Danielewicz unika prostych wytłumaczeń i wyświechtanych klisz. O burzliwym życiu prywatnym Forda pisze subtelnie, nie rzuca się na żer taniej sensacji. Stara się zajrzeć najgłębiej jak się da, znaleźć pod tymi maskami żywego człowieka.
A nic tu nie jest pewne, począwszy od miejsca i daty urodzenia reżysera. Nawet na pytanie o kulinarne i trunkowe upodobania Forda odpowiedzi wspominających były diametralnie różne. Danielewicz skutecznie przebiera wśród okruchów, niedomówień i półprawd, przeprowadzona przez niego praca badawcza robi wrażenie.
Tam, gdzie niewiele wiadomo o samym Fordzie, sięga po życiorysy równoległe. Tka obraz ze wspomnień innych osób, których doświadczenia na pewnym etapie życia mogły być podobne do fordowskich, np. malarza Szymona Mondszajna (dorastanie młodego "litwaka", asymilacja i awans do środowiska artystycznego) czy Michała Waszyńskiego (blaski i cienie przemysłu filmowego II RP). Sięga też po historie ludzi, z którymi przecinały się zawodowe ścieżki Forda: wspomnianej już Wandy Jakubowskiej, Antoniego Bohdziewicza czy scenarzysty Jerzy Stawińskiego.
Na pewno nie można odmówić autorowi talentu do kreślenia sugestywnych, filmowych scen. Na wstępie zaznacza: "Jest tu miejsce na kino, innych ludzi i czasy, w których żyli". To prawda. Czasem tylko wybory narracyjnych ścieżek zaskakują. Danielewicz swobodnie dobiera wątki, ale mozaikowa konstrukcja sprawia, że gdzieś wśród dygresji gubią się rzeczy, o których chciałoby się po prostu przeczytać więcej. Na przykład o środowisku (poszczególne postacie się pojawiają), w którym Ford obracał się przed wojną: Stowarzyszeniu Miłośników Filmu Artystycznego START i powstałej po nim Spółdzielni Autorów Filmowych, które stały się mitami założycielskimi dla twórców powojennej kinematografii. O ich działalności jako grupy dowiemy się tyle, co o rozstrzelaniu Romanowów czy o fabule nazistowskiego filmu propagandowego "Hitlerjunge Quex".
A tu też można by nakreślić filmowe sceny, mówiące wiele o czasach i ludziach wokół Forda. Obskurna salka na robotniczych przedmieściach Warszawy, pokaz radzieckich filmów w nieocenzurowanych wersjach przerwany przez policyjny nalot. Pożar mieszkania na Polnej, który strawi większość dorobku młodych gniewnych kina II RP. Co paradoksalnie w jakiś sposób wyjdzie im na dobre – filmów nie ma, wcześniej mało kto je widział, co sprzyja budowaniu legendy, jacy to byli przed wojną awangardowi i postępowi. Zupełnie fordowska sytuacja.
To jednak drobny zarzut, bo co by nie mówić, świetnie się tę książkę czyta. I łatwo to wybaczyć, w końcu, jak podkreśla autor, to opowieść o Fordzie, a nie klasyczna biografia czy kompendium wiedzy o polskim filmie.
Najciekawiej jest właśnie wtedy, gdy z dalekiego planu przechodzimy do zbliżeń. Wielka Historia i tak podąża za Fordem krok w krok. A dzięki mikroopowieściom zyskujemy nowe spojrzenie na kolejne kartki z "polskiego kalendarza": październik '56, marzec '68...
1956. Iskrząca atmosfera na zebraniu zespołów filmowych w łódzkiej hali zdjęciowej, wywiozą tego Forda na taczce, czy nie wywiozą? 1968. Rozbieranie gotowych dekoracji na planie filmu o Korczaku, pogranicznicy w Cieszynie salutujący wbrew regulaminowi świeżo upieczonemu bezpaństwowcowi. Zaś wkrótce po przekroczeniu granicy, nieoczekiwana scena rodem z filmu familijnego. Wreszcie, widzimy Forda-wygnańca, człowieka zupełnie złamanego. Forda, który na kopenhaskim lotnisku mówi z płaczem do kolegi wracającego do kraju: "Boże! Ty za godzinę już będziesz w Warszawie".
Albo takie obrazki z miasta Łodzi. Kominogród czasów pełzającej nowoczesności, jarmarczna buda szumnie nazwana kinem: żywe obrazy, węgorze udające węże, kowboj Bodo wymachujący lassem. W takich warunkach następuje transformacja Lifszyca w Forda. A trzy dekady później: narodziny HollyŁodzi na wyszabrowanym w Berlinie sprzęcie. I kolejne pogłoski o rzekomej wszechmocy Forda – wedle nich, Łódź została centrum przemysłu filmowego ze względu na jego sentyment do rodzinnego miasta.
Niedawno ruszyła kampania Muzeum Polin prowadzona pod hasłem "Masz to po mnie". Wśród bohaterów: Edelman, Ginczanka, Korczak, Tuwim. Trudno dziś wyobrazić sobie Forda na takim plakacie. Większość o nim nie pamięta, a z drugiej strony wciąż wzbudza kontrowersje: patrząc po forach internetowych wciąż żywa jest jego czarna legenda satrapy, forpoczty stalinizmu w polskim kinie, podsycana niejednokrotnie antysemickimi uprzedzeniami. Warto jednak zastanowić się, co mamy po Fordzie i przypomnieć sobie, że nie nakręcił tylko "Krzyżaków". Książka Danielewicza to dobry przyczynek do tego.
Autor: Patryk Zakrzewski, lipiec 2019