła mu największą sławę. Pamflet przeciwko rządom Władysława Gomułki zwanego w tym utworze Gnomem, był zarazem satyrą na ówczesne postawy inteligencji – gęgaczy. Marek Nowakowski w "Okopach Świętej Trójcy" (Poznań 2014) przypomniał, że Szpot:
W słynnej operze "Cisi i gęgacze" obnażył istotę systemu, ale też ostro potraktował tzw. twórczą inteligencję, dowodząc, że większość daje dupy systemowi, a udaje niezależną, szlachetną i wolną. Tę obłudę określił dosadnie. Nazwał gęgaczy "białymi gnidami na czerwonej szmacie". Chrztem bojowym okazał się pojedynek z Gomułką. Szpot chętnie recytował fragmenty opery, kiedy zapraszano go na przyjęcia. Potrafił zmieniać głosy, świetnie naśladował Gomułkę. Sam organizowałem mu spotkania, za które dostawał honoraria do kapelusza. Jedno z nich odbywało się u jego przyjaciela Andrzeja Platera na Smolnej. Bezpieka jakąś drogą się dowiedziała. Przesłuchiwała obecnych tam ludzi. Paru się załamało i złożyło zeznania. Ponurą rolę odegrał Sandauer, który jako ekspert uznał utwór za grafomanię i wzmocnił oskarżenie.
"Za rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa", jak głosił werdykt sądu, Szpotański zapłacił wyrokiem trzech lat więzienia.
W 1967 Gnom zapudłował mnie za moją operę "Cisi i gęgacze", czytaną tylko w gronie prywatnym – opowiadał Joannie Siedleckiej (w: "Pan od poezji", Warszawa 2002). – Gdy wyszedłem w 1969, czepiano się mnie, że nie pracuję etatowo. Herbert, znany już wtedy poeta, sporządził mi więc bumagę, że zatrudnił mnie jako swego "osobistego sekretarza". Nigdy wprawdzie nie musiałem jej pokazywać, miałem jednak na wszelki wypadek. Ale choć czasem gdzieś się tam widywaliśmy, nigdy nie przyjaźnili, spośród "gęgaczy" najlepszy kontakt miałem w Kisielem, z którym nadawałem na tych samych falach, reszta, łącznie z Herbertem, śmiertelnie mnie nudziła.
Marzec 1968 roku przyniósł uwięzionemu Szpotańskiemu ciąg niewybrednych ataków ze strony I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. W przemówieniu wygłoszonym na spotkaniu z warszawskim aktywem partyjnym 19 marca 1968 roku, kolportowanym niedługo później w propagandowej broszurze "Stanowisko partii – zgodne z wolą narodu", Gomułka odniósł się do zebrania Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich z 29 lutego 1968 roku. Mówił w nim między innymi:
Kisielewski podjął także na tym zebraniu obronę niejakiego Szpotańskiego, który został skazany na trzy lata więzienia za reakcyjny paszkwil, ziejący sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii i do organów władzy państwowej. Utwór ten zawiera jednocześnie pornograficzne obrzydliwości, na jakie może się zdobyć tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoka, człowiek o moralności alfonsa.
Warto docenić ten jeden z emocjonalnie najbarwniej nacechowanych zwrotów w bezdennie nudnych publicznych wynurzeniach towarzysza Wiesława. Jeśli ktoś w kraju nie słyszał wcześniej o Januszu Szpotańskim, to po tak brawurowym passusie pierwszego sekretarza KC PZPR na pewno zapamiętał personalia pisarza. Na ogół po to, aby dotrzeć do tak zareklamowanej twórczości.
Jak zauważył Mariusz Urbanek w "Kisielewskich" (Warszawa 2015): "Po transmitowanym przez przez radio i telewizję przemówieniu Gomułki o Kisielewskim i »dyktaturze ciemniaków« mówili już wszyscy. Bo niewiele było i jest państw, których przywódca z najwyższej trybuny polemizuje ze słowami pisarza".
W 1968 roku podczas odsiadki, autor napisał "Balladę o Łupaszce", dedykowaną Pawłowi Jasienicy. Wiersz ten w swojej warstwie stylistycznej jest parodią artykułów na temat spisku rewizjonistyczno-syjonistycznego, jakie masowo ukazywały się w polskiej prasie w marcu 1968 roku.
Już wieczór zapada,
usnęły już bory
i z borów wychodzą
reakcji upiory.
Straszliwych rezunów
zbierają się hordy,
by szerzyć dokoła
pożogi i mordy.
Na czele szwadronu
ataman ich gna –
Łupaszka, Łupaszka,
Łupaszka maja!
W 1974 roku Szpotański napisał "Carycę i zwierciadło", satyryczną wizję dziejów Rosji i ZSRR. Carycą w jego ujęciu był sekretarz generalny KC KPZR Leonid Breżniew. "Można jej nie lubić, bo jest dosadna, czasem wulgarna, ale celna i wnikliwa. Nieprawdą jest, jak mówili niektórzy, że ma formę prostackiej rymowanki. Oni nie dostrzegli wyrafinowania klasycznego wiersza" – uważał Marek Nowakowski.
Przed lustrem wdzięczy się caryca,
własna uroda ją zachwyca.
To gęstych brwi unosi chaszcze,
to swych podbródków sześć pogłaszcze,
to delikatnym ruchem dłoni
poprawi bujnych włosów sploty,
to w głaz swych niezgłębionej toni
zatopi wzor pełen tęsknoty,
to znów rozchyli ust pąkowie
i ticho: "Kak krasiwa!" powie.
"Towarzysz Szmaciak" z 1977 roku, dzieło będące kwintesencją twórczości Szpota, to z kolei ironiczna apoteoza Polski Ludowej. Stworzył w niej typ powiatowego aparatczyka, ograniczonego karierowicza i konformisty, wykorzystującego wszelkie okazje – z przewagą podstępnych i niegodnych – do wzmocnienia własnej pozycji.
Straszny miał dzień towarzysz Szmaciak.
Ach, wprost odchodził od rozumu,
kiedy uciekać musiał w gaciach
ścigany wyzwiskami tłumu.
Zewsząd sypały się kamienie,
boleśnie bijąc go w siedzenie.
[…]
Teraz w swej willi siedzi Szmaciak,
już w spodniach w prążki, a nie w gaciach,
owinął przy tym się szlafrokiem
i pije scotch z wiśniowym sokiem.
W niedokończonym utworze "Bania w Paryżu" (bania – ros. łaźnia) drwił z kolei z lewackiej inteligencji Zachodu. Z francuskich poetów, malarzy, pisarzy, fascynujących się Stalinem, a gdy go zabrakło – Mao, Che Guevarą i Czerwonymi Khmerami.
Ze spostrzeżeń Szpota korzystali inni, choćby Janusz Głowacki. Tak to ujął w swojej autobiografii "Z głowy": "A z jego opowieści o Wirówce nonsensu zrobiłem później tytuł swojego debiutanckiego zbioru opowiadań. Umieściłem tam zresztą Szpota jako Jana B., wygłaszającego o wirówce dłuższy speach. Szpot był wtedy jeszcze przed operami, więzieniem i dysydencką legendą, a za to jakoś skumplowany przez Jana Józefa Lipskiego z Januszem Wilhelmim. Był ciągle bez forsy".
Szpotański obok legendy krnąbrnego opozycjonisty, literata czy szachowego mistrza, pozostawił po sobie liczne przekazy na temat swoich niekonwencjonalnych zachowań. Przy czym znaczący wpływ miały tu dawki wchłoniętych napojów wyskokowych. Jego niekiedy nadmierną skłonność do alkoholu skomentował Stefan Kisielewski w "Dziennikach" (Warszawa 2001). Oto fragment jego zapisu z 17 listopada 1969 roku.
U nas była wielka heca. O godzinie drugiej w nocy nagle dzwonek i dobijanie się do drzwi. Pies się rozszczekał, wszyscy zerwali się na nogi i cóż się okazało: dobijał się pijany Szpotański z jakimiś miarkującymi go typami (zdaje się, że był wśród nich Michnik) – byli piętro niżej u Staszewskich i w pijanym widzie przyleźli. Oczywiście drzwi nie otworzyłem, na co ten głupi Szpot wybuchnął podobno potokiem przekleństw i wymyślań pod moim adresem ("głupiec", "tchórz", "gnom" – to były, jak twierdzi Jerzyk [syn Kisiela], jego słowa – ja zresztą tego nie słyszałem). Potem jeszcze telefonował parę razy, aż wyłączyłem aparat. Rano dzwonił Jasienica, że do niego również się odezwał, oskarżając mnie, że go poszczułem psem i mimo jego kalectwa (chodzi o kulach) zrzuciłem ze schodów. Głupi cham i dypsoman – a swoją drogą tylko taki obłąkany facet może być w tym ustroju nieustraszonym opozycjonistą: obłęd rządzących pociąga za sobą wariactwo rządzonych (coś z tego tkwi w "Apelacji" Andrzejewskiego). Ten biedny Szpot myśli przy tym, że jest wielkim satyrykiem: istotnie, tam gdzie satyry w ogóle nie ma, wystarczy napis kredą na murze, żeby się wyróżnić.
Jakby na przekór opinii Kisiela, cenił go Stanisław Barańczak: "Szpotańskiego od lat uważam za wielkiego satyryka". W zbiorze tekstów "Pegaz zdębiał" (Warszawa 2017) poeta przyznał się, że latami zamęczał otoczenie recytowaniem najciekawszych językowo urywków ze Szpota, zyskując reputację człowieka dowcipnego i tzw. duszy towarzystwa. Przytoczył kilka ulubionych dwu- i czterowierszy: "Bez przeszkód żydowska/ rozwija się akcja,/ bo kler ją popiera/ i czarna reakcja", "Już my obrali ziemniaków korzec,/ a nawet kwintal, można by orzec", "Wsadzać na czapku główkę trupią,/ o Boże mój, kak eto głupio!", "Bo nie rozumie prosty lud/ nigdy potężnej duszy władcy" etc., etc.
Podobnie myśleli i inni. Przez trzy lata (1987–1990) w Krakowie działała Akademia Kabaretowa, afiliowana przy przeglądach PaKI. Wykładał w niej m.in. Janusz Szpotański (obok Andrzeja Drawicza, Andrzeja Wajdy, Krystyny Zachwatowicz czy Zofii Radzikowskiej).
13 grudnia 1981 roku Szpotański został internowany. Trafił do ośrodków dla elity opozycyjnej – Darłówka i Jaworza. Znalazł się w tzw. celi szyderców: między innymi z Jackiem Bierezinem i Stefanem Niesiołowskim.
27 maja 1999 roku siedmioosobowy skład Sądu Najwyższego uchylił peerelowski wyrok i uniewinnił Janusza Szpotańskiego. Sąd uznał słuszność argumentów kasacji. Trafnie wywodzi się w niej, że "utwór »Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta« jest klasyczną satyrą polityczną. Wyszydza się w nim wady i śmieszności osób publicznych ze świata polityki i kultury, oraz piętnuje ich zachowania, zdaniem autora niemoralne, oportunistyczne i niekorzystne dla kraju. […] Nie idzie więc o treści, które mogą być oceniane z punktu widzenia ich prawdziwości bądź nieprawdziwości, lecz o dozwolone w ramach wolności słowa oceny dotyczące spraw publicznych" – stwierdził SN w pisemnym uzasadnieniu swego werdyktu. Jeśli nawet zawarte w ówczesnej konstytucji gwarancje swobód obywatelskich, w tym wolności słowa, były tylko iluzoryczne i fikcyjne, to jednak "korzystanie z formalnie obowiązującego przepisu konstytucyjnego nie mogło naruszać przepisów mkk" – orzekł w konkluzji Sąd Najwyższy.
W tekście "Satyra uniewinniona" ("Tygodnik Solidarność", nr 25/1999) Waldemar Żyszkiewicz zastanawia się:
Kim jest ten niepokorny absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego? Pisze, ale nie jest pisarzem. Tłumaczy poezję niemiecką i austriacką, a także wespół z Antonim Liberą tragedie Sofoklesa, ale nie przedstawia się jako tłumacz. Wiele czyta, chętnie oddaje się rozmyślaniom, niekoniecznie ograniczonym do sfery kultury wysokiej. I przez cały czas bacznie obserwuje rzeczywistość. Z pasją rozprawia o polityce, ale to wcale nie znaczy, że chciałby ją uprawiać. Na to jest zresztą zbyt niezależny. […] Do sprawy swego procesu i uwięzienia powraca niechętnie. – Właściwie Gnom wyświadczył mi przysługę, uczynił mnie znaną postacią. Nawet amerykański "Time" poświęcił kolumnę osobie skromnego wierszoklety prześladowanego przez komunistyczny reżim – ironizuje.
Można powiedzieć, że właściwie Janusz Szpotański miał szczęście. Przy okazji jego rozgrywki z Gomułką najwyższą cenę zapłacił bowiem aktor Adam Pawlikowski. Ten sam, który w "Popiele i diamencie" gra rolę zwierzchnika Maćka Chełmickiego z konspiracji. Cisi, czyli ubecy, jakoś Pawlikowskiego podeszli, a może zastraszyli, złamali. Wymusili zeznania, które umożliwiły identyfikację autora nieprawomyślnych kupletów. Gdy sprawa wyszła na jaw, Pawlikowskiego poddano towarzyskiemu ostracyzmowi. Aktor nie wytrzymał presji i wyskoczył przez okno. Ale Janusz Szpotański nie chce rozmawiać o Pawlikowskim. Zresztą w ogóle nie jest pewien, czy to uniewinnienie go cieszy. Bo przecież zdejmując zeń piętno karalności, zarazem go degraduje. Z publicznego wroga numer 1 – autor "Gęgaczy" staje się tylko ofiarą socjalistycznej niepraworządności. Więc z czego tu się cieszyć?
Do swojego uwięzienia Janusz Szpotański miał zresztą, jak to on, podejście stanowczo niestereotypowe. Stefan Kisielewski w w zapisie z 6 listopada 1969 roku swoich "Dzienników" m.in. odnotował:
Tenże Szpotański, osobliwie spokojny (gdy nie wypije), chwali sobie nader nasze więziennictwo (nie śledcze, lecz regularne), że spokój i nieźle dają jeść, do tego obfita biblioteka. Warto wiedzieć!
Jego utwory pozostają żywym świadectwem wydarzeń dalekiej od normalności rzeczywistości peerelu. Szpot, jak sam przyznawał, był w stanie pisać dopiero wówczas, kiedy poczuł "narkotyczny dreszcz prowokacji". I trzeba przyznać, że system zadbał o to, żeby mu nigdy nie zabrakło źródeł inspiracji.
Janusz Szpotański był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Był wyznania ewangelicko-augsburskiego. Spoczywa na warszawskim cmentarzu ewangelicko-reformowanym (kalwińskim) przy ul. Żytniej w Warszawie.
Twórczość
Utwory literackie (wybór)
- 1964 – "Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta", Instytut Literacki, Paryż 1968
- 1966 – "Targowica czyli opera Gnoma (poświęcona obchodom milenijnym)"
- 1966 – "Ballada o cudzie na Woli. W Warszawie na Woli ukazał się duch Bieruta i sprzedawał kiełbasę po 26 zł za kilo"
- 1966 – "Lament Wysokiego Dygnitarza"
- 1968 – "Ballada o Łupaszce"
- 1968 – "Rozmowa w kartoflarni"
- 1971 – "Satyra podziemna", Instytut Literacki, Paryż
- 1974 – "Caryca i zwierciadło", wyd. anonimowe, Warszawa 1978
- 1976 – "Gnomiada" (niedokończony)
- 1977 – "Towarzysz Szmaciak czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
- 1976–1979 – "Bania w Paryżu" (niedokończony)
- 1978 – "Niech żyje!", antologia współczesnej satyry polskiej, Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa – Instytut Satyry im. F. Dzierżyńskiego, Warszawa
- 1979 – "Utwory wybrane", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
- 1980 – "Glossa do poematu »Szmaciak«"
- 1980 – "Caryca i zwierciadło. Towarzysz Szmaciak czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
- 1981 – "Satyry. Utwory wybrane", Wydawnictwo im. Konstytucji 3 Maja, Warszawa
- 1981 – "Towarzysz Szmaciak i inne utwory", Niezależne Wydawnictwo Chłopskie, Warszawa
- 1981 – "Utwory wybrane", Studencka Oficyna Wydawnicza Sowa
- 1983 – "Szmaciak w mundurze" cz. I "Wojna pcimska", Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWa, Warszawa
- 1984 – "Sen towarzysza Szmaciaka"
- 1987–1989 – "Fragmenty Autobiografii", Puls (Londyn): nr 33 (Wiosna 1987), nr 37 (Wiosna 1988), nr 42–43 (Lato–jesień 1989)
- 1990 – "Zebrane utwory poetyckie", opracowali Antoni Libera i Zygmunt Saloni, Puls Publications, Londyn
- 2004 – "Gnom. Caryca. Szmaciak", opracowanie tekstologiczne Antoni Libera i Zygmunt Saloni, Wydawnictwo LTW, Dziekanów Leśny
O nim (wybór)
- 2006 – Agata Świerkot, "Zawsze niepoprawny Janusz Szpotański", Wydawnictwo Nortom, Wrocław 2006
Przekłady (wybór)
Sofokles
- "Antygona" (współautor Antoni Libera)
William Shakespeare
Johann Wolfgang Goethe
- "Monolog Fausta"
- "Poszukiwacz skarbu"
Fryderyk Schiller
Fryderyk Hölderlin
Friedrich Kind
- Z libretta do "Wolnego strzelca" Carla Marii Webera
Heinrich Heine
Rainer Maria Rilke
- Z "Sonetów do Orfeusza"
- *** ("Co zrobisz, Boże, kiedy mnie nie stanie...")
- *** ("Wielka jest śmierć...")
Georg Trakl
- "Dusza jesieni"
- "Zmierzch zimowy"
- "Kruki"
- "Szczury"
Gottfried Benn
Bertolt Brecht
- "Wyjątek"
- "Pieśń o sądach"
- "Ślepota władców"
- *** ("Kiedy wali się dom władcy...")
- "Rezolucja"
Teatr
- 2011 – "Cisi i gęgacze", reż. Daniel Przastek, Koło Naukowe Teatr i Polityka, Teatr Polski, Scena Kameralna, Warszawa, premiera: 23 września 2011
Teatr Polskiego Radia
- 2007 – "Towarzysz Szmaciak" część I, adapt. i reż. Janusz Zaorski, premiera: 17 stycznia 2007
- 2007 – "Towarzysz Szmaciak" część II, adapt. i reż. Janusz Zaorski, premiera: 19 stycznia 2007
- 2007 – "Towarzysz Szmaciak" część III, adapt. i reż. Janusz Zaorski, premiera: 21 stycznia 2007
Teatr Telewizji
- 2004 – "Antygona" Sofoklesa, reż. Andrzej Seweryn, premiera: 17 października 2005 – przekład (współautor Antoni Libera)
Film
- 1985 – "Szpot", film dokumentalny, realizacja Tomasz Łabędź, Witold Zadrowski, prod. Video Kontakt, Paryż – bohater
- 1995 – "Jednostka Szpot", film dokumentalny, reż. Robert Kaczmarek, prod. Media dla Programu 1 TVP – bohater
- 1995 – "Soc według Szpota, czyli wspomnienia Janusza Szpotańskiego z lat 1944–1956", cykl dokumentalny, reż. Maciej Nowicki, prod. Media dla Programu 1 TVP – bohater i współscenarzysta (z Jarosławem Baranem)
- 1995 – "Soc według Szpota, czyli wspomnienia Janusza Szpotańskiego z lat 1953–1989", cykl dokumentalny, reż. Maciej Nowicki, prod. Media dla Programu 1 TVP – bohater i współscenarzysta (z Jerzym Krzakiem i Maciejem Nowickim)
Odznaczenia
- 2006 – Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski – pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego
Autor: Janusz R. Kowalczyk, marzec 2018